Poligraf

Poligraf

Zostałem jak panna w tańcu – ani emerytury, ani renty. Niby mógłbym pójść do Henia. Albo do Onyszkiewicza. A nawet i do Geremka! Tylko po co? Przecież gdyby chcieli, to by mnie pamiętali

Właściwie to z ulicy tej kamienicy nie widać. Wciśnięta w róg, z jednego boku jest parę metrów odsunięta od chodnika i jezdni, a jednocześnie, od frontu, schowana za szklaną ścianą trzypiętrowego biurowca. Niby biurowcowi mniej niż dwadzieścia pięter mieć nie wypada, ale to tam, w Warszawie. Tu, na Pradze, wypada. Jest stara. Wyraźnie przedwojenna. Mur ceglany, schody drewniane, wydeptane pośrodku. Nie domknięte drzwi wydmuchują z piwnicy smród stęchlizny i kotów.
– Kto, panie, po tych schodach już nie chodził? Nawet Wałęsa się do mnie drapał, pod dach! A tak. A tak. O, i z tego kubka pił co pan. Kubeł, nie kubek, nie? Ale fajny. Na długo bez dolewania starcza. On go lubił. Siadał tu, na wersalce, pod ścianą, koty koło niego się układały, jak to koty, i gadaliśmy. A potem kima i od rana do galopu.
To były wariackie czasy. Byłem budowlańcem, roboty różne prowadziłem, ale

jak przyszła “Solidarność”,
to się przekwalifikowałem.

Na poligrafa. Wszystko się robiło: i ulotki, i dla “Mazowsza”, i dla “Robotnika”. Aż się stałem ekspertem – jeździłem po kraju, dostarczałem powielacze, w częściach albo w całości, papier, farbę. Do dziś, panie, czuję zapach denaturatu, farby, tamtego czasu, tamtego powietrza. Czy się bałem? Chyba nie bardzo. To dziwne, ale nie pamiętam strachu. Nawet jak robiłem jako kurier.
Wtedy był taki czas, że Polacy jeździli do Niemiec jak dziś Rumuni do nas. Każdy handlował, czym mógł. Najczęściej polską kiełbasą, polską wódką, polskim masłem. Zresztą nic innego, “polskiego”, wtedy nie mieliśmy. To znaczy mieliśmy, ale oni jakoś nie pytali o nasze telewizory, ani o nasze “fiaty”. A o kiełbasę i wódkę pytali. Z powrotem zwoziło się do kraju niemiecką taniznę – najtańsze buty, ciuchy, gary, miksery, cholera wie co. Wszystko, co wchodziło pod rękę. I najlepiej używane, ale żeby wyglądało jak nowe. Karawany wyładowanych po dach maluchów dzień i noc ciągnęły w stronę Frankfurtu nad Odrą. Niemcy – i jedni, i drudzy – patrzyli na to z politowaniem i przez palce. Pewnie w duchu śmiali się z Polaków. I cieszyli się, że czyścimy im szafy ze starych gratów i z ciuchów, których już od lat na siebie nie wkładali.
Jeździłem i ja. Do zachodniego Berlina. I jak wszyscy wracałem nakitowany, ile tylko wlazło. Ale na samym spodzie zawsze miałem jakiś powielacz albo farbę. W Berlinie meta była w siedzibie polonijnego stowarzyszenia, po zachodniej stronie. Tam spałem, tam mnie żywili i tam robiło się interesy. Kto tam nie był, panie, komu ja tam nie załatwiałem noclegu?

Nikt o nic nie pytał,

nikt w cudze sprawy nosa nie wtykał. Forsę zawsze dostawałem od “Solidarności”. Człowiek się nie zastanawiał, skąd ona była. Była i już. Każdy wierzył, że racja jest po naszej stronie, że prawda jest po naszej stronie. To i uczciwość też musiała być po tej stronie co my. A skoro uczciwe było wszystko, co służyło “Solidarności”, to i pieniądze też. Skądkolwiek by były.
Nieraz siedzę na tym swoim poddaszu i przeglądam pudła z papierami. To świadkowie moich przygód. Ci najstarsi, ze środka lat 80., już trochę podupadli. Jak ja. Ja się pochyliłem, moje papiery pożółkły. Ale litery są czytelne, wyraźne. Cyfry też. Weźmy na przykład to: Wyliczenie zamówienia na DM. Kserograf 1290 szt. 1; kserograf 1230 szt. 3; listwy, wałki, toner, nafta. Wyszło mi tego na 4420 zachodnich marek. Sporo. Pamiętam, że w Peweksie za dolara można było kupić pół litra żytniej z zagrychą. Ale myśmy wtedy tak nie przeliczali. W ogóle “Solidarności” ani się nie przeliczało, ani nie wyliczało. Pieniądze były potrzebne, więc musiały być. Szło się do kogo trzeba i dostawało. Patrz pan – tu, w rogu, przy zapisku “kserograf 1290 szt. 1”, jest dopisek “Bugaj”. Pewnie pan Rysiu to dostał. A oczko niżej, przy pozycji “kserograf 1230 szt. 3”, dopisałem “2,5 mln. Ślisz”… Kto dziś pamięta, kto to był Ślisz? A Ślisz to była figura, ho, ho. Nosił się jak Witos, rządził całą Rzeszowszczyzną. Był z “Solidarności” Rolników Indywidualnych. Widać i oni forsę skądś mieli.
To, panie, były naprawdę dobre czasy. Jeden drugiego szanował, jeden za drugim w ogień by poszedł,

jeden drugiemu wierzył w ciemno.

Kolejna kartka. Karteczka właściwie. Gdyby dziś jakaś nowomodna księgowa zobaczyła takie “rozliczenie”, to by chyba na serce padła:
3 bębny x 350 DM = 1050 DM
3 wałki x 50 DM = 150 DM
3 listwy x 80 DM = 240 DM
1440 DM
+ maszyna 2000 DM
3440 DM
1720 $
wpłaciłem 1300 $
do oddania 420 $
Żadnej daty, żadnego podpisu, nie ma “kasa wyda”, “kasa przyjmie”. I wszystko grało, każdy wiedział, o co chodzi…
Dwie marki wchodziło na dolara, no to dobrze mówiłem, że za dolara było pół litra żyta i zagrycha.
Co by tu jeszcze – znowu pokwitowanie:
Kwituję odbiór powielacza kserograficznego typu NASHUA 1250 S NR. fabr 271104260 za cenę 4.000.000 zł oraz toner + nafta 500 DM.
Tu jednak jest już data, widzi pan: 1989.06.05. Czyli wtedy, gdy już byliśmy wygrani. Dzień wcześniej pani Szczepkowska ogłosiła w telewizji, że 4 czerwca skończył się komunizm.
Ale my już od Okrągłego Stołu działaliśmy legalnie. 1 kwietnia 1989 r., akurat w prima aprilis, Komitet Obywatelski podpisał ze mną oficjalną umowę o pracę. Zostałem zatrudniony na czas określony – do końca lipca – “w dziale poligrafii Komitetu”, z pensją 200.000 zł. “Podpisał Henryk Wujec”. Nielicho. Ha, ha. Henio, panie,

płacił lepiej niż Rakowski

swoim towarzyszom. W tym ich KC “główny specjalista” dostawał wtedy 100.000 zł. Równo dwa razy mniej. I słusznie, do cholery. W końcu coś nam się należało. Tym bardziej że wcześniej, ze względów konspiracyjnych, nigdzie nie byłem zatrudniony. Tylko, panie, mam przez to kłopoty – do emerytury lat nie mogę uzbierać. Zostałem się jak panna w tańcu – ani emerytury, ani renty. Człowiek żyje z przyzwyczajenie i z tego, co gdzieś dorywczo zarobi. Ale ile w moim wieku można dorywczo zarobić? Niby mógłbym pójść do Henia. Albo do Onyszkiewicza. A choćby nawet i do Geremka! Muszą mnie pamiętać. Tylko po co? Przecież gdyby chcieli, to pamiętaliby, kto kręcił poligrafią. A jak trzeba było, to i różne naprawy w domach im robił. Jechał ich pies.
Po latach różne myśli człowiekowi do głowy przychodzą. Weź pan z tym Kwaśniewskim. Wciskają chłopu, że jako minister dał forsę jakimś tym ich organizacjom, a potem im dług umorzył. Panie, przecież to można cholery dostać, jak się tego słucha. Wszystko już wyjaśniali po sto razy – był ministrem, to mógł dać. Dał zgodnie z prawem i umorzył zgodnie z prawem. To o co te pretensje? Przecież naszych organizacji jeszcze wtedy nie było. A jak się pojawiły, to im też dawał. I też zgodnie z prawem.

Za to, że nam dawał,
to go nie ciągają.

Co nam dawał? Czytaj pan:
Biuro wyborcze Komitetu Obywatelskiego “Solidarność”. Warszawa. Uprzejmie informuję, iż w uzgodnieniu z Przewodniczącym Komitetu Społeczno-Politycznego Rady Ministrów, Ministrem Aleksandrem Kwaśniewskim, Minister Rynku Wewnętrznego przydzielił z rezerwy bilansowej 1989 r. 50 ton papieru do dyspozycji Waszego Biura na kampanię wyborczą. Podpis.
No to, panie – to teraz powinni go i za to pociągnąć. Tam rozdawał pieniądze, tu papier. Też zgodnie z prawem… Z tym papierem tośmy zresztą wtedy komunę w konia zrobili, bo, tak po prawdzie, papieru mieliśmy skolko ugodno. Ale chcieliśmy mieć zapas. No i przydało się – na prezydencką kampanię wyborczą Wałęsy.
Przegląda człowiek te papiery, przegląda. Ale coraz rzadziej. Wie pan, nie chcę się denerwować. Powiem panu, że im więcej nad tym wszystkim myślę, to sam nie wiem, co o tym myśleć. Ta forsa, dajmy na to. Nigdy nie zastanawiałem się, skąd ją mieliśmy. Po latach, ni z gruchy, ni z psiej juchy, w Ameryce ukazała się książka o największych akcjach CIA. Napisali tam, że jedną z takich “akcji” była nasza “Solidarność”. Że przekazywali nam 8 milionów dolarów rocznie. Myślałem, że mnie szlag trafi. Na szczęście, Zbyszek Bujak natychmiast zaprotestował. On już wtedy był ważnym posłem, to jego głos miał swoje znaczenie. Zresztą Pałubicki tak samo mówił, że, owszem, “Solidarność” pieniądze dostawała, ale nie od CIA i nie tyle. No to się trochę uspokoiłem. Pomyślałem sobie – jakiś facet głupot napisał, bo kasę chciał zrobić. No ale wyobraź pan sobie, że moja córka, która była w Londynie w zeszłym roku, akurat trafiła w telewizji na program, w którym występowali Onyszkiewicz, Bujak, Łuczywo, Brzeziński, Kiszczak, jakiś jeszcze jeden Polak, którego przedstawiali jako byłego oficera wywiadu oraz były szef CIA. I córka mówi, że ten z CIA powtórzył wszystko to, co w tej książce było napisane.
– Tata – mówi – on powiedział, że

wyście dla CIA pracowali.

Mało żem jej nie przyłożył, choć dziewucha już dorosła jest. Ale przysięgała się, że słyszała na własne uszy.
– Tak powiedział, tatusiu. I jeszcze, że ogromną wagę przywiązywali do bezpieczeństwa tych operacji. Żeby żadne podejrzenie na “Solidarność” nie padło, że za nią stoi CIA. System pośredników był trójpoziomowy, a do wypłat używali rozmaitych fundacji albo amerykańskich związków zawodowych.
W parę miesięcy po tym, jak mi córcia to powiedziała, wybuchła afera z Kohlem. Może pan czytał, co mówił? Że owszem – jak on był kanclerzem, tajne konta były, ale jedyne, o których on słyszał, to były konta niemieckiego wywiadu i z nich była wypłacana forsa na “Solidarność”. Przelewali ją do Polski przez banki w Luksemburgu. Do dziś pamiętam takie zdanie z “Życia Warszawy”: dalsza droga przepływu milionowych sum jest nadal otoczona tajemnicą. “Milionowych sum”, rozumiesz pan? Od razu mi te powielacze, te marki i ta meta w zachodnim Berlinie stają przed oczami, jakby to było wczoraj. I widzę te uśmieszki Niemców na granicy. A ja się cieszyłem, że farciarz jestem, że ani razu mnie nie haknęli. Cholera z tym wszystkim. Lepiej nie myśleć.
Że co, że jak się nazywam? Nieważne. Po co ci z Komitetu Obywatelskiego mają pomyśleć, że chcę być dla nich jakimś wyrzutem sumienia, że o coś się upominam. Jak będą bardzo chcieli, to sobie przypomną. A jak naprawdę nic im do głowy nie będzie przychodziło, to nich przejrzą nazwiska poligrafów, którzy byli przy Okrągłym Stole. Wtedy może się im jakaś lampa zaświeci.

Wydanie: 2000, 30/2000

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy