U szejka na Pomorzu

U szejka na Pomorzu

Bar Syryjczyka prosperował doskonale. Jego kuchnia przyciągała klientów. Aż ktoś puścił plotkę, że robią tam dania z psów i kotów Zamiast „tak, tak” co chwila wykrzykuje: „jo, jo”, twardo, po kaszubsku. Tak jakoś swojsko psioczy na polityków, zżyma się na bezduszność urzędów i chorą biurokrację u nas. To „u nas” brzmi w jego ustach naturalnie, jakby się tu urodził. Tymczasem przyjechał do Polski w 1990 r. tylko na dwa tygodnie, do kolegi, a został 17 lat. Taha Kikhia, nazywany przez miejscowych Adamem, Syryjczyk, właściciel baru U Szejka w Bytowie, który w obronie dobrego imienia swojego lokalu postanowił dać niekonwencjonalny odpór plotkarzom. – Latem – opowiada Taha Kikhia – pojawił się u mnie lekko wstawiony klient i chciał zamówić danie z psa, bo podobno takie przyrządzam. Jestem z natury spokojny, ale to zamówienie wyprowadziło mnie z równowagi. Ponieważ plotka się rozniosła, a rozpowiadano też, że robię kebaby z ozorów wieprzowych i kotów, nie wytrzymałem i zawiadomiłem policję oraz prokuraturę. Wyznaczyłem też nagrodę 10 tys. zł za wskazanie tego, co rozpowiada takie bzdury. Ogłoszenia o nagrodzie rozwieszane przez Syryjczyka na mieście oraz nagłośnienie sprawy w mediach przyciągnęły ciekawskich i turystów do lokalu. Nawet dziś, dawno po sezonie, wszystkie pięć stolików baru jest zajęte. Naprzeciw mnie siedzą przyjezdni kajakarze, zamówili chyba wszystkie potrawy z karty, jakiś mężczyzna przy sąsiednim stoliku właśnie płaci za kebab. – No i co, dobry był? – dopytują się żartobliwie kajakarze. Taha Kikhia uśmiecha się od ucha do ucha, wcale nie irytują go te docinki. Sam trochę pokpiwa z absurdu całej sytuacji. Przepasany zielonym fartuchem, lekko utykając, biega z talerzami arabskich specjałów. Przede mną stawia małą kawę w egzotycznej porcelanie, mocną, czarną, o przedziwnym orientalnym aromacie, sprowadza ją z Syrii, jak wiele innych produktów i przypraw. W przerwach między obsługiwaniem gości opowiada mi swoją historię, oprowadza po zapleczu, narzekając trochę na kontrole z sanepidu, które ostatnio nie dają mu spokoju. Czy spotyka się z niechęcią? Nie, nie, on tego tak nie odbiera. Wielu mu pomaga, ma w Polsce naprawdę wspaniałych przyjaciół, klienci też go wspierają, jak choćby dzisiaj. Niektórzy nawet przyjeżdżają z daleka, najwięcej z Trójmiasta. Niedawno była też rodzina z Wrocławia z dwójką dzieci, bardzo uprzejmi i życzliwi ludzie. Przez rok działalności baru oprócz ostatniej plotki tylko raz zdarzył mu się naprawdę przykry incydent – grupka młodych ludzi zachowywała się głośno i prowokacyjnie, a gdy próbował ich uspokoić, usłyszał: „Co ty, Arabie, będziesz się tu rządził”. Wkurzył się wtedy ostro i wezwał policję. – Musiałem zareagować tak zdecydowanie, bo nie dam się krzywdzić bez powodu. Klient u mnie jest panem, płaci dopiero po konsumpcji, może tu siedzieć cały wieczór, wybrzydzać, grymasić, ale kultura musi być. Kiedy widzę, że gość już ma dość, zwyczajnie nie sprzedaję mu kolejnego piwa, to samo z papierosami, w moim lokalu się nie pali, chyba że fajkę wodną – podkreśla. Milkniemy na chwilę, z głośników sączy się leniwie arabska muzyka, dyskretnie podkreślając wschodnie klimaty lokalu. – Cześć, szefie – woła po arabsku od drzwi młody chłopak. Przyszedł na piwo ze swoją dziewczyną. Kocha tę knajpę właśnie ze względu na jej atmosferę. Ma w Londynie przyjaciela Tunezyjczyka, stąd ten sentyment… Nie jestem mściwy Na stronie internetowej gazety bytowskiej wiele miejsca zajmuje sprawa Syryjczyka. Leszek Szymczak, właściciel gazety (notabene niedawno postawiony przed sądem za posty internautów przeciw komornikowi) tak pisze o Szejku: „Interes rozwijał się doskonale. Kuchnia Adama przyciągała klientów. Przyciągał też sam Adam swoją niezwykle przyjazną osobowością. Zawsze uśmiechnięty i serdeczny witał klientów już w progu lokalu. Niestety ktoś puścił plotkę, plotkę jak śmierdzącego bąka (…). Cała sprawa jest tylko na pozór zabawna. Tak naprawdę pokazuje, że jesteśmy nietolerancyjni…”. Pod artykułem na forum wypowiadają się internauci. Większość jest po stronie Syryjczyka, chwaląc dobre jedzenie, megaporcje, niskie ceny oraz „fajnego właściciela”. Ale zdarzają się i inne posty: „Może by teraz jakiś meczet postawić”, zastanawia się ktoś nie bez złośliwości, a ktoś inny dodaje, że to pewnie sam właściciel baru puścił tego „bąka”, aby przyciągnąć klientelę.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 43/2007

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman