Najbardziej obsobaczyły książkę pisma: „Tygodnik Solidarność”, „NIE” i „Gazeta Wyborcza” W najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałem się, że moja książka o Leszku Millerze wzbudzi aż takie emocje. Żadna z kilkunastu moich książek nie doczekała się tylu recenzji. I to jakich! Dwie kolumny w „Gazecie Wyborczej”, pełna kolumna w „Tygodniku Solidarność” etc. Chodzę dumny jak paw i nurzam się w glorii. Owszem, zdarzyło się parę komentarzy przychylnych, większość jednak – zawsze lepiej źle niż wcale – starała się zrównać tekst z poziomem morza, a nawet z Depresją Żuławską (nie mylić z Żuławskim Andrzejem). Najbardziej obsobaczyły książkę pisma: „Tygodnik Solidarność”, „NIE” i „Gazeta Wyborcza”. Przyznać trzeba, że jest to tercet w polskich układach politycznych dosyć egzotyczny. Oczywiście, nie jestem na tyle zarozumiały, żeby sądzić, że o mnie tu chodzi. Nie autor jest tu naprawdę ważny, ale jego wynurzeń bohater. Chociaż i autorowi się obrywa. Pisze Mirosław Skowron w „Tygodniku Solidarność”: „Po co najlepszy obok Hama felietonista »Polityki« (dziękuję za komplement – L.S.) wziął się za wazeliniarstwo rodem z dawnej epoki? Odpowiedzi może być kilka. Najczęściej mówi się jednak o tym, iż Stomma, decydując się na wydanie »Leszka Millera«, miał na oku dość konkretne zyski. Nie wiem, ile prawdy tkwi w plotkach, ale chodzi ponoć o tekę ministra kultury w przyszłym rządzie bądź co najmniej posadę redaktora naczelnego pisma dotowanego z publicznych pieniędzy (coś na kształt »Wiadomości Kulturalnych« Toeplitza). Obie wersje nie wydają się na tyle niemożliwe, by w plotkach nie tkwiło ziarno prawdy”. Jest to insynuacja parszywieńka i jednocześnie o tyle głupia, że gdyby Skowron zasięgnął minimum informacji o mojej osobie, wiedziałby, że mieszkam we Francji – tutaj mam swoją rodzinę, katedrę na Sorbonie, dom, czereśnię, piwniczkę białego wina i ostatnio psa rasy yorkshire terrier. Do Polski, przynajmniej przed emeryturą (a to jeszcze sporo latek), wracać na stałe nie zamierzam, toteż nie ubiegałem się i nie ubiegam o żadne w Rzeczypospolitej stanowiska ani przywileje. Powtórzmy jednak – nie w tym rzecz, że to ja jestem skorumpowanym łajdakiem, który za sto stron maszynopisu chce dostać ministerstwo z lancią. W rzeczywistości moje rzekome łajdactwo w niczym „Tygodnikowi Solidarność” nie przeszkodzi. Ja jestem płotką, natomiast szczupak-Miller, który za maszynopis rozdaje ministerstwa, to już smakowity kąsek. Przy czym muszę utwierdzić Mirosława Skowrona w jego przekonaniach. Istotnie, z kontaktów z Leszkiem Millerem wyniosłem namacalną, finansową korzyść. Zjadłem z nim w restauracji chłodnik i porcję pierogów ruskich (oczywiście, że ruskich – to w ramach wspierania Moskwy) i on zapłacił. Agata Nowakowska z „Gazety Wyborczej” podsuwa mi z kolei, że „przecież można było napisać inną, doprawdy fascynującą książkę o Leszku Millerze. Stomma ni słówkiem nie wspomniał o sprawie tak zwanej moskiewskiej pożyczki ani o urlopie polityka SdRP na Krymie spędzonym w towarzystwie Giennadija Janajewa, który później stanął na czele nieudanego puczu wojskowego w Rosji. Śledztwo przeciwko Millerowi umorzono, lecz zanim do tego doszło, był on najczęściej atakowanym politykiem obozu postkomunistów”. Jest w tym akapicie dosyć zabawna logika. Skoro Miller „był najczęściej atakowanym politykiem obozu postkomunistów”, oznacza to, że spędzał urlop z Giennadijem Janajewem. Niestety, to dowód nazbyt pośredni. Wszelkie obiektywne dane wykazują, że nie tylko z Janajewem wakacji nie przeżywał, nie tylko nie wypił z nim ani setki, ale zgoła go na oczy nie widział. Zgoda – publicystka „Gazety Wyborczej” może tym świadectwom nie wierzyć. Jednak jeśli chodzi o „moskiewską pożyczkę”, o której Agata Nowakowska każe mi pisać, to tutaj już – jak to mówi Korwin-Mikke – „rżnie głupa”. „Gazeta Wyborcza” tyle razy pisała o owych rzekomych tonach pieniędzy, że doczekała się procesu, który z kretesem przegrała. I Adam Michnik musiał przeprosić Leszka Millera. Gdybym więc poszedł za podszeptem Nowakowskiej, występowałbym już nie tylko przeciw prawdzie, ale również prawomocnym orzeczeniom sądów Rzeczypospolitej. Nie jestem samobójcą, bo tym razem Miller, wspaniałomyślny wobec „Wyborczej”, mógłby się na serio rozzłościć i zażądać ode mnie choćby 100 tys. zł za straty moralne. A ja takiej forsy po prostu nie mam. Agata Nowakowska (podkreślam imię, żeby nie kojarzyła się z uwielbianą przeze mną Ewą o tym samym nazwisku) nie ustępuje jednak ani o krok. „Przemiana Leszka Millera z Mr. Hyde’a w dr. Jekylla jest tematem na świetną książkę”. Niestety, znowu się nie zgadzam.
Tagi:
Ludwik Stomma









