Dobić go!

Dobić go!

Po feralnym dla siebie meczu Stomilu z Polonią Cezary Kucharski dla jednych stał się ofiarą, dla innych przykładem kogoś, komu wypłacono w jego własnej walucie. Zbigniew Boniek poradził mu, żeby się nie ośmieszał, wykazał za to więcej pokory. Bo Kucharski aniołem nie jest na pewni. Ale Kucharski ze swą rozoraną łyską postanowił nie odpuszczać. Zawiadomił policję, formalne doniesienie do prokury o popełnieniu przestępstwa wnieśli tez olsztyńscy kibice. Dr Jerzy Widuchowski, ordynator Samodzielnego Publicznego Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich, leczeniem kontuzji ludzi  uprawiających sport zajmuje się od lat.

– Można powiedzieć, że od kontuzji Jacka Gmocha począwszy, jest to dramat dla każdego sportowca, wynikający często z nieprzepisowego zagrania przeciwnika ale zawsze trudno udowodnić, iż kontuzja była efektem działania z premedytacją.

Arsenał

Zacięte i zawzięte są nie tylko derby. Mają swoje porachunki Ślązacy z Zagłębiakami, Górnik z Ruchem (znany szkoleniowiec i wychowawca młodzieży stosuje dodatkowe kary za czerwone kartki, ale z wyjątkiem meczów z rówieśnikami z Chorzowa), Widzew z ŁKS, Legia, Amica i Stomil z Polonią, Lech z Legią. Przeciwnik jest po to, żeby go pokonać.

– Jak w prawdziwej wojnie – mówi jeden z pierwszoligowych trenerów – liczy się także wyeliminowanie siły życiowej. Rzucane z trybun hasło „dobić go!” udziela się również na boisku.

Siłę życiową można eliminować na różne sposoby, przy czym niekoniecznie chodzi tu o wykorzystanie przewagi technicznej i taktycznej. Liczy się umiejętność wywarcie odpowiedniej presji psychicznej i fizycznej. Zasada jest prosta: im mniej ktoś potrafi zrobić z piłką, tym więcej musi umieć zrobić bez niej. W futbolu raczej nie ma większych możliwości zastosowania tricku znanego z koszykarskich parkietów, a polegającego na błyskawicznym wepchnięciu palca między pośladki zawodnika wykonującego rzut do kosza, ale i tak pozostaje cały arsenał środków. Zwłaszcza przy stałych fragmentach gry (przede wszystkim przy rzucie rożnym) naturalne zamieszanie stwarza okazję do uderzeń łokciem w oko, brzuch, mocnych chwytów poniżej pasa, szczypania i nadepnięć korkami na stopy rywala. Przy wślizgach jedna noga kierowana jest na piłkę, druga pracuje w kierunku nóg przeciwnika. W znacznie mniejszym stopniu naraża to na możliwość ukarania przez sędziego niż na przykład tzw. nakładka, ale jest równie skuteczne. Jeśli bezpośrednio nie spowoduje trwalszego urazu u przeciwnika  i nie odbierze mu ochoty do dalszej gry, na pewno go zirytuje i sprowokuje. Przeciwnika można też dyskretnie opluć lub przekazać mu następującą informację: „Jeśli ch… tylko dotkniesz piłki, to ci nogę up…”. Maciej Szczęsny, który kiedyś o mało nie skończył kariery po faulu Kucharskiego, gonił w meczu Legii z Polonią właśnie Kucharskiego (za brutalne sponiewieranie Marcina Jałochy), przestrzegając go, by nie zbliżał się nawet do pola karnego (w meczu Polonii ze Stomilem Szczęsny siedział na ławce rezerwowych). Gdy sędzia jest odpowiednio zaprogramowany na wybiórcze widzenie i słyszenie, takie numery zawsze przejdą. Jednemu z bardzo dobrych napastników, który trafił swego czasu do reprezentacji, obrońcy drużyny przeciwnej odbierali w lidze chęć do gry tekstami na temat jego żony (znanej istotnie z dość swobodnego sposobu życia) w stylu: „Chłopie, nawet cię nie dotknąłem, a już się rozkładasz jak twoja żona?”, albo „Co ty, suchego szwagra będziesz kiwał?. Szczęśliwi trenerzy i szczęśliwe drużyny, które mają w swoim składzie przynajmniej jednego speca od tego typu czarnej roboty. Piłkarsko może być przecinakiem, ale jego rola bywa nieoceniona.

Poker

Jeden z byłych reprezentacyjnych piłkarzy dziś wspomina: „Na odprawie przedmeczowej nasz trener powiedział: „Nie interesuje mnie, w jaki sposób to zrobicie. Najpóźniej po kwadransie on ma przestać istnieć na boisku. Najpierw postraszyć, a jak nie zrozumie, to po kościach”.

Ów trener, słynący z twardej ręki, należał swego czasu do ścisłej czołówki krajowej, sięgał po ligowe laury, a zawodnikiem, który najpóźniej po kwadransie miał przestać istnieć, był Andrzej Buncol. Działo się to przed ważnym meczem reprezentacji, której Buncol był wówczas podstawowym zawodnikiem.

W tym przypadku liczył się bezpośrednio i przede wszystkim tzw. interes klubowy. Ale i z tym bywa różnie. Po niedawnym meczu Ruchu z Pogonią, mający zastrzeżenia do arbitra trener szczecinian Albin Mikulski stwierdził, że piłkarski poker trwa. Na początku tego sezonu Mikulski został ukarany przez PZPN za oświadczenie przed kamerami, że „to, co dzieje się w polskiej lidze, jest skurwysyństwem”. Mikulski miał na myśli sędziów. Sędzi bowiem bardzo wiele może. Może widzieć więcej lub mniej, może zareagować albo przyjąć, że nic godnego uwagi nie zaszło. Mechanizm ligowy nie sprawdza zaś całej tej zabawy do reguły, że najważniejszy jest  najbliższy mecz. Najbliższy mecz może być jedynie formalnością – w przeciwieństwie do następnego. Stąd biorą się dokładne rozpiski, kto ile ma na koncie kartek i w przypadku kogo każda następna spowoduje absencję podstawowego zawodnika. Każdą drużynę można „wykartkować”, ale można też osłabić w bardziej dotkliwy sposób, obijając jej zawodników przy biernej postawie sędziego. Sędziowie to jednak osobny temat, a zamiast puenty dotyczącej przypadków bezwzględnego traktowania przeciwników, krótka informacja: wspomniany na początku zawodnik opowiadający o zaleceniach trenera zmierzających do eliminacji Buncola sam dziś jest szkoleniowcem i stosuje identyczne metody. Nie jest pod tym względem wyjątkiem.

Kontuzja i co dalej?

Nie wiadomo, jak dalej potoczy się sprawa Kucharskiego. Bez względu na to, toczy się ona jednak niemal wyłącznie na płaszczyźnie prawno-etycznej. Tymczasem jest jeszcze jeden istotny problem. Niewiele brakowało, a Kucharski musiałby zakończyć karierę. Gdyby korki Ciesielskiego dosięgły ścięgna Achillesa zawodnika Stomilu, nie byłaby on szans na powrót do zawodowego futbolu. Sam zapewnia, że z głodu by nie umarł, bo w życiu zdążył się ustawić. Ale nie każdy jest Kucharskim. Marcin Molek do dziś nie doszedł do siebie po złamaniu nogi w derbowym meczu z Górnikiem. Andrzej Kretek z częstochowskiego Rakowa spędził wiele czasu w sądach, domagając się odszkodowania od Huty „Częstochowa” i uznania odniesionej przez niego kontuzji na treningu za wypadek przy pracy. Radca prawny strony pozwanej tłumaczył, że wprawdzie Kretek, jak i pozostali zawodnicy, mieli etaty w hucie, ale przecież każdy zdaje sobie sprawę z tego, że u nas to tylko fikcja… Marek Pięta, szef Ogólnopolskiego Niezależnego Związku Zawodowego Piłkarzy  Amatorów i Nieamatorów (460 członków(:

– Kiedy po kontuzji w Niemczech straciłem możliwość dalszego uprawiania futbolu, otrzymałem wysokie odszkodowanie. U nas mamy z tym duży problem. Mieliśmy profesjonalną umowę z PZU na ubezpieczenie grupowe, która spełniła warunki przybliżone do wymogów Unii Europejskiej. Niestety, nic z tego nie wyszło. Nie spełniliśmy warunków. Jedni się nie zapisali, inni wprawdzie się zapisali, ale nie płacili składek, czasem dlatego, że po prostu nie mieli z czego. Koniec końców PZU odmówiło wypłaty odszkodowań. Mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia na zasadzie ugody.

Marek Pięta prowadzi w imieniu związku rozmowy z jednym z brokerów i zapowiada, że od nowego sezonu profesjonalne ubezpieczenia nie będą istniały tylko w sferze życzeń.

– Chcemy jak najszybciej stworzyć system profesjonalnych ubezpieczeń, ale już nie grupowy, lecz indywidualny. Osobną sprawą są kluby i składki ZUS-owskie. Jestem pewien, że w tym przypadku wszystko będzie wreszcie normalnie. Natomiast jeśli chodzi o ubezpieczenia dodatkowe, to mogę powiedzieć jedno – dotychczas wyglądało to tragicznie. To było odwalanie za zasadzie niezbędnego minimum, i to minimum do trzeciej potęgi. Zawodnik wychodzący na boisko powinien mieć tę świadomość, że może podjąć ryzyko twardej walki. Nasze ubezpieczenia nie są do tego przygotowane. Na najbliższym kongresie międzynarodowej federacji związków piłkarskich będę starał się szukać pomocy wśród kolegów z Zachodu.

Futbol nie jest najbardziej urazową dyscypliną. Sam w sobie nie jest też – a przynajmniej nie powinien być – sportem brutalnym. I takim też, w polskim wydaniu, wbrew pozorów, rzeczywiście nie jest. Bardziej niż o brutalności można mówić o pospolitym chamstwie, bezwzględności i głupocie. Katowicki „Sport” prowadził kiedyś klasyfikację fair play drużyn ekstraklasy pod nazwą „Puchar dżentelmenów”, ostatni zespół w tej klasyfikacji był zobowiązany do zakupienia i wręczania pucharu najbardziej czysto grającej drużynie, ale to już przeszłość. Skończyło się fundowanie pucharów, zaś sami ligowcy w ogóle przestali się tym interesować. W 28 kolejkach obecnego sezonu Paweł Drumlak z Pogoni zaliczył 9 żółtych kartek, jego koledzy klubowi – Ferdinand Chifon i Rafał Piotrowski – po 7, tyle samo razy upominani byli przez sędziów Arkadiusz Bąk z Polonii i Jacek Wiśniewski z Górnika. Trzy żółte kartki to obligatoryjna kara w wysokości…150 złotych, sześć kosztuje 300 złotych, a dziewięć – 600 złotych.

Kalka lat temu na boisku piłkarskim doszło do tragedii. Nie pierwszej i zapewne nie ostatniej. Rozgłos nie był zbyt wielki, bo któż znany może grać w niższej klasie? Piotrowi Wątorowi marzyła się kariera bramkarska. Podczas meczu został w trakcie interwencji trafiony kolanem w krtań. Zmarł. W PZPN powiedziano mi, że to był strasznie głupi przypadek. Ale czy przestroga?


Ręka, noga…

W Krakowie organizowane są halowe rozgrywki „ligi multimedialnej”. Biorą w nich udział dziennikarze, ale presja wyniku jest na tyle duża, że dziennikarzem przy okazji meczu może zostać właściwie każdy, pod warunkiem, iż posiada odpowiednie umiejętności kopania piłki. W spotkaniu, którego stawką było pierwsze miejsce, jednemu z dziennikarzy słano rękę. Nic to, uznano, że mecz należałoby powtórzyć. W powtórzonym meczu kolega z zespołu poprzedniego pechowca doznał, po silnym kopnięciu w twarz, skomplikowanego złamania nosa. Zapewne spotkanie znów zostanie powtórzone, ponieważ obie strony pałają chęcią rewanżu.

Wydanie: 14/2000, 2000

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy