Droga na Krym

Droga na Krym

Ukraina na pięć lat przed Euro 2012 Korespondencja z Ukrainy Na początku czerwca, dzięki uprzejmości naszych ukraińskich kolegów, mieliśmy z Piotrkiem Belicą, fotoreporterem, okazję wziąć udział w 9. Międzynarodowym Rajdzie Żurnalistów, odbywającym się pod roboczym hasłem: „Droga na Krym – problemy i perspektywy”. Teraz, gdy wspólnie będziemy organizować piłkarskie Euro 2012, kierunek ukraiński jest bardzo na czasie. W ramach rekonesansu spróbowaliśmy przyjrzeć się, jak wygląda kraj naszych południowo-wschodnich sąsiadów na pięć lat przed XIV Mistrzostwami Europy. Start Przy przekraczaniu granicy na przejściu Hrebenne/Rawa Ruska widać różnicę w zachowaniu naszych i ukraińskich pograniczników. Jest to częściowo zrozumiałe, jako że przekraczamy granicę Unii Europejskiej i osoby opuszczające jej terytorium są szczególnie podejrzane. Możliwe jednak, że w roku 2012 będzie to wszystko znacznie krótsze i przyjemniejsze. Bo trzy godziny bezsensownego postoju mogą zniechęcić nawet najbardziej zagorzałych kibiców. Mam dosyć bujną wyobraźnię, ale nie chce mi się wierzyć, że do obowiązków ukraińskich mundurowych należy ciągłe palenie papierosów bez filtra i dostojne gładzenie bujnego zarostu na twarzy. Na dodatek trzeba wypełnić liczne dokumenty imigracyjne i – co najśmieszniejsze – pod groźbą kary należy je mieć pod ręką w czasie całego pobytu na ziemi ukraińskiej. Człowiek w mundurze, niezależnie od poziomu IQ, wciąż budzi ogromny respekt po tamtej stronie granicy, często stając się wręcz panem losu niektórych podróżujących. Z drugiej strony, powiedzenie, że „surowość zakonów (przepisów) jest kompensowana niekoniecznością ich wykonywania”, nie wzięło się znikąd. Dlatego, „gdy nie można, a oczeń się chce, to jednak można”. Na przykład wjechać samochodem na plażę… Lwów Miasto legenda, semper fidelis Rzeczypospolitej. Kilka spędzonych tam godzin jedynie zaostrzyło apetyt na kilkudniowe zwiedzanie w przyszłości, ale wystarczyło, żeby w pełni zrozumiałe stały się słowa o tym, że „gdybym się kiedyś urodzić miał znów, to tylko we Lwowie”… Mimo ogromnego zaniedbania na pierwszy rzut oka widać jeszcze większy potencjał Lwowa. Uderza powszechna znajomość języka polskiego i trudna do opisania słowiańska życzliwość i gościnność. Kto tego nie przeżył osobiście, nie ma prawa wiedzieć, o czym mowa. Wszystkiego bohato, picia, jedzenia, wspomnień, serdeczności, a to dopiero początek. W rajdzie obok dziennikarzy miejscowych, rosyjskich, tureckich i polskich brali udział również niemieccy miłośnicy ponadczterdziestoletnich zaporożców. To, że te stare auta pokonały w dobrej formie trasę kilku tysięcy kilometrów, żeby dotrzeć do fabryki w Zaporożu, stanowi jawne zaprzeczenie pryncypiów czasoprzestrzeni. Dla dumnego posiadacza zaporożca wizyta w mateczniku jest tym samym, czym wizyta w Mekce dla muzułmanina. Bez względu na koszty raz w życiu trzeba taką pielgrzymkę odbyć. Kijów Im bliżej stolicy, tym trasa staje się szersza, a dziury na drogach rzadsze. Pojawia się sugestia, że może warto pomyśleć o tym, żeby toalety znajdowały się na stacjach benzynowych, a nie na oddalonych o kilkaset metrów od nich przystankach autobusowych. Dookoła wszystkie samochody, mercedesy i łady takoż, z przyciemnianymi szybami. Nam takie pojazdy kojarzą się z szemranymi interesami, ale Ukraińcy tylko wzruszają ramionami. Podobno duża część społeczeństwa cierpi na zapalenie spojówek. I jeszcze to oślepiające słońce. Na dodatek, jak twierdzą miejscowi: w aucie z przezroczystymi szybami człowiek czuje się niczym w… akwarium. Hm, co kraj to obyczaj. Infrastruktura drogowa na Ukrainie znajduje się w jeszcze gorszym stanie niż w Polsce. Plusem jest to, że główne trasy nie przechodzą przez miasta. Zdaniem ukraińskich gospodarzy, w każdej sytuacji szukających pozytywów, wystarczy autostrady poszerzyć, wylać kilka warstw asfaltu i chwatit. Pozostaje wierzyć na słowo… Kijów, a przynajmniej jego centrum, jest normalną europejską stolicą, z obowiązkowymi sklepami Armaniego, Sony, wysokiej klasy hotelami, barami McDonald’s; jako bonus można potraktować pomnik dzieduszki Lenina. Za to blokowiska na peryferiach robią przygnębiające wrażenie, pozwalają spojrzeć zupełnie inaczej na warszawski Ursynów, łódzką Retkinię czy gdańską Zaspę… W dobie dyskusji dotyczącej powrotu saturatorów na polskie ulice, rzucają się w oczy cysterny z kwasem chlebowym, który doskonale gasi pragnienie. Charakterystyczne, że o wiele smaczniejsza od sklepowej okazuje się „cysternowa” odmiana kwasu. Obowiązkowy jest spacer po Chreszczatyku, a następnie wizyta na stadionie kijowskiego Dynama. Obok tego sportowego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 27/2007

Kategorie: Świat