Nuklearna łamigłówka Putina

Nuklearna łamigłówka Putina

Czy Kijów – polityczne i decyzyjne centrum Ukrainy – jest celem numer jeden na gotowej już zapewne liście celów rosyjskiej taktycznej broni nuklearnej? Czy zdesperowany, rozczarowany niepowodzeniami militarnymi, walczący o przetrwanie i potencjalnie o dotychczasowy kształt Federacji Rosyjskiej Putin zdecyduje się na jeden paraliżujący cios w ukraiński mózg? Czy w ten sposób planuje on zakończyć coraz bardziej kompromitującą dla niego awanturę wojenną?

Na tak postawione pytania amerykański czterogwiazdkowy generał Philip M. Breedlove – emerytowany SACEUR, NATO Supreme Commander, były dowódca wojsk Sojuszu Atlantyckiego w Europie – odpowiada negatywnie. Breedlove był doświadczonym pilotem F-16, przeznaczonych także do uderzeń jądrowych na potencjalnym europejskim teatrze działań. Dowodził dywizjonami i skrzydłami myśliwców taktycznych, a potem zajmował się planowaniem globalnym US Air Force. Jak sam mawia, zjadł zęby na budowaniu operacji nuklearnych. I choć minęło trochę czasu od chwili, kiedy w maju 2013 r. otrzymał od demokratycznej administracji Baracka Obamy nominację na najwyższe stanowisko dowódcze w NATO, nadal doskonale orientuje się w sprawach, którymi żyją jego koledzy w dowództwie Sojuszu w Mons w Belgii.

Kijów – raczej nie

Breedlove uważa, że Putin nie wyda rozkazu uderzenia taktyczną bronią jądrową w Kijów. Z kilku powodów. Po pierwsze – w takiej wojnie nuklearnej nie można wygrać. Po drugie – udane uderzenie atomowe na ukraińską stolicę wiązałoby się ze śmiercią setek tysięcy osób, w tym dyplomatów państw NATO. A to implikowałoby mocną odpowiedź. Jaką? Generał wyklucza atlantycką ripostę nuklearną, ale ta konwencjonalna byłaby druzgocąca dla Rosji. Jako dawny pilot, śledzący uważnie poczynania lotnictwa rosyjskiego, nie ma żadnych wątpliwości, że jego pokonanie i utrzymanie panowania w powietrzu przez samoloty NATO nie byłoby specjalnym wyczynem. A co dalej? No cóż… Amerykański generał jest absolutnie pewien jednego – odpowiedzią na ewentualny atak atomowy Putina na Ukrainę nie może być kolejna seria sankcji.

Skoro nie Kijów, to co kryje się za deklaracjami Moskwy o możliwości użycia taktycznej broni nuklearnej? Breedlove rysuje trzy opcje planowania rosyjskich generałów.

Od demo po uderzenie frontowe

Na dole drabiny jądrowej eskalacji znajduje się tzw. wybuch demonstracyjny – demo. Pocisk z głowicą nuklearną czy bomba lotnicza eksplodowałyby gdzieś nad Morzem Czarnym. Po to, aby rozluźnić więzy frontu sojuszników i uświadomić Zachodowi, że żarty już się skończyły. Słabi, wątpiący alianci powinni wówczas się wyłamać. Straty nie byłyby zbyt duże, a efekt – piorunujący dla świata. Warto w tym momencie przypomnieć, że tego rodzaju przewidywanie wynika z dawnej amerykańskiej logiki atomowej. Dla znawców historii nie jest żadną tajemnicą, że przez polityczny Waszyngton końca II wojny światowej przewijała się nieśmiała koncepcja zdetonowania pierwszych bomb A gdzieś na Pacyfiku, aby pokazać Japończykom, co ich czeka, jeżeli nie ogłoszą kapitulacji. Naukowcy, fizycy z Los Alamos, byli nawet pewni, że na eksplozję – efekt ich tytanicznych wysiłków – zaproszona zostanie delegacja japońskiego sztabu i będzie już po wszystkim. Natomiast armia, a raczej lotnictwo US Army, chciało wypróbować nową broń w praktyce… Demo jest jednak bardziej wytworem kultury i obyczajowości Zachodu niż realiów Wschodu Putina.

Drugim szczeblem w atomowej drabinie Putina – jak to widzi Philip M. Breedlove – jest eksplozja taktycznego ładunku jądrowego gdzieś wysoko nad Ukrainą. To koncepcja zwana airburst. Wywołałaby ona ogromne szkody i straty, ale stosunkowo niewielką liczbę zabitych na miejscu. Nie licząc oczywiście umierających od napromieniowania czy odchodzących w długich męczarniach w efekcie wdychania promieniotwórczego opadu, i to wszędzie, w zależności od siły i kierunków wiatru. W tym miejscu trzeba odnotować, że pół wieku temu podczas jednego z próbnych amerykańskich wybuchów na Pacyfiku pogoda spłatała śmiertelnego figla planistom. Ofiarami opadu promieniotwórczego nie tam, gdzie się spodziewano, stali się japońscy rybacy.

Celem airburst byłoby kompletne sparaliżowanie ukraińskiej infrastruktury na danym terenie na skutek działania impulsu elektromagnetycznego. Całkowicie zlikwidowałby on wszystkie komputery, urządzenia elektroniczne (za wyjątkiem archaicznych lampowych!), linie energetyczne i sieci przesyłowe w rejonie eksplozji.

I wreszcie trzeci stopień eskalacji – użycie taktycznej broni jądrowej gdzieś na froncie, aby zadać przeciwnikowi jak największe straty na polu walki. Ryzykując jednak przy tym życie i zdrowie własnych żołnierzy. Ale w tym przypadku wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że ani Putin, ani jego generałowie nie zawracają sobie głowy losem „ładunków jednorazowych”, jak obrazowo wyraził się w przechwyconej przez Ukraińców rozmowie radiowej jeden z rosyjskich dowódców.

Scenariusze na najgorsze

W tym momencie docieramy do najciekawszej części nuklearnej łamigłówki Putina, a także planistów z NATO. Czy Sojusz Północnoatlantycki ma przygotowane scenariusze na każdy z tych wariantów kremlowskiego szaleństwa? Precyzyjna odpowiedź na to pytanie obecnie jest chyba dla rosyjskiego wywiadu najbardziej interesująca.

Głowice nuklearne do pocisków rakietowych czy jądrowe bomby lotnicze wszyscy widzieli wielokrotnie na filmach akcji. A superbohaterowie ratowali zazwyczaj świat, siedząc na nich okrakiem i rozbrajając je scyzorykami lub śrubokrętami albo wręcz przecinakami. Realia są zupełnie inne. Amunicja jądrowa jest gorąca. Wytwarza promieniowanie i dlatego trzeba ją przechowywać z zachowaniem najwyższych środków ostrożności. Podczas ewakuacji radzieckich bomb atomowych z terenu dawnego NRD… wieszano je na specjalnych hakach w schronohangarach na lotnisku pod Kołobrzegiem. Wiele miesięcy po przejęciu obiektu nasi eksperci od broni chemicznej odkryli ślady ich szczątkowego promieniowania.

Skoro mamy do czynienia z rosyjską taktyczną amunicją jądrową mniejszej mocy, nie jest ona zainstalowana w przeznaczonych do natychmiastowego użycia międzykontynentalnych pociskach strategicznych, lecz starannie składowana w mniej lub bardziej znanych magazynach. Według Pawła Podwiga, byłego wykładowcy moskiewskiego Instytutu Fizyki i Techniki, a obecnie pracującego w CERN w Genewie, zlecając taktyczne uderzenie atomowe na Ukrainę, Putin musi sięgnąć po zasoby 12. specjalnego zarządu moskiewskiego resortu obrony. W jego pieczy znajdują się tzw. Obiekty S, czyli rozsiane na terytorium Federacji Rosyjskiej magazyny taktycznej broni nuklearnej. Ten najbliższy granic Ukrainy jest znany jako Biełgorod-22, zlokalizowany ok. 40 km od obszaru zaatakowanego państwa. Nie trzeba chyba dodawać, że jest on ciągle i wnikliwie monitorowany z orbity przez Amerykanów, ale pewnie również za pomocą innych środków, w tym agentury na miejscu…

Co czeka Moskwę?

Co się stanie, jeśli Amerykanie odkryją i potwierdzą fakt wydobycia i przygotowania do akcji taktycznej amunicji jądrowej z obiektu Biełgorod-22 lub innego? Gen. Breedlove jest przekonany, że nie tylko USA, ale i cały Sojusz Północnoatlantycki zrobi wszystko, aby odstraszyć Rosjan od jej bojowego wykorzystania. Ale jak? Breedlove nie chce się sam wypowiadać, odsyłając ciekawych do znakomitego materiału „Co będzie, jeśli Rosja użyje broni nuklearnej na Ukrainie?” pióra Erica Schlossera, zamieszczonego w czerwcowym numerze magazynu „The Atlantic”. Zdaniem Sama Nunna, długoletniego

przewodniczącego senackiej Komisji Sił Zbrojnych, eksperta od problemów strategii nuklearnej, trzy czynniki zabezpieczały dotychczas świat przed katastrofą nuklearną: rozsądni, przewidywalni przywódcy, dokładne informacje i eliminacja wielkich pomyłek. Dziś to wszystko stoi pod znakiem zapytania. Nunn sądzi, że już teraz administracja prezydenta Bidena uprzedziła bez żenady Moskwę, co ją czeka w przypadku atomowego taktycznego uderzenia na Ukrainę. Na pewno nie będzie to kontruderzenie nuklearne. Ale w zależności od liczby ofiar takie kroki jak zatopienie okrętu, z którego odpalono by pocisk z głowicą jądrową, zatopienie całej Floty Czarnomorskiej czy ustanowienie strefy zakazu lotów Rosjan nad Ukrainą. Nawet jeśli wiązałoby się to ze zniszczeniem wszystkich systemów przeciwlotniczych w rosyjskich bazach.

Jeśli ponad wszelką wątpliwość Rosja rozpocznie przygotowania do taktycznego ataku jądrowego na Ukrainę – czytamy dalej w artykule Schlossera – USA zaczną od ukazania tego faktu światu, uruchomią narzędzia cyberwojny, aby sparaliżować rosyjskie sztaby i centra dowodzenia, podejmą także działania hybrydowe, ale konwencjonalne. Zachowując sobie dalsze opcje militarne na wszelki wypadek. Wiadomo, że administracja Bidena sformowała zespół ekspertów o nazwie Tiger Team, który od dawna prowadzi gry decyzyjne, po to aby zbudować optymalne scenariusze na wypadek nuklearyzacji wojny na Ukrainie. Cel jest znany – należy odstraszyć Moskwę od najgorszego, a w skrajnym wypadku zmusić ją do rezygnacji z kolejnego ciosu atomowego.

Mała bomba – mała krew

Trudno jednak przewidzieć posunięcia Kremla. Problem również w tym, na co zwrócił uwagę Schlosser po rozmowie z 94-letnim obecnie byłym sekretarzem obrony Williamem J. Perrym, że Rosjanie są przyzwyczajeni do wykorzystywania małych ładunków nuklearnych. Mało kto wie, że za czasów radzieckich zdetonowano ponad 100 ładunków „do celów pokojowych”. W ramach tzw. Programu nr 7 dla gospodarki drążono skały, robiono wielkie dziury w ziemi. Na Ukrainie w 1972 r. w kopalni w Krasnowgradzie – ponad 100 km od Charkowa – zdetonowano minę jądrową, aby zatkać wyciek gazu. Ładunek miał moc jednej czwartej bomby z Hiroszimy. W roku 1979 w podobny sposób zneutralizowano niebezpieczeństwo niekontrolowanego wybuchu metanu w kopalni w Junokommunarsku w Donbasie. Eksplozja miała siłę jednej czterdziestej piątej bomby z Hiroszimy. Nikt z 8 tys. mieszkańców Junokommunarska ani z szeregowych górników nie miał pojęcia o użyciu ładunku nuklearnego. Tym ostatnim dano jeden dzień wolnego na zajęcia obronne, a potem posłano do pracy.

Stąd przekonanie wielu amerykańskich decydentów, że dla Putina marzącego o powrocie czasów radzieckich podjęcie decyzji o użyciu tzw. małej broni atomowej nie będzie specjalnym problemem. Przecież Ukraińcy mieli ponownie zostać podbici czymś, co w rosyjskim slangu wojskowym nazywa się małą krwią.

Fot. East News

Wydanie: 2022, 42/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy