Filharmonie muszą się zbliżyć do ludzi, inaczej nie wypełnią sal nawet w połowie Sezon koncertowy polskich filharmonii zakończył się jak zwykle mocnymi akcentami, stanowiącymi dobrą zapowiedź nowego, który od początku będzie przebiegał pod znakiem 17. już konkursu chopinowskiego. Ta ogromna i prestiżowa impreza odbywająca się raz na pięć lat to okazja do skumulowania największych emocji – muzycznych i… sportowych. W centralnej instytucji muzycznej kraju, czyli w Filharmonii Narodowej – to tu będą się toczyć zmagania pianistów chopinistów – sezon zakończył się wydarzeniem szalenie efektownym, mianowicie prezentacją koncertową „Potępienia Fausta” Hektora Berlioza. Dyrygował Jacek Kaspszyk, śpiewali znakomici soliści, chór, grała orkiestra symfoniczna w rozbudowanym składzie. Któż jednak pamięta, jakie były wydarzenia w trakcie roku koncertowego, choć był on bardzo ciekawy? Kto wspomina występ Chicago Symphony Orchestra z Riccardem Mutim albo Berliner Philharmoniker z Sir Simonem Rattle’em? Było, minęło. Kto mógł, to przybył. Sensacją dla melomanów zawsze są recitale słynnych pianistów, Grigorija Sokołowa czy Piotra Anderszewskiego, ale to wydarzenia powtarzające się cyklicznie, którym nie potrafimy nadać szczególnej rangi. Hamburg się spóźnia, a Szczecin dał radę Oczywiście życie muzyczne nie toczy się tylko w stolicy, dorobiliśmy się aż 27 instytucji, które mają w nazwie słowo filharmonia, a są też liczne orkiestry bez tego tytułu (podobno rzecz zależy od tego, czy zespół dysponuje harfą). Wspaniałe sukcesy odnotował tzw. teren. Otwarcie nowego gmachu Filharmonii Szczecińskiej od razu zwróciło na polską muzykę – i architekturę – uwagę całego kulturalnego świata. Jeszcze przed pierwszym sukcesem koncertowym trochę szokujący w swojej formie budynek Filharmonii Szczecińskiej zdobył prestiżową Europejską Nagrodę Architektoniczną im. Miesa van der Rohe, zwaną architektonicznym Noblem. Tymczasem w bogatszych przecież Niemczech już od kilkunastu lat budowana jest bardzo oryginalnego kształtu siedziba dla filharmonii w Hamburgu, ale ukończenia inwestycji wciąż nie widać, terminy nieustannie są przesuwane, koszty rosną. Hamburg się spóźnia, a Szczecin dał radę. Czyli Polak potrafi. A to jeszcze nie wszystko. Na wrzesień zapowiedziano huczne otwarcie Narodowego Forum Muzyki, czyli superfilharmonii we Wrocławiu, który w 2016 r. ma być Europejską Stolicą Kultury. Muzycznym wystrzałem stolicy Dolnego Śląska będzie jak zawsze festiwal Wratislavia Cantans. Niedawno otwarto rewelacyjny akustycznie gmach wybudowany dla Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, która jest naturalną konkurentką Filharmonii Śląskiej, a od dwóch lat działa w zjawiskowej siedzibie Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku. Można by więc pomyśleć, że nie w Wiedniu, Berlinie, Londynie czy Paryżu, ale właśnie w Polsce filharmoniom nadaje się szczególną rangę i kulturalny priorytet. Kanon do muzeum Tak dobrze nie jest, bo np. proste badanie opinii mieszkańców Warszawy pokazuje, że absolutna większość nie ma pojęcia, w którym miejscu zlokalizowana jest ta instytucja. Są pewnie tacy, którzy nawet końmi nie daliby się tam zaciągnąć. I taka społeczna ranga muzyki klasycznej wpływa powoli na program działania tych instytucji. Muszą się zbliżyć do ludzi, bo inaczej nie wypełnią swoich sal nawet w połowie. Starania widać w programach filharmonicznych. Już nie wystarczy klasyczny kanon koncertowy, obejmujący w zasadzie muzykę XIX w., ani trzyczęściowy szablon wieczoru: uwertura, koncert instrumentalny, symfonia. Trzeba więcej swobody, różnorodności i ruchu, zbliżenia się do muzycznego mainstreamu, otwarcia na jazz, folk i inne lżejsze gatunki, stworzenia oddzielnej sekcji koncertów muzyki dawnej, przyciągnięcia dzieci i młodzieży do zabawy nie tylko muzyką, ale także obrazem i ruchem, słowem, tańcem, wierszem. Tutaj najświeższy przykład: Filharmonia Narodowa zaprosiła Orkiestrę Szkoły Muzycznej II stopnia im. Józefa Elsnera w Warszawie, która wykonała wybrane „Obrazki z wystawy” Modesta Musorgskiego. Następnie publiczność podążała do różnych miejsc w gmachu, oglądała i słuchała innych kompozycji, zobaczyła np. etiudę teatralną, etiudę choreograficzną i improwizację do obrazu. To tylko jedna z form przyciągnięcia nowych melomanów, a w zasadzie ich wyedukowania, aby potrafili przełamać bariery stwarzane nowicjuszowi przez kulturę tzw. wyższą. Niedawno znakomity poeta Adam Zagajewski, który przyznaje się do słuchania muzyki klasycznej, wyjawił, że pomiędzy sztuką popularną a tą z wyższej półki istnieje gigantyczna przepaść. Ta pierwsza jest odbierana i akceptowana przez 96% społeczeństwa, ta druga
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz









