Eksplozja w Strefie Gazy

Eksplozja w Strefie Gazy

O współodpowiedzialności Izraela i krajów arabskich za sytuację Palestyńczyków

Wybuch był do przewidzenia, a mimo to zaskoczył wszystkich. Zarówno władze izraelskie, które pięć dni wcześniej zamknęły w ramach represji wobec Hamasu szlaban na granicy w Erez, jak i Egipcjan, którzy pod naciskiem Izraela trzymali zamknięte jedyne przejście w Rafah. Erez było ostatnim, dotąd niezablokowanym przejściem granicznym między Strefą Gazy a Izraelem. Tędy docierały do 1,5 mln Palestyńczyków, stłoczonych na terytorium nieco większym niż jedna trzecia powiatu wołomińskiego pod Warszawą, skąpe dostawy żywności i paliwo dla jedynej elektrowni. Monther Szoblak, dyrektor Towarzystwa Wód Municypalnych zarządzającego gospodarką wodną w Gazie, wytłumaczył to obrazowo: – Jeśli zamknąć wszystkie zawory w kotle pod parą, musi nastąpić eksplozja.
W środę, 23 stycznia, kilku mężczyzn w kominiarkach rozwaliło graniczny mur. Należeli do islamskiego Hamasu, który siedem miesięcy wcześniej wyrwał władzę w Strefie z rąk legalnej, szukającej porozumienia z Izraelem w sprawie powołania własnego państwa administracji Autonomii Palestyńskiej. Przez wyrwę w umocnieniach granicznych tysiące Palestyńczyków ze Strefy, w której brakuje dosłownie wszystkiego, ruszyło do sklepów i na bazary po egipskiej stronie. W ciągu pierwszych dwóch dni do egipskiego Rafah wdarło się 200 tys. Palestyńczyków.
Podejmowane przez egipską policję, niezbyt energiczne zresztą próby zatrzymania tej lawiny i łatania coraz to nowych wyrw w umocnieniach wzdłuż tzw. korytarza filadelfijskiego, 14-kilometrowej granicy Egiptu ze Strefą, nie mogły powstrzymać ludzkiej fali. W ciągu pierwszych dwóch dni ok. 40 członków egipskiej służby bezpieczeństwa zostało rannych w starciach z Palestyńczykami. Trzeciego dnia palestyńskie buldożery rozwaliły umocnienia jeszcze w kilku innych miejscach. Wówczas egipski gubernator Północnego Synaju, Ahmed Abdel Hamid, oświadczył pojednawczym tonem, że policja jego kraju stara się zaprowadzić ład w strefie przygranicznej, aby ułatwić Palestyńczykom przekraczanie granicy i dokonywanie zakupów.

Do Egiptu – po wodę

Ku zadowoleniu egipskich kupców z półek sklepowych znikało dosłownie wszystko, a w niedzielę zabrakło nawet chleba i wody mineralnej. Nie mówiąc o aptekach, z których w ciągu pierwszych 48 godzin znikły wszelkie leki do ostatniego opakowania.
W Rafah, które nagle zmieniło się w jeden wielki bazar, pojawiły się dziesiątki zagranicznych dziennikarzy przybyłych z Kairu. Z nadanych przez nich korespondencji można wyczytać o sytuacji panującej w Strefie Gazy więcej niż przez ostatnie pół roku z całej prasy światowej.
– Od 20 miesięcy szukałem bezskutecznie szczepionki przeciwko szkarlatynie dla moich dzieci, ale jest w Gazie nie do zdobycia z powodu izraelskiej blokady – powiedział dziennikarzom Abu Abdallach, który jako jeden z pierwszych wdarł się przez wyrwę w murze.
– Znikło wszystko, bo wygląda na to, że w Gazie nic nie ma – powiedział właściciel apteki w Rafah, Egipcjanin Hadżi Chalil. – Najpierw wykupiono antybiotyki. Wszystko już wyprzedałem i czekam na dostawę.
Wobec takiego popytu ceny niektórych artykułów podskoczyły aż trzykrotnie. Jednak nie wszyscy ruszyli przez dziury w murze na zakupy. Zwracały uwagę grupy młodych Palestyńczyków, rozentuzjazmowanych faktem, że po raz pierwszy w życiu mieli okazję wydostać się z zamkniętej Strefy Gazy.
Dziennikarzy zdumiał widok palestyńskich samochodów załadowanych nie tylko kanistrami z egipską benzyną, ale nawet pojemnikami z wodą. Mieszkańcy Strefy Gazy wspominają z nostalgią lata 70. ubiegłego stulecia, kiedy krystaliczna, czysta woda docierała tutaj akweduktami podziemnymi z Gór Hebronu na Zachodnim Brzegu Jordanu. Jednak mniej więcej od 10 lat Izrael zaczął przykręcać kurek. A jedyna rzeka, która płynęła przez Gazę, wyschła i stała się śmierdzącym ściekiem, nad którego brzegami powstają setki cementowych ruder mieszkalnych.

Podminowana Strefa

Dyrektor Monther Szoblak z Towarzystwa Wód Municypalnych w Gazie tłumaczy zagranicznym dziennikarzom grozę i beznadziejność sytuacji, w jakiej znalazła się ludność Gazy: – W Strefie Gazy nie mamy ani jednego naturalnego zbiornika wody pitnej. Od 2000 r. izraelskie czołgi w toku licznych rajdów w pogoni za bojownikami palestyńskimi zniszczyły część starej sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. Nie możemy nic naprawić, Izraelczycy nie pozwalają wwozić do strefy żadnych rur w obawie, że Hamas będzie z nich konstruował wyrzutnie rakiet. Nie mamy żadnych części zamiennych, nawet elastycznej taśmy klejącej do prowizorycznej naprawy przecieków w wodociągach.
Na wykresach, które pokazuje Szoblak, podstawowe dane: ze 150 litrów wody – tyle wynosi ONZ-etowska norma na jednego człowieka w tutejszym klimacie – niespełna 140 studni czynnych na terenie Strefy może zapewnić tylko 90 litrów bezcennego płynu. Ludzie myją się w ledwie przefiltrowanej wodzie ze ścieków. Nikt jednak nie cieszy się z nadciągającej właśnie pory deszczowej. Ta perspektywa budzi raczej grozę. Do wylania się zawartości zbiorników gromadzących ścieki z całej Strefy brakuje zaledwie 30 do 50 cm. W marcu ubiegłego roku doszło już do przelania się „czarnych wód” z osadnika w Beit Lahia. Utonęło w nich pięciu przejeżdżających tamtędy Beduinów. Na szczęście stało się to w południe. Rano drogą wzdłuż zbiornika chodzą do szkoły setki palestyńskich dzieci.
– Ziemia w Strefie jest dosłownie podminowana. W każdej chwili, gdy tylko poziom wód gruntowych się podniesie, grozi nam tu tsunami gówna: z trzech zbiorników, z których każdy spełnia rolę gigantycznego szamba i oczyszczalni ścieków, ruszy fala nieczystości, której wysokość sięgnie 15 m – mówi Monther Szoblak.
Inżynier Szoblak co jakiś czas udaje się na spotkanie z wysokim oficerem armii izraelskiej, aby przedstawiać najpilniejsze potrzeby Palestyńczyków. Niedawno przedłożył mu do akceptacji projekt pociągnięcia do morza kilkukilometrowego rurociągu, który odprowadzałby oczyszczone już wody z osadnika w Beit Lahia. W odpowiedzi usłyszał: „Jeśli to zrobicie, nasze F-16 zbombardują waszą kanalizację”. Izraelczycy obawiają się o czystość wód przy pięknych plażach w Nitzanim, na północ od granicy Strefy.

Połowa prawdy

Jednak izraelska blokada Strefy Gazy to tylko połowa prawdy o przyczynach koszmaru, w jakim żyją jej mieszkańcy. Kraje arabskie, coraz bogatsze w dobie najwyższych w historii cen ropy naftowej, demonstrują swoją solidarność z „dzielnym narodem palestyńskim” głównie w werbalnych deklaracjach. A przecież wystarczyłby 1% rocznego budżetu Arabii Saudyjskiej czy ułamek dochodów Emiratów Arabskich, aby Strefę Gazy przekształcić w kwitnący ogród na wzór tych, w których żyją bogaci Arabowie.
Hamas, w odróżnieniu od skrajnej palestyńskiej organizacji terrorystycznej Islamskiego Dżihadu, już przeszło trzy lata nie organizuje zamachów terrorystycznych na terytorium Izraela. To prawda, że są one znacznie trudniejsze, odkąd powstał mur obronny i inne skuteczne umocnienia na granicy Izraela z Gazą. Wystrzeliwane ze Strefy rakiety rzemieślniczej produkcji, niecelne Kassamy, spadają tuż przy izraelskiej granicy i rzadko wyrządzają większe szkody. Za to powodują skuteczny izraelski odwet z użyciem śmigłowców bojowych i samolotów bezzałogowych. Wystrzeliwane z nich rakiety prawie zawsze trafiają precyzyjnie w cel, którym są na ogół samochody bojowników Dżihadu i Hamasu. Z militarnego punktu widzenia taka „wymiana ognia” nie ma najmniejszego sensu. Jednak władający w Strefie przywódcy Hamasu podtrzymują w ten sposób nienawiść do Izraela i odwołują się przede wszystkim do emocji ludności palestyńskiej. W trakcie pogrzebów ofiar, w antyizraelskich demonstracjach, podczas których każdy strzela w powietrze, z czego tylko się da, Palestyńczycy odreagowują uczucie upokorzenia i całkowitej niemal bezsilności wobec demonstrowanej co parę dni militarnej potęgi Izraelczyków. Tym razem jednak, dzięki chwilowemu „obaleniu muru” na granicy z Egiptem, islamski rząd przywódcy Hamasu, Ismaila Haniye, nie tylko zwiększył swą popularność, lecz stworzył pewne polityczne fakty dokonane, jeszcze bardziej osłabiając pozycję legalnej władzy Autonomii Palestyńskiej z prezydentem Muhamedem Abbasem na czele, wyrzuconej przez Hamas z Gazy, ale istniejącej na kontrolowanym przez Izrael Zachodnim Brzegu Jordanu.

Czas na refleksje

Wybuch w Gazie po raz pierwszy zaskoczył władze izraelskie. Jedyną ich reakcją na wydarzenia było podjęcie nadzwyczajnych środków mających zabezpieczyć terytorium kraju przed przenikaniem islamskich terrorystów samobójców ze Strefy Gazy.
Nazajutrz po wybiciu przez Hamas dziur w umocnieniach granicznych izraelski wiceminister obrony, Matan Vilnai, ostrzegł rząd egipski, że skoro pozwolił Palestyńczykom wedrzeć się na swoje terytorium, to Izrael w zasadzie „nie czuje się już odpowiedzialny za zaopatrzenie Strefy Gazy”. Zamierza w tej sytuacji kontynuować „odrywanie się” od Strefy Gazy, które zapoczątkował ewakuacją osiedli żydowskich w 2005 r. Vilnai dodał też: – Rozumiem, że teraz to na Egipt spada odpowiedzialność za zaopatrywanie Strefy Gazy.
To oświadczenie wywołało konsternację nie tylko w Damaszku, stolicy Syrii, która jawnie popiera palestyński terroryzm, ale także w wielu innych krajach arabskich. Wiele dotąd wskazywało na to, że Izrael słusznie podejrzewa, iż świat arabski deklarując solidarność ze sprawą palestyńską, pragnie nie tyle poprawy losu palestyńskich braci, ile podtrzymania ich nienawiści do Izraela. Poprawa warunków życia w Gazie raczej nie służyłaby podtrzymaniu tych nastrojów i umacnianiu władzy Hamasu.
„Eksplozja kotła”, do której doprowadził swą polityką rząd izraelskiego premiera Ehuda Olmerta, powinna jednak skłonić do refleksji również Izrael, zbyt zadufany we własną potęgę militarną i opiekę Stanów Zjednoczonych. Do zastanowienia się, czy droga rzeczywistych, a nie fingowanych rokowań pokojowych z Autonomią Palestyńską nie byłaby lepsza dla umocnienia izraelskiej enklawy w arabskim morzu. Zwłaszcza że w wyniku ostatnich wydarzeń wojowniczy Hamas został po raz pierwszy potraktowany jako pełnoprawny podmiot w stosunkach międzynarodowych. Samozwańczy premier Ismail Haniye oświadczył, że bez udziału Hamasu, który sprawuje rzeczywistą władzę w Strefie Gazy, nikt nie jest w stanie kontrolować granicy między Gazą a Egiptem. Prezydent Egiptu, Hosni Mubarak, zaprosił w odpowiedzi Haniye razem z przedstawicielami legalnej i uznawanej przez świat Autonomii Palestyńskiej, aby rozmawiać na temat sposobu kontrolowania granicy między Strefą Gazy a Egiptem. Tak oto zbyt twarda polityka Izraela wobec Palestyńczyków doprowadziła do częściowego przynajmniej uznania Hamasu, co stawia w jeszcze słabszej sytuacji umiarkowane władze Autonomii Palestyńskiej.
Tymczasem wojsko egipskie wspólnie z milicją Hamasu przywróciło kontrolowany ruch na przejściu w Rafah i załatało wyrwy w umocnieniach. Zresztą nie ma już po co się spieszyć na egipską stronę, bo sklepy świecą pustkami, a władze postarały się o to, aby zapasy nie były na razie uzupełniane. Nie wiadomo jeszcze, co się stanie z zainstalowanymi przed laty na żądanie Izraela kamerami, za pomocą których śledzono z centrum obserwacyjnego w Izraelu wszystko, co działo się na granicy. Haniye domaga się ich usunięcia…

Wydanie: 06/2008, 2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy