Duet idealny

Duet idealny

Paweł Kukiz i Jan Borysewicz o swojej płycie i scenie muzycznej – Nagrali panowie wspólną płytę. Czy na polskiej scenie rockowej jest już tak ciężko, że trzeba było połączyć siły dwóch gwiazd? Paweł Kukiz: – Scena muzyczna nie jest w Polsce tak fatalna, jak to jest pokazywane i kreowane w mediach. Pojawia się mnóstwo wartościowych i kapitalnych rzeczy, które niestety z racji wybiórczości stosowanej w mediach i wielkich wytwórniach płytowych są najprawdopodobniej skazane na piwnicę. Chociaż instytucje te mienią się mecenasami sztuki, nie mają z tą misją nic wspólnego. Jan Borysewicz: – Ta płyta to wyraz naszej miłości do muzyki. To nie było konkretnie zamierzone i zaplanowane, chociaż prawdę mówiąc, od dawna chcieliśmy zrobić coś razem. Faktem jest, że dobrze się stało, iż ukazała się właśnie w tym czasie. Otóż Paweł i ja jesteśmy teraz na tyle wolni, że ani mnie, ani jego do niczego nie zmusisz. Dlatego ta płyta powstała z dużej energii i była po prostu potrzebna. – A może ten duet jest pewnym elementem kreacji marketingowej? JB: – Jeszcze raz powtarzam, że płyta powstała bardzo spontanicznie. Gdyby ktoś kazał nam ją nagrać, dał kontrakt i termin, w życiu byśmy jej nie zrobili. PK: – Nie było żadnego marketingu, musu ani innych obciążeń. To nie miałoby sensu. A tak jesteśmy z tej płyty bardzo zadowoleni. – Jak wygląda praca w duecie? O Pawle Kukizie można powiedzieć, że jest duetowym specjalistą. Za panem wiele projektów, w tym m.in. z Ireną Santor. JB: – I teraz wziął sobie takiego zgreda jak Jan Borysewicz… (śmiech) PK: – Prawdę mówiąc, rzadko pracowaliśmy nad tą płytą wspólnie. Jan nagrał muzykę i utrafił idealnie w klimat i nastrój, jaki miałem w danym momencie i – co ważne – mam dalej. Przesyłał mi ją na CD do domu, ja tego słuchałem i pisałem tekst. Raptem widzieliśmy się może trzy, cztery razy. Ja mówię, że trzy, Jan, że cztery, bo jego zdaniem, trzy to zła liczba. JB: – Nie to, że zła, ale ja nieparzystych nie lubię… (śmiech). Miałem całkowite zaufanie do Pawła, więc nawet nie musieliśmy się spotykać. To bardzo ważne. Przypuśćmy, że chciałbym zrobić płytę z jakimś polskim gitarzystą. Przede wszystkim najpierw musiałbym z nim się spotkać i podyskutować. Nie pograć, ale pogadać i zobaczyć, czy między nami jest jakaś nić porozumienia. A nasze iskrzenie z Pawłem trwa już od bardzo dawna. Ufałem Pawłowi. PK: – I odwrotnie. JB: – Dzięki temu wiedziałem, że Paweł nie musi mi przeszkadzać w tym, co tworzę, ani ja jemu w tym, co pisze. – Czyli duet wprost idealny? JB: – Podchodziliśmy do tej płyty z ogromnym luzem. To jest nawet wkurzające, ale w tym czasie się nie pokłóciliśmy. Po kilkunastu latach działania na rynku to olbrzymi komfort, że możesz właśnie w takich warunkach nagrać płytę. Chociaż muszę zaznaczyć, że gdybyśmy pojechali w trasę koncertową, na pewno mielibyśmy osobne pokoje… – Do kogo, waszym zdaniem, skierowana jest ta płyta? JB: – Nie myślałem o tym. Opowiem ci pewną historię. Kiedyś robiłem dla dużego radia podkład muzyczny i człowiek zapytał, czy wcześniej już go komuś puszczałem. Ja na to, że słuchała go moja pięcioletnia córka i spodobał się jej. Gość się zadumał i mówi: „No tak, ale przedział tego radia to 25-39 lat”. Tak więc ja nigdy nie myślę o tym, dla kogo i za ile robię swoją muzykę. – Skoro jesteśmy przy pieniądzach… Ile w takim razie kosztowałoby zamontowanie kamer w waszych domach? PK: – Nie ma takiej ceny. Nie czuję takiej potrzeby. Nie mam jakiejś strasznej makabry finansowej ani tendencji do publicznego emocjonalnego obnażania się. W przypadku Michała Wiśniewskiego, bo o nim mówimy, powody mogą być bardzo różne. Michał często powtarza, że chce pokazać bez pośrednictwa mediów, jaki jest naprawdę. Jakiś cel na pewno mu przyświeca. Nie ulega wątpliwości, że jego prywatną sprawą jest, czy to pieniądze, czy jeszcze coś innego. Jego i tych, którzy będą program oglądali. Ja w każdym razie tego nie potrzebuję. Tylko raz miałem w domu kamerę, ale było to związane z moimi zainteresowaniami jako internauty. Służyła komunikacji z uczestnikami czatu. Włączałem ją i wyłączałem, kiedy miałem ochotę. A wracając do Wiśniewskiego, nie możemy też zapominać o potwornych pieniądzach, jakie otrzyma

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2003, 2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Tomasz Sygut