W USA lawinowo rośnie liczba osób uzależnionych już od urodzenia Jednym z najgłośniejszych tekstów, jakie ukazały się od początku roku w amerykańskiej prasie, był reportaż „New York Times Magazine” opisujący historię Alicii, 27-letniej mieszkanki Providence w stanie Rhode Island. Alicia (w materiale występująca pod zmienionym imieniem), od wczesnej nastoletniości zmagająca się z depresją i zaburzeniami dwubiegunowymi, jest od kilku lat uzależniona od popularnego w Stanach Zjednoczonych leku, percocetu. Ten preparat na bazie paracetamolu, dopuszczony do sprzedaży przez władze federalne w 1976 r., na pierwszy rzut oka jest niegroźnym specyfikiem uśmierzającym wiele dolegliwości bólowych. Ma jednak działanie silnie uzależniające, a dostępność jedynie na receptę w połączeniu z masową wręcz popularnością powoduje, że pacjenci są w stanie zrobić wiele, by zdobyć tabletki. Początkowo percocet był jedynie zamiennikiem, przepisywanym w przypadkach kontuzji i poważnych urazów. Z czasem zauważono, że powoduje również krótkotrwałe poprawy nastroju pacjentów, nierzadko kończące się nienaturalnymi przypływami radości i ekscytacji. Dlatego percocet i podobne opioidy zaczęto przepisywać osobom cierpiącym na depresję, zaburzenia nastroju i chorobę dwubiegunową. Kimś takim była Alicia, zażywająca leki przeciwbólowe na receptę nieprzerwanie od 15. roku życia. Po kilku latach „związku” z percocetem doskonale wiedziała, że jest uzależniona. Mało tego, bez problemu potrafiła zdiagnozować zachowanie swojego organizmu, gdy ten domagał się kolejnej dawki leku. Napady frustracji, agresji, zawroty głowy, nudności, problemy z wypróżnianiem, zaburzenia trawienia – to wszystko objawy odstawienia lub braku substancji narkotycznej. Alicia była z nimi bardzo dobrze zaznajomiona. Percocet stał się dla niej tak ważnym elementem codziennej diety, że w pewnym momencie potrzebowała tabletki mniej więcej co pięć godzin. Im częściej brała, tym bardziej okno czasowe, w którym wytrzymywała, się kurczyło. Tym częściej też miewała zawroty głowy i nudności. Nic dziwnego, że w natłoku narkotykowych symptomów nie umiała początkowo zauważyć innej zmiany w organizmie – ciąży. Na test zdecydowała się dopiero w piątym miesiącu. Wyniszczone uzależnieniem ciało nie radziło sobie z ciążą, więc Alicia po wizycie u lekarza trafiła pod stałą obserwację, okazjonalnie zostając na kilka dni w szpitalu. To wtedy zdała sobie sprawę, że najprawdopodobniej urodzi noworodka z NAS, czyli syndromem abstynencji neonatalnej, potocznie zwanym syndromem odstawienia. Jej dziecko przyjdzie na świat już z potrzebą zażywania leku, od którego jest uzależniona. A nawet jeśli tak się nie stanie, według Amerykańskiej Rady Nauk o Zdrowiu prawdopodobieństwo odziedziczenia uzależnienia waha się od 40% do aż 80%, w zależności od substancji. Dziecko z pewnością będzie miało skłonności do zażywania i uzależnienia się od środków narkotycznych, alkoholu bądź tytoniu. Alicia, która sama wyszła z rodziny z pokaźną historią uzależnień, zdecydowała się dziecko urodzić i zatrzymać. Zrobiła to również dzięki wsparciu terapeutów z kliniki leczenia uzależnień w Providence, mających duże doświadczenie w pracy z takimi osobami. W USA liczba uzależnionych kobiet w ciąży rośnie lawinowo. Do tego stopnia, że niemal każda podobna klinika prowadzi już osobne programy i grupy wsparcia dla ciężarnych uzależnionych. Wystarczy rzut oka na statystyki, by stwierdzić, jak bardzo są one potrzebne. Cytowane przez „New York Times Magazine” wyniki badań zaprezentowane w periodyku naukowym „JAMA Pediatrics” wskazują, że w USA dziecko z syndromem odstawienia rodzi się mniej więcej co 15 minut. Mało tego, ich całkowita liczba między 2004 a 2013 r. wzrosła ponadpięciokrotnie. W tej grupie coraz większy odsetek stanowią właśnie dzieci matek uzależnionych od środków przeciwbólowych. I znów nie ma się co dziwić, biorąc pod uwagę, że na przeszło 2 mln uzależnionych od opioidów Amerykanów mniej więcej 400 tys., czyli niemal co piąty przypadek, to kobiety w wieku prokreacyjnym. O amerykańskiej epidemii opioidów napisano już wiele. Mimo to kwestia przekazywania uzależnienia na kolejne pokolenie wciąż pozostaje tematem tabu. Jak podkreśla prof. Diane Hogan z Trinity College na uniwersytecie w Dublinie, w świadomości wielu zachodnich społeczeństw odziedziczenie uzależnienia nasuwa bezpośrednie skojarzenia z wirusem HIV. Jeszcze kilka dekad temu to ten problem był najczęściej utożsamiany z rodzeniem dzieci przez uzależnione matki. Wystarczy zresztą sięgnąć pamięcią do lat 80. czy 90., by przywołać zestaw pejoratywnych konotacji. Narkomania, prostytucja, seks bez zabezpieczeń,










