W Gdańsku liczą i proszą

Poszkodowane rodziny dostaną najwyżej dwa tysiące złotych Orunia Wschodnia przez kilkanaście dni stała w szambie. Zalało domy, ogródki. Teraz panuje tam fetor niczym w rozgrzanej kloace. – Wszystko przepadło, nasze ogródki i meble – mówią ludzie. Sanepid nie chce badać próbek z naszej dzielnicy. Każą nam płacić za badanie. Mieszkańcy zalanych dzielnic wciąż najbardziej potrzebują środków czystości, jedzenia, obuwia, sprzętu AGD, leków, bo ciągle wiele osób ledwo łączy koniec z końcem. – Nikt nam nie pomaga – wybucha jej sąsiadka. – Byłam bez pracy z trójką dzieci. Teraz muszę po wszystko wyciągać rękę. Mam kartę powodzianina, ale czasami odnoszę wrażenie, że ci, co dają, nie wierzą, że ja naprawdę potrzebuję. W Gdańsku zlikwidowano część punktów świadczących usługi na rzecz powodzian. Przychodnie zdrowia pracują według urlopowego harmonogramu. Skończyły się darmowe leki. – Teraz już na wszystko trzeba mieć receptę i skierowanie – mówi ciężko zaziębiona mieszkanka zalanego domu komunalnego. – Nasze nieszczęście powszednieje w Gdańsku. – Nie mamy w ośrodku pomocy społecznej pieniędzy, przychodnie, czyli ZOZ-y, są sprywatyzowane, nie mamy wpływu na czas ich pracy – tłumaczą się w Wydziale Spraw

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Wydarzenia