Zazwyczaj ich nie widać, bo przecież Woodstock to Jurek Owsiak. Ale oni są. I bez nich nie byłoby festiwalu To oczywiste, że imprezy dla 700 tys. osób – a tyle zdaniem organizatorów było na tegorocznym Przystanku Woodstock – nie przygotuje i nie poprowadzi jedna osoba. Tak, Jurek ma decydujący głos – to potwierdzają wszyscy. Nie jest jednak zamknięty na pomysły innych. – Sugerujemy mu zespoły lub sam przynosi muzę, która go kręci. On jest szefem artystycznym, więc to on decyduje, kto i kiedy wystąpi. Scena Przystanku to dziecko Jurka, na to musi znaleźć czas – mówi Krzysztof Dobies, rzecznik WOŚP. Podobnie jest z Akademią Sztuk Przepięknych. – Powstaje długa lista nazwisk, a potem siadamy i dyskutujemy. Z 50 osób mamy wybrać pięć, siedem czy dziesięć. Na koniec Jurek decyduje i dzwoni do tych osób, zaprasza je na Przystanek. Potem już do nas należy zorganizowanie przyjazdu, pobytu i zapewnienie wyżywienia naszym gościom – opowiada rzecznik. Kiełbasy albo Juras Milkee (to ksywa Krzysztofa Dobiesa) z Jurkiem nadają na tych samych falach. Nie trzeba zbędnych słów. Pewnie dlatego Milkee jest rzecznikiem od wszystkiego, co ma związek z Jurkiem. Zobaczymy go więc podczas styczniowego finału WOŚP oraz w sierpniu na woodstockowym polu i przy Prezesie. Tak mówią na Owsiaka w fundacji. – Jurek to po prostu Juras bądź Prezes, nie „Pan Prezes”. Pani dyrektor ds. medycznych to po prostu Dzidzia, prywatnie żona Jurka – tłumaczy Milkee. Fundacja liczy niewiele ponad 20 osób, wszyscy są tam ze sobą po imieniu, a właściwie po ksywie. Dla pracy u Jurka Milkee rzucił robotę w wielkim koncernie. Piął się tam po szczeblach kariery, analizując dla Morlin rynek wędlin. Może gdzieś ma nawet zdjęcia w garniturze i pod krawatem. Dziś przypomina skrzyżowanie Strażnika Teksasu i skauta. Zwłaszcza gdy założy nieodłączny do ubiegłego Przystanku kapelusz. – Zawsze byłem rockandrollowcem, buntownikiem, fanem muzyki rockowej, metalowej, kręcił mnie klimat audycji „Róbta co chceta”. Dla mnie Jurek i Orkiestra to przede wszystkim radio – mówi. – Zacząłem od puszki, od zbierania kasy. Naturalną konsekwencją był Pokojowy Patrol. Jurek apeluje o pomoc, więc jadę i pomagam, żadnych szkoleń, żadnych dokumentów. Po prostu trzeba było wysłać zgłoszenie i się pracowało – tak i ja zrobiłem. Pierwszy Przystanek miał w Żarach w 1997 r. – Rodzice powiedzieli, że pojadę na Woodstock, jak będę miał 18 lat. Nastąpił ten moment, spakowałem się i powiedziałem w domu: teraz mnie nie zatrzymacie – śmieje się. Nie zatrzymali. – Od tego czasu wszystko się zmieniło. Wtedy zaczynałem studia, mieszkałem w Ostródzie – wspomina. Teraz mieszka z żoną (poznali się na Woodstocku), w Warszawie i pracuje w fundacji. Jak dwa paliki Agata Mraczek-Banasik (po prostu Mycha) bardzo żałuje, że nie mogła być na Woodstocku, gdy kręcono film o Przystanku. Siła wyższa – urodziła syna. Przygodę w Patrolu zaczynała w Żarach dziesięć lat temu. – Kiedy Jurek w „Róbta co chceta” opowiadał o Pokojowym Patrolu, o Przystanku Woodstock, o poszukiwaniu wolontariuszy, z koleżanką powiedziałyśmy sobie: „Czemu nie?”. Właściwie to ona wysłała za mnie zgłoszenie, bo ja wówczas nie miałam do tego głowy. No i tak to się zaczęło – wspomina Mycha. Pamięta, że w Patrolu w Żarach było 200 osób i że szkolenie przeprowadzał PCK. Pierwsze pieniądze do puszki WOŚP wrzuciła jednak już 15 lat temu, potem sama biegała w styczniu i kwestowała na rzecz Orkiestry. Lubi, gdy coś się dzieje. Jako ośmiolatka trafiła do harcerstwa, w 1998 r. założyła drużynę żeglarską, która działa do dzisiaj. Pochodzi ze Świętochłowic. Od sześciu lat jest warszawianką. Tyle też pracuje już w Fundacji WOŚP. Śmieje się, gdy pytam, jak strasznym szefem jest Jurek: – Są sytuacje, których nie da się przewidzieć. Jurek ma milion pomysłów na minutę, wybiera jeden, rzuca hasło, a my realizujemy. Praca z nim jest bardzo ciekawa, na pewno nie jest monotonna. Swojego męża poznała w 2005 r. dzięki pracy u Jurka. – To miłość może nie woodstockowa, a patrolowa. Fundacja pomagała wówczas przy organizacji maratonu warszawskiego, a my staliśmy jak dwa paliki, które wskazywały drogę biegaczom. No i tak zostało. Dwa lata później pobraliśmy się, a w 2008 r. pojawił się nasz cudowny syn Wojciech – mówi.
Tagi:
Wojciech Wyszogrodzki









