Przychodzą do pracy jeszcze przed świtem, choć przecież nikt im tego nie nakazuje. Mówią, że życie drapią pazurami, ale bombki malują piórkiem. Zgodnie z modą – Mężczyźni w Gdańsku szli do Stoczni, a kobiety do bombek, do „Gedanii“. W stoczni załatwiali twarde sprawy, w naszej spółdzielni świecidełek potrzebne byty delikatne ręce, cierpliwość, talent i wytrzymałe płuca – mówią jedna przez drugą, śmiejąc się i gestykulując. Wyłączone palniki pozwalają na chwilę rozmowy bez syku i świstu gazu. Wszystkie panie we włosach, na fartuchach, na zarękawkach mają srebrny pył, jakby za chwilę wybierały się na karnawałowy bal. – Te z dmuchalni mniej są świecące, ale z dekoratorni mienią się w kolorach tęczy. Palce całe w złocie, jak na stażu u Midasa – żartuje Elżbieta Binkowska, kierownik zakładu. Przerwa śniadaniowa w „Gedanii“ rozpoczyna się przed dziesiątą. Kanapki, herbata, w pojemniczkach sałatka, ciasto. W niewielkim pomieszczeniu zapach kiełbasy miesza się z oparami farb, rozpuszczalników. – Trzeba coś zjeść po pięciu godzinach pracy – mówi mistrz dmuchalni, Grażyna Cieciorko-Wójcik. – Część osób zaczyna pracę nawet o wpół do piątej rano. Same sobie to określają, bo pracują na akord. Niektóre dojeżdżają do „Gedanii” nawet po 30 km z Kociewia, Kaszub. Z domu wychodzą nocą. Te początkujące
Tagi:
Alina Kietrys