Echa pustych stadionów

Echa pustych stadionów

Takiej przerwy w świecie sportu jeszcze nie było. Puste stadiony, brak transmisji telewizyjnych, relacji radiowych i prasowych. Na przymusowym i niespodziewanym urlopie sportowcy albo wypoczywali, albo zajęli się swoimi biznesami. Kibicom pozostało czekanie lub nurzanie się w przeszłości. Na łamach „Przeglądu Sportowego” mogliśmy czytać wspomnienia o pamiętnych wydarzeniach czy wybitnych postaciach. Sport retro opanował stacje telewizyjne i łamy prasowe, ale także księgarnie. Sam w stanie piłkarskiego głodu sięgnąłem po sportowe publikacje, te uznane i te całkiem świeże. Jako że była to połowa czerwca – czas, gdy rozgrywane miało być Euro 2020, a zarazem okres kampanii wyborczej – zająłem się lekturami o futbolu w wykonaniu narodowym. Mit na miarę oczekiwań W końcu piłka nożna jest chyba najbardziej czytelną rekonstrukcją kultury. Tęskniąc za futbolem w sensie ścisłym, ale też szukając głębszej refleksji o wymiarze politycznym, zabrałem się do Jonathana Wilsona i jego „Aniołów o brudnych twarzach” (Sine Qua Non). O tym, że na pierwszy ogień pójdzie piłkarska historia Argentyny – kraju z pozoru dalekiego – przesądziły dwie kwestie. Raz, że nikt tak pięknie nie łączy futbolu z duchem narodu jak angielski dziennikarz sportowy (napisał m.in. „The Anatomy of England” o angielskiej wizji futbolu). Po drugie, historyczne powiązania między polityką a piłką nożną w Argentynie są podobne do tych w Polsce, sama Argentyna zaś – w sensie piłkarskim – jest najbardziej europejskim krajem spośród tych spoza Starego Kontynentu. Wilson pisze: „Argentyna to kraj założony przez imigrantów i ufundowany na imigranckim marzeniu o lepszym losie, a piłka nożna odgrywała centralną rolę w formowaniu tego marzenia i opartej na nim tożsamości. Teraz jednak wszyscy najlepsi piłkarze [argentyńscy] sami są emigrantami zmuszonymi porzucić mityczny kraj srebra i przenieść się z powrotem do Starego Świata”. „Aniołowie o brudnych twarzach” to opowieść o argentyńskiej tożsamości, o gaucho (romantyczna wizja południowoamerykańskiego kowboja), pibe (archetyp latynoskiego genialnego urwisa, którego ucieleśnieniem miał być Maradona) i o tym, jak futbol regulował życie jednego z państw w Ameryce Południowej. Cała opowieść zaczyna się już w XVI w., a następnie od XIX w. do 2015 r. prowadzi czytelnika do objaśnienia, jak to się stało, że zwykła piłka zawładnęła milionami Argentyńczyków i włada nimi nadal. W XX w. Argentyńczycy cierpieli z powodu kolejnych kryzysów ekonomicznych i politycznych oraz szukali swojej tożsamości, w kontekście futbolowym, balansując między latynoską wizją piłki jako zabawy (la nuestra) a pragmatycznym antyfutbolem. To działo się na stadionie, ale także rozgrywało w argentyńskiej duszy. Społeczeństwo tkwiło pomiędzy izolacjonizmem a snami o potędze, peronowską wizją raju na ziemi a polityką koniecznej współpracy międzynarodowej i twardego realizmu. Historia Argentyny przypomina polską, w kontekście nie konkretnych zdarzeń, ale ducha. Są to motywy jak z powieści realizmu magicznego: prześnione rewolucje, stracone szanse, wieczne złudzenia i oczekiwanie na narodowego mesjasza, który rozbity kraj złączy i w jasną przyszłość poprowadzi. W Argentynie taki się objawił. Był nim Diego Maradona. Mesjasz na latynoską miarę – buńczuczny, sprytny, skuteczny, choć ujmująco dziecięcy – który w trudnym momencie, pod butem junty, zjednoczył naród w 1986 r. Świat zmęczony historią potrzebuje mitologii. Kuźnią mitów jest zaś piłka nożna. Kompensuje małe i wielkie historie, konflikty i przyjaźnie, jest pytaniem i odpowiedzią, bezpiecznym substytutem wiecznej walki. A Maradona był właśnie takim mitem, którego zmęczone społeczeństwo Argentyny potrzebowało. Jest więc książka Wilsona ostatecznie studium argentyńskiej duszy, tym prostszym, że opisanym przez najbardziej czytelną metaforę świata, jaką jest futbol. Machiavelli i Maldini Skończywszy argentyńską przygodę, sięgnąłem po świeżo wydaną pozycję duetu Piotr Dumanowski i Dominik Guziak. Książka „W krainie piłkarskich bogów” (Otwarte) opisuje kulisy futbolu z Półwyspu Apenińskiego. Jako że zarówno Messi, jak i Maradona mają włoskie korzenie, a pierwsze triumfy Włochów na mistrzostwach świata (w 1934 i 1938 r.) były dziełem oriundi, czyli piłkarzy argentyńskich o włoskich korzeniach, nie mogłem wybrać inaczej. Chociaż podtytuł książki brzmi „O Polakach w Serie A”, wiele można się z niej dowiedzieć o samej włoskiej piłce, wokół której – podobnie jak w Ameryce Południowej – kręci się życie. Chodzenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 31/2020

Kategorie: Kultura