Dziecko, gdzie jesteś?

Dziecko, gdzie jesteś?

Stworzone dzięki komputerowej symulacji dzisiejsze portrety zaginionych przed laty dzieci mają pomóc w ich odnalezieniu

Marii Młynarczyk, matce Darii (zaginęła 9.11.1995 r., miała wtedy 14 lat), przyśnił się jej ojciec, dziadek dziewczynki. On musiał wiedzieć. Przecież umarł, więc się rozejrzał po tamtym świecie. – Czy Daria żyje? – zapytała kobieta. – Tak, żyje – usłyszała. – Gdzie jest? – krzyknęła, ale sen zamienił się w nadmorski poranek. Była na wczasach z mężem i o rok starszym od Darii Dawidem. Od zaginięcia minęło sześć lat. Dziadkowie zmarli. Ciągle mówili „o swojej ukochanej Darusi”. Jakby się w nich coś zacięło.
Niedługo po tym śnie zgłosiła się do niej Fundacja Itaka poszukująca osób zaginionych. Powiedziano, że po raz pierwszy w Polsce na plakatach umieszczone zostaną zdjęcia zaginionych co najmniej przed kilkoma laty dzieci. Obok efekt policyjnej symulacji komputerowej. Portrety nastolatek i młodych kobiet. Tak wyglądałyby dziś. Fundacja prosi o zdjęcia rodziców z dzieciństwa. Maria Młynarczyk wysłała swoje zdjęcie komunijne. Takie promienne.
Krystyna Napiórkowska z Fundacji Itaka swoje oczekiwania określa jako cień szansy. Po latach od zaginięcia nadzieja jest coraz bledsza. Policja zawiesza sprawę, a przynajmniej nie szuka zbyt energicznie. Szukanie jest dodatkowo utrudnione, bo wygląd dziecka bardzo się zmienia. Komputerowe zdjęcia mają powiedzieć, jakie to są zmiany. – Na przystankach, w miejscach publicznych plakaty będą wisieć do połowy, nawet końca lutego – mówi Krystyna Napiórkowska. – Chcemy, by były też profilaktyką, przypominały rodzicom, że muszą być czujni. Poza tym uważamy, że winien być zapis ustawowy, do jakiego wieku rodzice odpowiadają za dzieci. W Polsce nigdzie nie jest to określone.
Trwają rozmowy z producentami artykułów spożywczych i towarów codziennego użytku. Być może niedługo zdjęcia dzieci pojawią się na opakowaniach. Na Zachodzie ten sposób docierania do ludzi, pytania „Może widziałeś?”, stosowany jest od dawna.
Początkowo organizatorzy akcji – Fundacja Itaka, Międzynarodowe Stowarzyszenie Reklamy i Komenda Główna Policji – potknęli się o brak zdjęć rodziców z ich dzieciństwa. Szczególnie w małych miejscowościach przed laty nikogo nie było stać na takie luksusy. Ale wreszcie udało się skompletować fotografie rodziny kilku dziewczynek. I pojawiły się plakaty.
Telefon w Itace nie urywa się. Jakaś sprzedawczyni widuje dziewczynę podobną do tej z plakatu. Ma zadzwonić, gdy znowu przyjdzie. Ktoś coś widział. Wszystko jest sprawdzane. – Dotychczas najbardziej pomagały nam media – twierdzi Paweł Biedziak, rzecznik prasowy policji. – Teraz otrzymujemy pomoc ze strony środowiska reklamowego.

Ktoś musiał widzieć

Z plakatu ufnie uśmiecha się Anna Grabarz, zaginęła w lutym 1996. Miała 11 lat. Wyszła na obiad do babci.
Ukochanego psa tuli Daria Młynarczyk. Mieszkała w Pile. W dniu zaginięcia pojechała po książkę do księgarni. Była w dobrym humorze, bo następnego dnia rozpoczynała wymarzone lekcje angielskiego.
Ania Sapiela zaginęła w Szklarskiej Porębie, w sierpniu 1985 r. Ze zdjęcia rezolutnie spogląda pięcioletnia dziewczynka w przedszkolnym fartuszku. Ta starsza, z policyjnej symulacji, ma bardziej pociągłą buzię. Włosy zaczesane do tyłu, żeby pokazać owal twarzy. Dzisiaj jest to dość zasadnicza, spokojna osoba. Ma 22 lata. Nie, rodzice nie będą z nikim rozmawiać.
W 1997 r. Andżelika Rutkowska miała 10 lat. Chodziła do IV klasy podstawówki. Z podwórka nie wróciła na obiad, więc kiedy zupa wystygła, dziadek poszedł jej szukać. Do Itaki wysłał legitymacyjne zdjęcia dziewczynki i jej rodziców.
Sylwia Iszczyłowicz wracała z kościoła, ze spotkania oazy. Listopad, ruchliwe ulice Zabrza. Miała wytyczoną bezpieczną trasę, przejście tylko na pasach. Długi fragment drogi matka obserwowała z okna. Na tle innych, odległych zaginięć można powiedzieć, że od tego minęły dopiero dwa lata. – Ktoś musiał widzieć – powtarza mama Sylwii. – Błagam, niech się zgłosi. Nie wierzę, żeby nikt nie zobaczył, co się dzieje z moim dzieckiem.
Tamtej nocy i przez następne dni sąsiedzi chodzili po działkach, gruzowiskach. Bezskutecznie.
Z policyjnej symulacji spogląda dziewczynka trochę starsza od Sylwii. Już bez dziecinnej grzywki, z kokieteryjnym uśmiechem zapowiadającym przyszłą urodę.
Dziadek Andżeliki też wierzy, że jeszcze „ruszy sumienie kogoś, kto widział”.
Zdjęcie kogoś, kogo nie ma. Dziecko, które od lat nie jest ze swoją matką. Lęk i ciekawość rodziców, gdy mieli obejrzeć dzieło z komputera. – Przyszło na mnie uspokojenie. Tak właśnie ją sobie wyobrażam – ulga w głosie Ewy Iszczyłowicz. Ale bywa, że obraz realny nie przystaje do idealnego wyobrażenia stworzonego przez lata. Dziadek Andżeliki jest przekonany, że dziś wnuczka nie ma tak spiczastej brody, brat Darii, bardzo do niej podobny, sądzi, że siostra powinna mieć „wyrywniejszą” fryzurę. Ale jej mama wyzbyła się strasznego lęku, że nie poznałaby Darii na ulicy. Ten układ oczu, tak, teraz szuka go w każdej dziewczynie.

Nadeszły puste dni

We wspomnieniach pozostały bardzo spokojne dziewczynki. – To my ją namawialiśmy, idź do koleżanek – wspomina mama Darii. – A ona nic, tylko chciała być z nami. Małomówna, domatorka, nie zwierzała się. Nigdzie sama nie wyjeżdżała. Żadnych kłopotów z nią nie było. Chodziła na kółko recytatorskie. Trójki, czwórki przynosiła i był spokój.
Ciepłe, czerwcowe popołudnie. Maria Młynarczyk jedzie autobusem. Uśmiecha się. Miło byłoby, gdyby córka wracała tym samym z księgarni. No, ale nie ma tak dobrze. Spotkają się w domu. Jednak kiedy z okolic domu rusza ten ostatni autobus o 22.30, kobieta wie, że stało się coś strasznego. Rodzice Darii jeżdżą po szpitalach, policja przyjmuje ich niechętnie. Taka duża dziewczynka, pewnie jest na gigancie. Potem, zdaniem Marii Młynarczyk, też trudno było o porozumienie, bo akurat policjanci obchodzili swoje święto.
Na plakacie nie ma Basi Majchrzak, więc babcia Irena Matecka opowie, że „na głowie miała jeden lok”. Ładna, wesoła, tak z matką związana, że jak raz nocowała u dziadków, to ją trzeba było taksówką do domu odwozić.
– W piątek przed zaginięciem była u mnie – wspomina babcia. – I tak mnie uściskała, teraz myślę, że wyjątkowo. 22 lutego miną dwa lata od chwili, gdy ją widziałam po raz ostatni.
Płacz.
11-letnia Basia Majchrzak z Jastrzębia-Zdroju wyróżniała się kolczykami jak koła i sportową czapką z napisem „Chicago Bulls”, lubiła czytać. Szukała jej cała miejscowość, bezskutecznie sprawdzono poważny ślad. Najbliżsi mówią chaotycznie. Widziano ją z ok. 50-letnim mężczyzną na dworcu autobusowym w Wodzisławiu Śląskim. Trop się urwał.
Tylko rodzina Andżeliki szuka jeszcze pomocy u jasnowidzów. Choć i oni kierują się zasadą „dobry jest jasnowidz z Końskich, bo mówi, że dziewczynka żyje, zły z Człuchowa, bo odebrał nadzieję”. I tylko rodzina Andżeliki mogła uczepić się jakiegoś tropu. Policjanci poszli za wizjami jasnowidza z Końskich. – Zatrzymali kobietę, przy której bufetowa z dworca widziała dziewczynkę podobną do naszej – relacjonuje dziadek. – Ale już jej nie było. No i uznano, że ta kobieta nie jest całkiem normalna, w łachmanach, taki kloszard. Niczego jej nie udowodniono.
Mama Sylwii nie ma pretensji, że jasnowidz nie widzi życia. – Straszne były naturalistyczne opisy jej uśmiercania – tłumaczy. – Gwałt, topienie w szambie, powolne zabijanie. Nie mogłam tego słuchać.
Rodzice Darii przeszli przez przeszukanie okolic Śmiłowa pod Piłą, gdzie mieszkają. To również było wskazanie jasnowidza. Przeczesali las, i nic. – Tylko w głowach ci jasnowidze mieszają – to opinia zrozpaczonych rodziców. Niewiele dobrego mówią też o policji. – To ja się teraz dowiaduję, że natychmiast powinni podjąć poszukiwania – oburza się babcia Basi Majchrzak. – Wnuczka zginęła z okolic szkoły. Jak tam poszli po dwóch dniach, pies nie podjął śladu, a gdyby byli zaraz, może byłoby inaczej.
– Teraz rodziny przeżywają najtrudniejsze chwile – ocenia Krystyna Napiórkowska. – Pierwsze miesiące to gorączka poszukiwań. Później nadchodzą puste dni.

Została nam jedynaczka

Do szkoły przez most oczywiście ją odprowadzał. Teren, na którym Andżelice wolno się było poruszać, dziadek określa jako rewir. Czas – trzy godziny, ani minuty dłużej. Odległość 100 m, ani kroku dalej. Tyle razy wychodziła i nic. A jednak znikła z zasięgu wzroku. Przeszukano pobliską rzekę, ale dziadek, od lat rybak, jeszcze sam chodził w dół rzeki. To, że on zobaczy wyrzucone przez wodę ciało, nie było straszniejsze od tego, że jej nie było z nim. Ale nasiedział się z wędką dla niepoznaki i nic nie odkrył. Wrócił do domu, do młodszej Izabelli. – Nadopiekuńczość? – zastanawia się. – Iza w ogóle nie może poruszać się sama i ma przyuczone, że jak się ktoś obcy do niej odezwie, nie wolno odpowiadać.
Młodszy brat Sylwii Iszczyłowicz, z którym uwielbiała się bawić, początkowo płakał, że go zostawiła. Potem nie mógł zrozumieć, że można zostawić zabawki, mamę, no i jego. Teraz się boi, pomaga mu psycholog. Chłopiec zapewnia, że siostra wróci. – Przeszłam najstraszniejszą naukę – mówi Ewa Iszczyłowicz. Efekt. – Musi mieć swoje małe obowiązki, ale ja zawsze jestem przy nim.
Iza Rutkowska ma dzisiaj 10 lat. Tyle, ile Andżelika w dniu zaginięcia. Wspólne zabawy nie zatarły się w pamięci. Uczy się dobrze. Znowu wraca porównanie – lepiej niż siostra. Ale potem ktoś z rodziny mówi: – Została nam jedynaczka.
Sześć lat temu Dawid i Daria więcej się kłócili, niż rozmawiali. Dziś Dawid ma 19 lat, skończył szkołę gastronomiczną. Nadal się uczy, trochę pracuje, ma dziewczynę i sądzi, że teraz miałby z siostrą o czym rozmawiać. Gdy zaginęła, zaczęła się jego samotność. Przez dwa lata rodzice jak w transie jeździli po Polsce, by sprawdzić każdy, nawet najgłupszy telefon. Po kilka razy wracali do tej samej osoby, mylili się, nie pamiętali, co kto mówił. Tak bardzo chcieli zapamiętać. Dawid, odsunięty, zostawał z babcią, ale nigdy się nie skarżył. – A później nasze lęki zabrały mu kolegów – wspomina Maria Młynarczyk. – Nie chcieli się z nim spotykać, bo my ciągle wydzwanialiśmy, czy jest, czy przyszedł, czy wyszedł. Ale jak mieliśmy nie panikować! Trzyletnią córeczkę zabił prąd, potem zaginęła Daria. Został nam tylko on.
Czworo rodzeństwa. Justyna, Marcinek, Basia i Ania Majchrzak. Basia znika. Nie, to tak, jakby ją ktoś wyrwał z rodziny. Najbardziej tęskni Marcinek i już potrafi sprecyzować, co zrobi porywaczowi. A poza tym Basia miała adres w tornistrze. Dla chłopca jest to bardzo ważne. Rodzeństwo chodzi do psychologa i nadal dzieli słodycze na cztery części. Babcia kupuje cztery czekolady i cztery banany. Nie potrafi inaczej.
– Ranne sny się sprawdzają – mówi Maria Młynarczyk. A w tym śnie Daria żyła.
– Ciągle wydaje mi się, że coś przeoczyłam, że jeszcze gdzieś powinnam pobiec – powtarza Ewa Iszczyłowicz.
Jedna z zaginionych dziewczynek oglądała z matką telewizyjny program. Kilka tematów, między innymi poszukiwanie dziecka. – Co byś zrobiła, gdybym zaginęła? – zapytała dziewczynka. – Poruszyłabym niebo i ziemię – zapewniła matka.


Fundacja Itaka prosi – Jeśli widziałeś dziewczynki z plakatu, zadzwoń: (0 prefiks 22) 654-70-70.


Co roku policja otrzymuje ok. 1,5 tys. zgłoszeń zaginięć dzieci do lat 13, w tym 150 do lat sześciu. Prawie wszystkie odnajdują się. By szukać tych, których los ciągle jest nieznany, rozwieszono 1,5 tys. plakatów. Zdjęcia pięciu dziewczynek dostępne są także na stronie internetowej www.zaginieni.pl.

 

Wydanie: 02/2002, 2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy