Kaszubi górą!

Kaszubi górą!

Po 14 latach Kaszubi uzyskali prawo do używania swojego języka w urzędach i na tablicach z nazwami ulic i miejscowości Mómë dobëte! Zwyciężyliśmy! – takimi słowami przywitał gości 12 lutego na Drugiej Wojewódzkiej Konferencji Regionalistów w Żukowie Artur Jabłoński, od grudnia 2004 r. nowy prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. Na myśli miał oczywiście uchwaloną 6 stycznia 2005 r. ustawę o mniejszościach narodowych i etnicznych, która zezwala na prawo do podwójnego języka w urzędach, dwujęzycznych tablic z nazwami ulic i miejscowości w gminach, gdzie mniejszość stanowi minimum 20% ludności (kryterium jest wynik spisu narodowego). Ustawa dotyczy 41 gmin zamieszkanych przez mniejszości narodowe (12 gmin z mniejszością białoruską, 28 z mniejszością niemiecką i gminy Puńsk – enklawy litewskiej) oraz 10 gmin zamieszkanych przez Kaszubów. Kaszubi w zdecydowanej większości nie deklarują przynależności do mniejszości narodowej, uważają się za Polaków, chcą natomiast posługiwać się w urzędach językiem kaszubskim. Język ten w ustawie został uznany za język regionalny. Na mocy ustawy powołano też Komisję Wspólną rządu i mniejszości, w której Kaszubi mają zagwarantowane aż dwa miejsca. Te wydarzenia bez wątpliwości są wielkim sukcesem kaszubskich elit, na który jednak trzeba było ciężko i długo pracować. Prace nad ustawą trwały bowiem 14 lat. – W pierwszym projekcie złożonym w 1992 r. napisano, że Rzeczpospolita Polska gwarantuje mniejszościom narodowym i językowym (np. Kaszubom) prawo do rozwoju kultury i języka (…), niestety w następnym projekcie za kolejnej kadencji sformułowanie „mniejszość językowa” gdzieś wypadło. W 1997 r. w nowej redakcji projektu pisano o mniejszościach narodowych i etnicznych. W lipcu 2002 r. sytuacja była już tak beznadziejna, że wystosowaliśmy do komisji pismo z prośbą, aby nas podciągnięto pod mniejszości etniczne, chociaż uważaliśmy taki zapis za krzywdzący, gdyż my na Kaszubach mniejszością nigdy nie byliśmy i nie jesteśmy – wyjaśnia prof. Brunon Synak, były prezes ZKP Jego zdaniem, na obecny sukces, czyli na uznanie Kaszubów za społeczność posługującą się językiem regionalnym, złożyło się wiele czynników, mądra taktyka socjotechniczna, sprzyjająca sytuacja na scenie politycznej i wreszcie wytrwała praca samych Kaszubów nad promocją swojego regionu. – Kaszubi to nie tylko rolnicy i rybacy, słyniemy też w Polsce z zakładania małych firm. W rankingu, który się ukazał na łamach „Rzeczpospolitej” za rok 2004 powiat pucki zajął pierwsze miejsce ze względu na rozwojowość, w pierwszej trzydziestce znalazły się też trzy inne nasze powiaty: wejherowski, kościerski i kartuski. Przodujemy w kraju w liczbie zakładanych stowarzyszeń, istnieje u nas ponad 30 tytułów lokalnej prasy, co też jest ewenementem – wylicza Artur Jabłoński, nie tylko obecny prezes ZKP, lecz także starosta pucki oraz redaktor „Pomeranii”. Tę aktywność widać również na dzisiejszej konferencji. Mimo nie najlepszej pogody zjechały tu tłumy. Stanowiska z regionalną literaturą są po prostu oblężone. Każdy coś kupuje, ogląda, czyta. Kaszubskie słowniki idą jak woda, zaraz po nich elementarze autorstwa Danuty Pioch. W rozmowach dominuje oczywiście kaszubski, i to bynajmniej nie ten literacki, poprawny, ale swojski, wyjęty jak żywy ze świata maleńkich wiosek i położonych daleko od szosy zabudowań. Pół miliona czy pięć tysięcy Według Narodowego Spisu Powszechnego z 2002 r. przynależność do narodowości kaszubskiej zadeklarowało 5,1 tys. osób, zaś ponad 50 tys. przyznało się do używania języka kaszubskiego w domu. Biorąc pod uwagę wcześniejsze badania socjologiczne np. prof. Marka Latoszka, w których liczbę Kaszubów określono na pół miliona, trudno nie zauważyć sprzeczności. Nic dziwnego, że w wypowiedziach prasowych żartowano: „Kto ty jesteś, spis nie powie”. Główna jego wada polegała na tym, iż kwestionariusz spisowy nie dawał możliwości podwójnego samookreślenia się, utożsamienia się z małą ojczyzną. Postawieni wobec takiego dylematu Kaszubi musieli wybierać. W większości poświęcili swoją tożsamość regionalno-etniczną na rzecz przynależności do narodowości polskiej. Niebagatelną rolę, zwłaszcza przy pytaniu o język domowy, odegrała też tendencyjność lub zwyczajna niewiedza rachmistrzów. Kiedy Karol Miller z Władysławowa zażądał, aby w jego kwestionariuszu wpisano narodowość kaszubską i taki sam język domowy, rachmistrz był wyraźnie niezadowolony. A matka spisywanego przestraszona. – Jesteś pewny synku, że tak wolno, przecież ta pani z urzędu lepiej się zna – oponowała. Podobnych sytuacji mogło być bardzo wiele. Nawet prof. Brunon

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2005, 2005

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman