Tag "Rosja"

Powrót na stronę główną
Świat

Spokojny pan od wojny

Mark Rutte był i jest bardzo dobrym politykiem z europejskiego centrum. Czy to wystarczy, by uratować NATO przed starciem z Rosją?

Oficjalna intronizacja nastąpi zapewne w okolicach najbliższego szczytu NATO, który odbędzie się w Waszyngtonie 9-11 lipca. Pod wieloma względami będzie to impreza newralgiczna. Sojusz jest wprawdzie liczniejszy niż kiedykolwiek, ale też pierwszy raz w pozimnowojennej historii w podejmowaniu decyzji bierze pod uwagę realną perspektywę bezpośredniej wojny z wrogim mocarstwem. W dodatku wbrew zapewnieniom sprzed dekady zaledwie 11 państw członkowskich wydaje co najmniej 2% swojego PKB na obronność.

Szczyt odbędzie się także na podwórku Joego Bidena, którego listopadowa walka o reelekcję ma silniejszy niż kiedykolwiek wymiar multilateralny. Od jego zwycięstwa zależy nie tylko wszystko, co kluczowe w amerykańskiej polityce krajowej, ale również, bez cienia przesady, przetrwanie powojennego liberalnego systemu międzynarodowego. Jeśli do Białego Domu wróci Donald Trump, USA nie opuszczą NATO całkowicie – głównie dlatego, że wcale nie muszą. Wystarczy, że wstrzymają lub ograniczą swoje zaangażowanie, w krytycznym momencie przysyłając np. okrojone siły wojskowe do Europy Wschodniej zaatakowanej przez Rosjan. Dla mniejszych krajów członkowskich byłby to wyrok śmierci, dla Trumpa triumf izolacjonizmu w białych rękawiczkach.

Twój ugodowy sąsiad.

Tę listę można długo rozwijać. Wojna hybrydowa, coraz wyraźniejsza aktywność rosyjskich agentów wpływu na terytorium NATO, mnożące się zagrożenia na Południu. Choć teoretycznie nie jest to obszar działalności Sojuszu Północnoatlantyckiego, nikt w jego dowództwie nie może sobie pozwolić na całkowite ignorowanie eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie. Ewentualne kłopoty Izraela pochłoną niemałą część amerykańskiej uwagi politycznej i zasobów militarnych, a coraz bardziej prawdopodobne włączenie się w konflikt Hezbollahu grozi migracją terroryzmu do krajów europejskich. To ostatnie byłoby już natowskim kłopotem.

Na tę gęstą mapę wyzwań i zagrożeń nakłada się krucha konstrukcja polityczna. Viktor Orbán, naczelny hamulcowy rozwoju NATO, musi być nieustannie przekupywany, by łaskawie zgodził się na wpuszczenie nowego członka sojuszu czy na kolejny transfer broni i pieniędzy dla Kijowa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Jeszcze nie jest za późno

Wojna na Ukrainie może się zakończyć sensowniejedynie przy stole negocjacyjnym,a nie na bitewnych polach. Trzeba rozmawiać.

Lot ćmy do ognia trwa. Psują się stosunki międzynarodowe, narasta brak wzajemnego zaufania w relacjach między państwami, nasilany jest zimnowojenny amok, toczą się krwawe konflikty, których końca nie widać. Tak bynajmniej być nie musi, ale niestety jest i przez czas jakiś będzie. Jak długo, tego nie wie nikt. Dramatyzm sytuacji tkwi w tym, że w niejednym kraju bardziej wpływowe okazują się siły prące do starć niż do pokojowego dialogu, górę biorą militaryści, a nie pacyfiści, prowojenne grupy nacisku bywają silniejsze od pokojowych kręgów politycznych. Bezmyślnie lansuje się jedną z najgłupszych sentencji w dziejach: chcesz pokoju, szykuj się do wojny. Otóż nie; jeśli pragnie się pokoju, do niego należy się gotować, a nie olbrzymim kosztem zbroić się po zęby, które przez innych zbrojących się mogą zostać wybite. Teraz już nawet jakiś drobny incydent może doprowadzić do wielkiej katastrofy. Ale jeszcze nie jest za późno…

Ryzykowny wyścig.

Akcja wywołuje reakcję. Od pewnego momentu nie jest już ważne, kto zaczął napinać swoje żołnierskie muskuły, oczywiście przez wszystkich określane jako obronne, a nie wojenne.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Era nuklearna jest teraz

Jednym z bardziej niepokojących symptomów czasów, w których i tak niepokojów pod dostatkiem, jest epidemia luźnych rozmów na temat użycia broni nuklearnej.


James W. Carden jest dziennikarzem piszącym na temat polityki zagranicznej na łamach m.in. „The Nation”, „The Spectator”, „American Affairs”, „Los Angeles Times”. Był doradcą w amerykańskim Departamencie Stanu, ściślej w Biurze ds. Rosji.


Wybór i tłumaczenie Piotr Kimla

Artykuł Jamesa W. Cardena, którego fragmenty prezentujemy, został opublikowany w witrynie internetowej amerykańskiego think tanku Responsible Statecraft 6 czerwca. Dzień wcześniej na stronie „The Nation” ukazał się nabierający rozgłosu tekst „Niebezpieczeństwo rozszerzenia wojny na Europę Wschodnią”, którego Carden jest współautorem wraz z – goszczącą na łamach PRZEGLĄDU (27 czerwca 2022 r.) – wydawczynią „The Nation” Katriną vanden Heuvel (linki do tych i kolejnych publikacji w internecie podajemy pod artykułem). 

Zarówno James Carden, jak i Katrina vanden Heuvel uważają, że Europa i Stany Zjednoczone stają przed kluczowym i brzemiennym w skutki wyborem pomiędzy wynegocjowaniem pokoju w Ukrainie a trzecią, i najprawdopodobniej ostatnią w dziejach, wojną światową. Byłaby to ostatnia wojna, gdyż nieubłaganie wiązałaby się z użyciem broni jądrowej. Carden przestrzega przed lekceważeniem gróźb Rosjan co do użycia bomby atomowej. Ich adresatem bardzo często jest Polska, co nie powinno uchodzić naszej uwadze.

W 1946 r. ukazał się wstrząsający raport Johna Herseya z Hiroszimy po wybuchu bomby atomowej (chodzi o tekst „Hiroshima” opublikowany w „New Yorkerze” 23 sierpnia 1946 r.). Przedstawiał losy ocalałych, w tym Wilhelma Kleinsorgego – niemieckiego misjonarza jezuity. Poszukując wody dla rannych, Kleinsorge natknął się na grupę ludzi, którzy przeżyli. „Było ich około dwudziestu. Wszyscy w tym samym straszliwym stanie. Ich twarze były całkowicie poparzone, oczodoły puste, płyn z roztopionych oczu spłynął po ich policzkach (gdy bomba wybuchła, musieli mieć twarze skierowane w jej stronę, należeli być może do obrony przeciwlotniczej). Ich usta tworzyły spuchnięte, zaropiałe rany, których nie mogli uchylić na tyle, by wszedł w nie dziubek imbryka”.

(…) Przez całą zimną wojnę myśl o wojnie nuklearnej była nie do przyjęcia dla następujących po sobie przywódców amerykańskich i radzieckich, co znalazło ostateczny wyraz w zapewnieniu złożonym przez sekretarza generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa i prezydenta USA Ronalda Reagana, że „wojny nuklearnej nie da się wygrać i nigdy nie wolno jej prowadzić”. Jednak w miarę jak zimna wojna odchodzi w zapomnienie, przywódcy amerykańscy i rosyjscy pozrywali kolejne układy zmierzające do kontroli zbrojeń (…). I jednym z bardziej niepokojących symptomów czasów, w których i tak niepokojów pod dostatkiem, jest epidemia luźnych rozmów na temat użycia broni nuklearnej.

Ostatnimi czasy to Rosjanie grzeszą bardziej. Niewykluczone jednak, że jeszcze bardziej alarmistyczny jest lekceważący ton, w jakim niektórzy amerykańscy analitycy odrzucają deklarowaną przez Putina gotowość do użycia tej broni. Jak ujął to profesor slawistyki Vladimir Goldstein, „Putin przeprowadza nuklearne manewry, Putin ostrzega gęsto zaludnione obszary Europy, Putin mówi o pójściu (Rosjan – przyp. P.K.) do nieba w wyniku nuklearnej konfrontacji („agresor musi zrozumieć, że odpowiedź jest nieunikniona, że zostanie zniszczony i że my, jako ofiary agresji, męczennicy, pójdziemy do nieba” – oto dokładna wypowiedź przywódcy rosyjskiego państwa na forum ekspertów ds. stosunków międzynarodowych w Soczi w 2018 r., która zawierała zapewnienie, że Rosja nie użyje broni nuklearnej jako pierwsza, ale odpowie zdecydowanie – przyp. P.K.)

Linki do wspomnianych w tekście artykułów:

Artykuł Jamesa W. Cardena: responsiblestatecraft.org/nuclear-threats-russia/

Artykuł Jamesa W. Cardena i Katriny vanden Heuvel: www.thenation.com/article/world/ukraine-war-settlement-negotiation/

Raport Johna Herseya z Hiroszimy: www.newyorker.com/magazine/1946/08/31/hiroshima

Artykuł Radosława Sikorskiego: www.theguardian.com/world/article/2024/may/25/poland-foreign-minister-radoslaw-sikorski-long-term-rearmament-europe 

Artykuł Siergieja Karaganowa: eng.globalaffairs.ru/articles/a-difficult-but-necessary-decision/

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

KAB-y, drony, REB-y

Walki w Ukrainie zmieniły obraz współczesnej wojny

Jednym z symboli wojny w Ukrainie stały się KAB-y, rosyjskie bomby, niektóre wyprodukowane jeszcze w latach 50. XX w., wyposażone w moduły szybująco-korygujące. Zrzucane są przez samoloty z odległości 40-60 km od celu i, korzystając z nawigacji satelitarnej, trafiają w niego z dokładnością do kilkudziesięciu metrów. Precyzja nie jest wymagana, gdyż wybuch 500, a nawet 1500 kg trotylu niszczy wszystko wokół. Uderzenie trzech KAB-ów ma siłę salwy dywizjonu artylerii. I nie ma przed nimi obrony. 

Podczas walk o Awdijiwkę Rosjanie zrzucili ponad 100 takich szybujących bomb i fizycznie oczyścili teren z ukraińskich żołnierzy, ułatwiając swoim grupom szturmowym zadanie. Ukraińcy, którzy przeżyli atak KAB-ów, byli albo ranni, albo niezdolni do walki.

Drugim symbolem wojny stały się drony, masowo używane przez obie strony konfliktu. W komunikatorze Telegram znajdziemy setki filmów ukazujących żołnierzy, na których spadają zrzucone z takich aparatów granaty lub pociski. Widać wybuch i rozrzucone na ziemi ciała. Ranni, którzy mniej ucierpieli, starają się uciec. 

W innych materiałach drony atakują pędzące drogami transportery opancerzone, ukryte w lasach czołgi, działa samobieżne i wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych. Jeden z najnowszych rosyjskich filmów dokumentuje atak drona na znajdujący się 60 km od linii frontu ukraiński samolot szturmowy, który stoi na jednym z lotnisk. 

Podobnych zdjęć nie pokazują stacje telewizyjne, a serwis YouTube niemal natychmiast kasuje takie materiały. W komunikatorze Telegram nie ma cenzury, dlatego stał się on głównym źródłem informacji o tym, co się dzieje na froncie, zarówno w Ukrainie, jak i w Rosji. 

Dzięki niemu możemy się przekonać, jak zmieniła się taktyka prowadzenia walk i że obie armie w ogóle nie były na to gotowe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Wielki kraj, wielki problem

Rosjanie wiedzą, że nawet najbogatsi mają tylko tyle, na ile pozwala im władza.

23 kwietnia br. pod zarzutem przyjęcia łapówki znacznej wartości zatrzymany został wiceminister obrony Federacji Rosyjskiej Timur Władimirowicz Iwanow. Następnego dnia minister obrony Siergiej Szojgu odwołał go ze stanowiska. Moskiewska socjeta nie była zaskoczona. Iwanow od lat popisywał się w mediach społecznościowych wystawnym stylem życia, niemającym nic wspólnego z wysokością jego poborów. W 2019 r. redakcja rosyjskiego wydania „Forbesa” oszacowała dochody rodziny wiceministra za poprzedni rok na 136,7 mln rubli. Grubo powyżej oficjalnych zarobków urzędnika. 

Przy czym życie Iwanowa bardziej przypominało amerykańskie seriale „Dallas”, „Moda na sukces” lub „Santa Barbara” niż surowy los rosyjskiego oficera, którym zresztą Timur Władimirowicz nigdy nie był. Zgubiła go słabość do pięknych kobiet i pieniędzy.

Drugą żonę Swietłanę, związaną wówczas z miliarderem Michaiłem Maniowiczem, poznał w 2008 r. na pokazie mody. Maniowicz ostrzegał go, że utrzymanie takiej kobiety może być nawet dla wysokiego urzędnika resortu obrony zbyt kosztowne. Nie zważając na te ostrzeżenia, w 2010 r. Iwanow ożenił się ze Swietłaną. Po czym para zasłynęła jako bywalcy eleganckich i niezwykle kosztownych wydarzeń towarzyskich. 

Latem lubili wypoczywać na Lazurowym Wybrzeżu, w towarzystwie gwiazd rosyjskiej estrady. Zimą preferowali Chamonix, Grenoble i Val d’Isere. Przez cały rok zaś Swietłana Iwanowa odwiedzała najbardziej wykwintne i najdroższe butiki oraz salony jubilerskie Paryża. Powiedzieć, że zostawiała w nich majątek, to nic nie powiedzieć. 

O swoich wakacjach, drogich zakupach i nowych kreacjach żona wiceministra obrony Federacji Rosyjskiej opowiadała w licznych wywiadach udzielanych luksusowej prasie kobiecej. W Moskwie wszyscy wiedzieli, że ta para od lat żyje mocno ponad stan. We Francji wynajmowała luksusowe wille i jeździła do Cannes odrestaurowanym kabrioletem Rolls-Royce. Ale daczę w pobliżu Moskwy oczywiście też miała. W organizowanych przez małżonków przyjęciach uczestniczył m.in. rzecznik prasowy Kremla Dmitrij Pieskow. 

Z tych powodów nazywano Iwanowa „glamurnym generałem”, choć nigdy nie otrzymał on tego stopnia. Strój, w którym pokazywał się przed kamerami, był swobodną interpretacją krawca na temat munduru oficerskiego rosyjskiej armii. 

Źródłem bogactwa Timura Iwanowa była funkcja, stanowisko, po rosyjsku – czyn. W resorcie obrony odpowiadał za wojskowe budownictwo i inwestycje. Decydował nie o setkach miliardów rubli, lecz o bilionach. Nic dziwnego, że pobierane przez niego „prowizje” miały wręcz epokowy wymiar. 

A jednak i tego było mu mało. W 2022 r., tuż po rozpoczęciu „specjalnej operacji wojskowej”, czyli ataku na Ukrainę, rozwiódł się ze Swietłaną, a u jego boku pojawiła się Maria Kitajewa, partnerka życiowa kolegi z resortu obrony, wiceministra i generała Jurija Sadowienki, który 20 maja br. także został odwołany z funkcji.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Ćwierć wieku po interwencji NATO

Niemogąca wyjść z cienia Srebrenicy i Kosowa Serbia szuka nowych sojuszników i przyjaciół.

Korespondencja z Belgradu

Brzozy rosnące na dachu ruin przy alei Kneza Miloša zdają się podpowiadać mieszkańcom Belgradu, że może pora zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z końca ubiegłego stulecia. Ale wiosną 2024 r. nikt tych pokojowych podpowiedzi natury nie słucha. Bo nikt w Serbii nie ma zamiaru wymazywać z pamięci tego, co przy Kneza Miloša działo się ćwierć wieku temu. Przeciwnie, zbombardowane w marcu 1999 r. w wyniku nalotów NATO i operacji Allied Force budynki Ministerstwa Obrony są pomnikiem tamtych dni. Świadkami czasu strachu i śmierci. Mają przypominać Serbom o krzywdach, jakich doznali od tzw. kolektywnego Zachodu. A działania prezydenta Aleksandara Vučicia i jego patriotyczno-populistyczne hasła podsycają u rodaków poczucie niesprawiedliwości i podziały na przyjaciół (których szukają zawsze i wszędzie) oraz tzw. obcych nieprzychylnych, którzy nie rozumieją serbskiej wizji świata.

Koniec „świętej ziemi”?

Symboliczne ruiny ministerstwa otoczone są dziś gigantycznymi plakatami pokazującymi siłę i możliwości serbskiej armii. Armii od nikogo niezależnej i niemożliwej do pokonania. Przez całą dobę okolica pilnowana jest przez wojskowe patrole. Z kolei na pobliskiej alei Nemanjina wisi plakat o jasnej treści – na tle serbskiej flagi możemy przeczytać: „Kiedy serbskie wojska wrócą do Kosowa?”. Podobnych plakatów, banerów i graffiti w wielu miejscach stolicy jest więcej.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, symbol agresji NATO na Serbię wkrótce może zniknąć. Jak podała telewizja NOVA, minister budownictwa Goran Vesić podpisał dokument, na mocy którego „święta ziemia” w sercu Belgradu i znajdujące się na niej ruiny mają trafić do firmy należącej do rodziny Jareda Kushnera, zięcia Donalda Trumpa, a także do innej amerykańskiej firmy ze stanu Delaware. Nigdy nie wiadomo, kto w oczach Serbów jest częścią tzw. kolektywnego Zachodu.

Ruiny ministerstwa to jedyne zachowane do dziś w Belgradzie ślady tragicznych wydarzeń sprzed ćwierć wieku. 29 kwietnia 1999 r. bombowce NATO doszczętnie zniszczyły też Avalski toranj, wieżę telewizyjną na wzgórzu Avala na południe od Belgradu. Życie straciło tam 16 pracowników państwowej telewizji RTS. O tym tragicznym dniu przypomina tablica pamiątkowa. Avalski toranj odbudowano w latach 2006-2009 i dziś mierząca 205 m wieża należy do najnowocześniejszych na świecie.

W wyniku trwających 78 dni bombardowań NATO ucierpiała też sąsiednia Bułgaria. Wystrzelona przez bombowiec NATO 29 kwietnia 1999 r. rakieta nie trafiła w cel w mieście Nisz i uderzyła w dom mieszkalny na przedmieściach Sofii. Rakieta zmiotła górną kondygnację budynku. Jakimś cudem rodzinie, która w tym czasie była na parterze, nie spadł nawet włos z głowy!

Z kolei 7 maja 1999 r. amerykański bombowiec omyłkowo zbombardował chińską ambasadę w Belgradzie. Zginęło trzech chińskich dziennikarzy, a 21 pracowników zostało rannych.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Bez pochopnych ocen

Psują nas ci, którzy, chcąc zdobyć władzę, przekłamują historię.


Andrzej Seweryn  – aktor teatralny i filmowy, reżyser teatralny. Od 2011 r. dyrektor naczelny Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie


Spotykamy się na festiwalu Mastercard Off Camera, w przededniu specjalnego pokazu „Dyrygenta” Andrzeja Wajdy, za rolę w którym otrzymał pan na festiwalu w Berlinie Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszego aktora. Czym był dla pana ten film na przełomie lat 70. i 80., a czym jest dziś?
– Kiedy odebrałem Srebrnego Niedźwiedzia w lutym 1980 r., mieszkałem i pracowałem już we Francji. Nagle tamtejsza opinia publiczna i środowisko kulturalne dowiedziały się, że kolega, z którym współpracują i który wystąpił w „Ziemi obiecanej”, został doceniony na festiwalu w Berlinie. Stałem się jeszcze mniej anonimową postacią we francuskich kręgach filmowych i teatralnych. Ingmar Bergman uznał wręcz „Dyrygenta” za jeden z dziesięciu najlepszych filmów, jakie kiedykolwiek widział. Dzisiaj wspominam go przez pryzmat wspaniałej pracy z Andrzejem Wajdą i w kontekście osobistych dramatów.

Ten film nadal jednak pozostaje w cieniu „Bez znieczulenia” lub „Człowieka z marmuru”.
– Z „Bez znieczulenia” sprawa jest prostsza. Kilka lat temu, już za rządów PiS, odbyła się wielka uroczystość w Waszyngtonie, na której Fundacja Kościuszkowska przyznała nagrodę Agnieszce Holland. Poproszono mnie, żebym wygłosił przemówienie, ale nie mogłem przyjechać i nagrałem pozdrowienia dla Agnieszki. Mówiłem o jej dorobku i pytałem, czy pamięta postać Rościszewskiego, którą mi napisała w „Bez znieczulenia”. Myśleliśmy, że nasz film jest historyczny w tym sensie, że epoka PRL już odeszła i żyjemy w innym świecie, a tu proszę, obserwujemy powrót takich ludzi jak mój bohater. Odnosiłem się do braci Karnowskich, Tomasza Sakiewicza czy wielu redaktorów z ówczesnej TVP.

Wydaje się, że „Dyrygent” jest dziś bardziej aktualny niż wtedy, bo dużo rozmawiamy o przemocy i władzy w światku muzycznym.
– Dzisiaj obnażamy toksyczne relacje we wszystkich środowiskach. Skądinąd słusznie. Obawiam się jednak, że świat łatwo się nie zmieni i zawsze będzie tak wyglądał, a kobiety i mężczyźni będą się posługiwać seksem do osiągania własnych korzyści. Trudno zmienić ludzką naturę. Seks jest narzędziem, siłą. A kiedy stosunki intymne odbywają się za obopólną zgodą, w czym problem? Wyłączam oczywiście z tej dyskusji gwałt, molestowanie czy napastliwość, które są nieakceptowalne, muszą być karane i rozliczone.

Nawiążę jeszcze do afer w szkołach teatralnych, bo każdy przypadek studenta i studentki jest indywidualny i delikatny. Przez lata jako wykładowca PWST robiłem z aktorami tzw. hard scenes, czyli trudne dla nich sceny. Oni definiowali ich trudność, wybierali, co chcą zagrać. Mógł to być pocałunek, gwałt, negliż albo wyznawanie swoich słabości i wspominanie rodziców. Nigdy niczego nie narzucałem i nie komentowałem, bo zależało mi, żeby sami stanęli wobec wewnętrznego aktorskiego problemu przed widzem. Podkreślam, to były ich decyzje. Po przeciwnej stronie mamy rzucanie krzesłami w ścianę i publiczne obrażanie studentów. Profesor, który dopuszcza się podobnych zachowań, obnaża tylko swoją słabość. Jeśli nie potrafi ciepłym głosem skłonić aktorki lub aktora do scenicznej przemiany, to źle wykonuje swój zawód. Nie zapominajmy też, że w tej pracy mogą cierpieć nie tylko kobiety, mężczyźni wcale nie są ze stali. 

Andrzej Seweryn – (ur. w 1946 r.) występował w Comédie-Française jako trzeci obcokrajowiec w historii. Współpracował z Andrzejem Wajdą, Krzysztofem Kieślowskim, Agnieszką Holland czy Krzysztofem Zanussim. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród, w tym Srebrnego Niedźwiedzia, Srebrnego Lamparta, Złotej Kaczki, dwóch Orłów i nagrody aktorskiej w Gdyni. Odznaczony m.in. Legią Honorową, Orderem Sztuki i Literatury, Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Podzieleni jak nigdy

Polaryzacja słowackiego społeczeństwa doprowadziła do zamachu na życie premiera

U południowych sąsiadów aż kipi od politycznych emocji. Zeszłorocznym wrześniowym wyborom parlamentarnym towarzyszyły podejrzenia o fałszerstwa oraz fake newsy generowane za pomocą sztucznej inteligencji, którymi na ostatniej prostej kampanii, tuż przed ciszą wyborczą, uderzono w Michala Šimečkę, lidera Progresywnej Słowacji i największego politycznego oponenta Roberta Ficy. Wybory prezydenckie sprzed kilku tygodni przedstawiano jako starcie Zachodu i Wschodu, liberalnego kandydata Ivana Korčoka i Petera Pellegriniego, który w oczach demokratów mógł co najwyżej przesunąć ostatecznie Słowację w strefę wpływów rosyjskich. 

Kolejny zresztą raz słowackie wybory przedstawiono jako cywilizacyjne starcie, w którym decyduje się przyszłość narodu, a nie jako decyzję o wyłonieniu rządu. Stawką miała być sama demokracja. To jeszcze bardziej podzieliło społeczeństwo, zmobilizowało poszczególne elektoraty. Ivan Korčok w drugiej turze dostał więcej głosów niż Zuzana Čaputová w 2019 r., kiedy wygrywała wybory prezydenckie, ale wyraźnie przegrał z Peterem Pellegrinim.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Czy wolno strzelać do demokracji?

Zamach na premiera Roberta Ficę, poważnie zranionego przez przeciwnika politycznego, 71-letniego poetę ze słowackiej prowincji, każe zadać sobie kilka pytań, które wykraczają poza słowacką skrajnie spolaryzowaną scenę polityczną (co jest właściwie bez dyskusji – za sprawą Ficy i jego formacji politycznej). 

Gdybyśmy mieli okazję opisać postać zamachowca przed zamachem, byłby to zapewne portret kogoś zupełnie innego niż chwilę i kolejne dni, tygodnie, miesiące po oddaniu kilku strzałów do urzędującego premiera republiki. Poeta, były pracownik firmy ochroniarskiej, założyciel (bez większego powodzenia i sukcesu) organizacji wspierającej działania bez przemocy, człowiek, który przeciwstawiał się polityce tzw. skrajnego prawicowego populizmu à la Orbán w wykonaniu Ficy i jego koalicji. Nazwalibyśmy go reprezentantem opozycji demokratycznej, wolnościowej, proukraińskiej – wzorcowym przedstawicielem oporu przeciwko wszystkiemu, co uosabia premier Fico. Ale już w dniu zamachu pojawiały się informacje o jego rasistowskich wypowiedziach o Romach i, co ważniejsze, o rzekomych kontaktach z paramilitarną, prorosyjską organizacją Slovenskí Branci (SB). 

I tu jest pies pogrzebany. Czy zamachowcem może być obrońca wolności mediów (Fico forsuje właśnie formę przejęcia i zdominowania mediów publicznych) i przeciwnik prawicowego skrajnego populisty? Czyli, mówiąc jeszcze ogólniej, czy to bardziej „nasz”, raczej „dobry” zamachowiec, czy jednak jest to zły zamachowiec, bo nie ma dobrych. Tak reaguje zresztą niemal cały establishment słowackiej polityki, apelując o zgodę narodową, pojednanie, zasypanie rowów polaryzacji. Wszak Juraj C. strzelał do demokratycznie wybranego przywódcy kraju. Czyli strzelał do demokracji? A na to nie może być zgody.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Dlaczego polska prawica kocha Trumpa?

Prezydent i obóz PiS wierzą, że republikanów da się kupić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.