Państwo wykonało ogromną pracę, by emeryci mogli dostawać mniej Dwa wydarzenia pieczętują – w sposób rzeczywisty, nie symboliczny – klęskę polskiej reformy emerytalnej, która została wprowadzona w życie w 1999 r., a od stycznia 2009 r. będzie wywierać realny i negatywny wpływ na losy setek tysięcy ludzi kończących aktywność zawodową. Pierwsze to ulotnienie się w ciągu niespełna 10 miesięcy aż połowy zysków przyszłych seniorów, pochodzących ze środków gromadzonych przez niemal 10 lat w otwartych funduszach emerytalnych i roztropnie jakoby inwestowanych przez towarzystwa zarządzające tymiż funduszami. Strata tych pieniędzy stanowi zaprzeczenie całego sensu i idei reformy. Drugie to nieudolne i wywołujące powszechny opór związków zawodowych, a przez to nieskuteczne próby wprowadzenia emerytur pomostowych. Miały one ograniczyć rozdęty zakres wcześniejszych emerytur, będących zaprzeczeniem wszelkiej racjonalności i pochłaniających ogromne środki. Doprowadzają na razie tylko do nasilenia konfliktów społecznych, bez żadnych pozytywnych efektów. Wprawdzie nie PO uchwalała reformę emerytalną, lecz rządząca od wyborów w 1997 r. koalicja Akcji Wyborczej „Solidarność” i Unii Wolności. Ale to na Platformę, popierającą zresztą w pełni te rozwiązania, spadnie rozżalenie ludzi odbierających reformę emerytalną jako niezasłużoną krzywdę. Nasze tzw. elity nie potrafią ani nie chcą prowadzić autentycznego dialogu społecznego i przekonywać do racji, choćby najsłuszniejszych z punktu widzenia ogółu (co pokazało rozejście się komisji trójstronnej, mającej doprowadzić do kompromisu w sprawie pomostówek). W przypadku polskiej reformy emerytalnej potwierdza się też powiedzenie, że kłamstwo ma krótkie nogi. Trudno na nim budować coś trwałego i cieszącego się autentycznym poparciem. A kłamstwo towarzyszy tej reformie od początku. Mówili nam Istotą reformy emerytalnej wprowadzonej w 1999 r. było utworzenie otwartych funduszy emerytalnych, które miały pomnażać nasze składki. Do OFE trafia 38% składki emerytalnej ściąganej z zarobków każdego z nas (pozostałe 62% składki zostaje w ZUS). OFE miały być motorem napędzającym stały wzrost naszych świadczeń. Zarządzanie funduszami wzięły na siebie powszechne towarzystwa emerytalne, zatrudniające – jak zapewniano – znakomitych analityków i specjalistów od gospodarowania finansami. Dzięki ich mądrym inwestycjom nasze emerytury, od 2009 r. wypłacane z obu filarów, ZUS i OFE, miały wciąż szybować w górę. Na polskiego seniora czekały zaś wakacje pod palmami i dostatnia jesień życia. Autorytety naukowe i polityczne przekonywały, że nowy system to sposób, by nasze emerytury stały się wyższe od dotychczasowych nędznych wypłat z ZUS. Niestety, było to zwykłym kłamstwem, a także gigantycznym na skalę Europy zabiegiem socjotechnicznym mającym sprawić, by miliony obywateli zaakceptowały bez szemrania rozwiązania dla nich niekorzystne. Któżby zaś protestował, gdyby stale opowiadano mu, jak to jego emerytura może pięknie rosnąć. Słusznie jednak Abraham Lincoln mówił: „Można ogłupiać kilku ludzi ciągle i wszystkich przez jakiś czas. Nie da się wszakże ciągle ogłupiać wszystkich”. Katalog niespełnionych obietnic jest długi. Reforma, która miała – jak zapewniano – doprowadzić do zwiększenia emerytur, w rzeczywistości spowoduje ich zmniejszenie. Jej celem nie było ułatwienie przyszłym emerytom godnego życia – lecz przeciwnie, obciążenie ich dodatkowymi ciężarami finansowymi. Nie chodziło o to, by środków na emerytury było coraz więcej, lecz by państwo mogło przeznaczać na emerytury coraz mniej. Od 2009 r. świadczenia emerytów nie wzrosną więc, lecz spadną, ponieważ dzisiejsze emerytury wynoszą średnio ok. 70% zarobków, nowe zaś stanowić będą niespełna 50%. I niewykluczone, że niemal połowa emerytów będzie musiała korzystać z pomocy społecznej, by otrzymać choćby minimalną emeryturę (dziś 630 zł). Wbrew wcześniejszym zapowiedziom, środki zgromadzone w OFE nie są traktowane jak własność przyszłego emeryta i nie można ich dziedziczyć – wystarczy, że człowiek umrze choćby w dzień po przejściu na emeryturę, a pieniądze, które gromadził przez całe życie, przepadną do dyspozycji powszechnego towarzystwa emerytalnego. Być może ów przepis zostanie zmieniony i spadkobiercy emeryta mężczyzny będą dziedziczyć jego kapitał, jeśli zdoła on opuścić ten świat w ciągu trzech pierwszych lat pobierania emerytury (w przypadku kobiet, kończących pracę pięć lat wcześniej, chodziłoby o ośmioletni okres na emeryturze). Nie wiadomo jednak, czy hojność naszych władz ustawodawczych zechce sięgnąć aż tak daleko. W każdym razie, niewykluczone, iż potencjalni spadkobiercy, obserwując swych rodziców
Tagi:
Andrzej Dryszel









