Jeśli reformatorom w Ameryce Łacińskiej się nie uda, Amerykanie znowu będą mieli kłopoty „Rynek i jego niewidzialna ręka muszą zrozumieć, że Brazylijczycy powinni jeść trzy raz dziennie, tymczasem bardzo wielu ludzi cierpi głód”. Tak 57-letni działacz związkowy, Luiz Inacio Da Silva, nazywany przez wszystkich Lula, po ogłoszeniu jego wyboru na prezydenta Brazylii największą w dziejach kontynentu większością głosów zdefiniował wyzwanie, przed którym stanął, obejmując władzę. Jeżeli jego rząd nie zamierza zdać się wyłącznie na działanie mechanizmu rynkowego, musi przeciwstawić się polityce gospodarczej forsowanej przez USA i międzynarodowe instytucje finansowe. Słowa brazylijskiego prezydenta odbiły się silnym echem w całej Ameryce Łacińskiej, m.in. w Argentynie, zwanej niegdyś spichlerzem świata, gdzie wskutek zbyt ortodoksyjnego, zdaniem wielu ekspertów, stosowania recept Międzynarodowego Funduszu Walutowego, nędza jest tak wielka, że codziennie z głodu i braku leków umiera setka dzieci. Obejmując prezydenturę, Da Silva ogłosił plan „Zero głodu”. Dzisiaj głoduje 40 spośród 175 mln obywateli Brazylii. W kraju, który jest dziesiątą potęgą gospodarczą świata, 54 mln ludzi żyje za mniej niż 1 euro dziennie. „Mówi się wiele o naszym zadłużeniu zagranicznym, ale musimy także spłacać nasz dług społeczny”, zapowiada Lula. Musimy działać szybko, bo „głodni nie chcą czekać”. Huragan Lula Temu tokarzowi z zawodu, przywódcy Partii Pracujących, pochodzącemu ze stanu Pernambuco, którego egzotyczna dla nas nazwa jest na drugiej półkuli synonimem straszliwej nędzy panującej w północno-wschodniej Brazylii, gdzie matki wynajmują zagranicznym turystom swe 12-letnie córki za równowartość bochenka chleba, udało się zdobyć zaufanie ponad 60% wyborców. Wybory, po raz pierwszy w ciągu ostatnich 42 lat, z których 21 lat (1964-1985) to okres dyktatury wojskowej, przebiegły bez najmniejszych zakłóceń. Po objęciu władzy „Huragan Lula”, jak go nazywają Brazylijczycy z uwagi na temperament i styl działania, nie zapomniał o swych obietnicach. Jedną z jego pierwszych decyzji było wycofanie się z transakcji kupna 12 naddźwiękowych myśliwców bombardujących za cenę 760 mln dol. i przeznaczenie tych pieniędzy na realizację projektów socjalnych. Państwo wycofało się na razie z planów budowy autostrad, na co miało pójść 1,38 mld dol. Sztab generalny wojska, które nie dojada niemal tak, jak uboga większość Brazylijczyków, wbrew temu, czego można było oczekiwać, poparł zarówno decyzję niekupowania samolotów wojskowych, jak i wykorzystania wojsk inżynieryjnych oraz saperów do napraw istniejących dróg. „Mamy odpowiedni sprzęt, jesteśmy przygotowani”, oświadczył dowódca tych oddziałów. Adresy dla bezdomnych Prawdziwą rewolucję w sposobie myślenia ludzi władzy w Brazylii stanowi wprowadzanie w życie decyzji prezydenta o nadaniu tytułów własności 4 mln mieszkańców brazylijskich slumsów, favelas, którymi niczym ludzkimi wysypiskami obrosły wszystkie większe brazylijskie miasta. Ludzie ci będą odtąd mieli zameldowanie, adres zamieszkania i szanse przełamania biurokratycznych barier, które uniemożliwiały im podjęcie pracy lub uzyskanie choćby najmniejszego kredytu bankowego. Ale o żadnej „rewolucji” Da Silva ani nikt z jego otoczenia nie mówi. Nie używają tego słowa, które potężnemu partnerowi Brazylii kojarzy się z Fidelem Castro i wywołuje alergiczne reakcje. Da Silva i jego ludzie, rząd złożony z 26 ministrów, co stanowi połowę ich dotychczasowej liczby, mówią po prostu o „zmianie”. „Castro obalił skorumpowanego przez mafię narkotykową dyktatora, sierżanta Fulgencia Batistę, w drodze wojny partyzanckiej. Tymczasem zmiana władzy w naszym kraju nastąpiła w wyniku w pełni demokratycznych wyborów; nie ma więc porównań. Nie ma co mówić o rewolucji”, wyjaśnia brazylijski dyplomata akredytowany w jednym z krajów środkowej Europy. „To, że Fidel Castro był wraz z prezydentem Wenezueli Hugo Chavezem honorowym gościem na inauguracji prezydentury Da Silvy, jest natomiast wyrazem dobrych stosunków łączących nas z wszystkimi krajami latynoamerykańskiej rodziny i uznania dla socjalnych i kulturalnych osiągnięć Kuby”, dodaje Brazylijczyk. Idol ekwadorskich Indian Słowa „rewolucja” nie lubi również sojusznik Luli, oskarżany przez Amerykanów o populizm pułkownik Lucio Gutierrez. Nowy, 45-letni prezydent Ekwadoru wygrał pod hasłami większej sprawiedliwości społecznej i obrony praw rdzennej ludności indiańskiej.
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









