Poddani marketingowemu i medialnemu praniu mózgów wybrali zwycięzców To była najdłuższa kampania wyborcza III RP. Trwała przynajmniej od wiosny, a tak naprawdę zaczęła się dużo wcześniej, bo przecież od wielu miesięcy media przekonywały nas, że najlepszy dla Polski będzie rząd PO i PiS. Wydawałoby się, że po tak długim okresie zabiegów o względy Polaków powinniśmy na wyrywki znać program POPiS-u i wiedzieć, co czeka nas w najbliższych czterech latach. Tymczasem na ostatniej prostej okazało się, że tak naprawdę nie mamy pojęcia, jaką Polskę chcą budować Rokita, Tusk i bracia Kaczyńscy. Znamy tylko ich wrogów, których z zapałem wymieniali i którym grozili. Natomiast nie wiemy, jak zamierzają rozwiązywać problemy Polaków. Co będzie ze służbą zdrowia? Co z podatkami? Co z udziałem biznesu w życiu publicznym? Jaki będzie skład rządu? Kto będzie ministrem finansów? Liderzy prawicy na te pytania nie odpowiedzieli. De facto kupiliśmy więc kota w worku. Dlaczego? Czy byliśmy naiwni, czy też mało wymagający? Kto zrobił nam wiatrak w głowach? Na czym polegała specyfika obecnej kampanii, absolutnie innej niż wszystkie poprzednie? Na ten temat rozmawialiśmy z wieloma specjalistami, fachowcami od marketingu politycznego. Rozmawialiśmy też z takimi ludźmi jak np. Kazimierz Kutz, posiadającymi tzw. węch społeczny. Nasi rozmówcy byli zgodni w swych opiniach. I powiedzieli nam, jak w dzisiejszej Polsce wygrywa się wybory. Zwycięzców wykreowały media W tych wyborach najważniejszą rolę odegrały trzy czynniki – media, kasa oraz macherzy od marketingu politycznego. Wygrali ci, którzy te trzy atuty mieli w ręku jednocześnie. Bo nawet jeśli ktoś zainwestował w kosztowny marketing polityczny, to i tak bez przychylności mediów nie był w stanie przebić się do opinii publicznej. Bo media od początku na zwycięzców tych wyborów kreowały tylko dwa ugrupowania – PO i PiS. Resztę zepchnięto na margines. – Kandydat z najlepiej nawet przygotowaną strategią wyborczą bez medialnego wsparcia skazany jest na porażkę – zauważa Wojciech Szalkiewicz, specjalista od marketingu politycznego. Wyniki wyborów znakomicie potwierdziły zasadę: kto ma media, ten ma władzę. W żadnej z dotychczasowych kampanii media nie określiły się tak jednoznacznie. I nigdy nie były równie jednomyślne. Stały się stroną i ewidentnie wkroczyły do gry. Programy informacyjne są takie już tylko z nazwy. Zamiast faktów mamy ich interpretację zależną od sympatii politycznych. – Wydawało mi się, że jesteśmy bardziej cywilizowanym krajem. Media zachowały się tendencyjnie, a dziennikarze zatracili obiektywizm. Umknęło to, co najważniejsze – rozmowa o Polsce. Dlatego dzisiaj nie wiem, jak POPiS chce zmieniać państwo. To były wybory -do przyszłej- niedzieli. Za chwilę zabawa w mediach ustanie. Jak to wszystko się skończy? Przekonamy się na własnej skórze, tyle że wtedy będzie już -po ptokach- – twierdzi Kazimierz Kutz, wicemarszałek Senatu. I dodaje: – To była chamska i żałosna kampania. Błotem rzucali i politycy, i media. Niektórzy dziennikarze otwarcie uprawiali propagandę. I nawet się tego nie wstydzili. Przykładem jest zachowanie Małgorzaty Słomkowskiej z radia publicznego, która przypisała Włodzimierzowi Cimoszewiczowi ośmieszający go cytat. Okazało się, że słów tych Cimoszewicz nigdy nie wypowiedział. Ale jak tłumaczyła dziennikarka: -nie miało to dla niej znaczenia-! Środowisko dziennikarskie milczało. Milczała też Rada Etyki Mediów, dbająca o przestrzeganie standardów. Równie stronniczo zachowywali się niektórzy dziennikarze TVP. Widać to było w przedwyborczych debatach, np. tej o bezrobociu, kiedy Dorota Gawryluk za wszelką cenę chciała udowodnić, że za lewicowego rządu bezrobocie w kraju wzrosło. Gdy Jerzy Hausner, wicepremier, powoływał się na dane statystyczne, że jednak spadło, dziennikarka odebrała mu głos. PO i PiS dużo wcześniej zadbały o przychylność TVP. Przed ponad rokiem prezesem telewizji publicznej uczyniły byłego działacza Platformy, Jana Dworaka, a członkiem zarządu ds. reklamy i marketingu – sympatyka PiS, Piotra Gawła. To oni ściągnęli na Woronicza dziennikarzy o jedynie słusznych poglądach. – Takiej nierówności traktowania nie było w ostatnich 15 latach. Gdy otworzy się telewizor, widzimy Polskę, gdzie są dwie partie polityczne i dwóch kandydatów na prezydenta – jeden nazywa się Tusk, a drugi Kaczyński. A przecież Polska nie jest tylko PiS i Platforma – oburzał się Jan Bury, wiceprezes PSL. Filozofię wyborczą TVP ujawnił jej rzecznik, Jarosław









