Ile warta jest popularność, przekonałam się wiele lat temu, gdy w toalecie wrocławskiego dworca zobaczyłam okładkę czasopisma z moim zdjęciem Anna Dymna Z czym kojarzy się pani słowo „popularność”? – Z czymś, do czego należy mieć ogromny dystans i czemu w żadnym przypadku nie można dać się uwieść. W pewnym sensie popularność jest dla mnie także synonimem samotności. Chyba również zawodowego spełnienia? – Owszem. Sława i uznanie są tym, o czym każdy aktor marzy. Zaprzeczanie temu byłoby kokieterią. Im więcej widzów ogląda nas w teatrach, kinach i telewizji, tym bardziej czujemy się zrealizowani w tym zawodzie. Ludzie sceny, o których nie mówi się i nie pisze – nawet jeśli są znakomitymi artystami – często miewają kompleksy. Gram od ponad 40 lat, jestem znaną aktorką nie tylko w kraju, ale i poza jego granicami, oczywiście dla Polaków. Trudno mi jednak wyjaśniać, czym tak naprawdę jest dla mnie popularność – czy pomaga, czy też przeszkadza w życiu. Nieraz przekonałam się, że jest ona tyleż niebezpieczna, obrzydliwa i męcząca, co radosna, wspaniała i miła. Bukiety kwiatów, pełne uwielbienia listy i wiersze, uśmiechy przechodniów na ulicy, ale też podszyte straszliwą nienawiścią przekleństwa rzucane nocą przez mężczyznę biegnącego za mną ulicami Krakowa i twierdzenia oczekujących na tramwaj kobiet, iż Dymna jest morderczynią własnego męża – wszystkiego tego doświadczyłam. (…) Popularność kojarzy mi się także z sytuacjami komicznymi. Kiedyś na przystanku przy Karmelickiej wpadła mi w ucho rozmowa dwóch pań. „Zobacz! – szeptała młodsza. – To Anna Dymna, córka Jerzego Bińczyckiego!”. Na to starsza: „Co ty mówisz?! Jaka córka! Przecież to jest jego kochanka!”. Wtedy młodsza zaoponowała: „Nie, nie… To jest jego córka, ja to wiem, bo widziałam”. „Ale ty głupia jesteś! – druga z kobiet najwyraźniej się zdenerwowała. – Ta Dymna tylko grała córkę Bińczyckiego. Tak naprawdę jest jego kochanką”. Wtedy do obu kobiet zbliżyła się starsza, elegancko ubrana pani i powiedziała z wyższością w głosie: „Przepraszam bardzo, ale Anna Dymna jest żoną Jerzego Bińczyckiego”. (…) Sytuacje, jakie przytrafiają się osobom publicznym, stały się tematami skeczy kabaretowych. A publiczność bawi się, bije brawo, nierzadko nie rozumiejąc, że tak naprawdę śmieje się z samej siebie. – (…) Zdarza się jednak, że ludzie, nie kojarząc mnie, stają się agresywni. Na przykład jechałam kiedyś pociągiem. Jak zwykle w trakcie podróży coś tam czytałam i pisałam. Zauważyłam, że kobieta, która siedziała naprzeciw, zerka na mnie z coraz większą wściekłością. Po jakiejś półgodzinie wreszcie się odezwała: „Pani pracowała w Urzędzie Miejskim w Busku?”. „Przykro mi, nie pracowałam” – odparłam. „Aha… No dobrze” – westchnęła poirytowana współpasażerka. Po parunastu minutach odezwała się znowu: „Ale była pani w sanatorium w Ciechocinku?”. „Nigdy tam nie przebywałam” – odpowiedziałam. „Jak to, nie?” – w głosie kobiety pobrzmiewała coraz większa wściekłość. Pytała jeszcze, czy przypadkiem nie pracowałam w szkole na Śląsku. W końcu, chcąc nie chcąc, wyjaśniłam jej grzecznie, że jestem aktorką. „Aktorką! Chciałaby pani być aktorką!” – zagrzmiała. (…) Wspomniała pani, że słowo „popularność” jest również synonimem samotności. Jak to rozumieć? – Ludzie, którzy w taki czy inny sposób się mną zachwycają, w rzeczywistości nie są przecież zainteresowani Anną Dymną jako człowiekiem. (…) Pośród miłych słów albo innych wyrazów uwielbienia nikt nie pyta, czy coś mnie boli albo czy przypadkiem nie przeżywam przykrości. Wiele osób z góry zakłada, że my, popularni aktorzy, jesteśmy zdrowi, szczęśliwi i bogaci. Tymczasem prawda bywa inna. Niektórzy moi koledzy i koleżanki cieszący się ogromną popularnością wracają wieczorami do pustych domów i z samotności wyją w poduszkę. Niektórzy z nich ciężko chorują, nie mając znikąd wsparcia. To dla nich właśnie moja fundacja wspólnie z Filharmonią Krakowską organizuje co roku koncerty charytatywne. W moim życiu również zdarzały się momenty, gdy niby wielbiona przez tłum i przez wszystkich kochana, żyłam w poczuciu wielkiej samotności. Przecież popularność jest czymś, co łączy się tylko z moim zawodem. Życia prywatnego sława nie dotyczy. (…) Sława panią męczy? – Oczywiście zdarzają się chwile,









