Baśń ku przestrodze

Baśń ku przestrodze

Od kiedy Reymont napisał „Chłopów”, mieliśmy sufrażystki, feminizm, ruch #MeToo, a mimo to nadal istnieje przemoc wobec kobiet DK Welchman (Dorota Kobiela) – reżyserka filmu „Chłopi”, polskiego kandydata do Oscara Gdy ktoś ekranizuje powieść Władysława Reymonta z początku XX w., nasuwa się pytanie: dlaczego? Po co wracać do „Chłopów”? – To ciekawe, bo takie pytania pojawiały się od początku. Jak pomysł się rodził i podzieliłam się nim z Robertem Gulaczykiem, który gra Antka Borynę, a wcześniej zagrał van Gogha w „Twoim Vincencie”, zapytał: „»Chłooopów«? Naprawdę?”. Ludzie często reagowali w ten sposób. W głowie zostały im mgliste skojarzenia z lekcji polskiego, że cegła, że długie opisy. To może się źle kojarzyć. Sama nie pamiętałam zbyt dobrze tej książki ze szkoły. Byłam w liceum plastycznym, więcej czasu spędzałam przed sztalugą niż w książkach, może dlatego ze mną nie została. A jednak po latach wróciłaś do Reymonta. – Słuchałam bardzo dużo audiobooków, pracując przy „Świtezi” Kamila Polaka w Semaforze. Nagle trafiłam na „Chłopów”. Tak dobrze mi się przy nich pracowało, że jak malowałam „Twojego Vincenta”, przesłuchałam ich jeszcze raz. Ruszyło mnie, jak wciągający jest to tekst, jak plastyczna to powieść. Powrót po latach do tej książki uzmysłowił mi, że może trzeba być trochę starszym, żeby po nią sięgnąć – mieć więcej cierpliwości, ale też coś przeżyć. Akurat sama byłam po kilku trudnych przeżyciach. Poczułam, jak ważna jest to książka do zekranizowania. Chodziło jednak nie o klasyczną adaptację, tylko o sposób jej odczytania. O czym dzisiaj są „Chłopi”? – Dla mnie to opowieść o kobiecie, która ma odwagę być sobą, by pożądać, wyrażać swoją seksualność i skonfliktować to wszystko z głosem większości, z konserwatywnymi wartościami ogółu. To też historia o przemocy wobec kobiet – zarówno fizycznej, psychicznej, jak i seksualnej, co rezonowało z tym, co dzieje się współcześnie i co mnie spotkało. Nie chodzi o to, żeby „Chłopów” znowu odrobić. Po prostu jest to powieść ważna dla mnie samej. Na FPFF w Gdyni spotkałem się z opinią, że dzisiaj można w nich ujrzeć ponadczasową opowieść o małomiasteczkowej mentalności. Sprowadzanie tej historii do polskiej wsi jest zbyt krzywdzące, dlatego powiem szerzej: to opowieść o Polsce i Polakach. – A może jeszcze szerzej. To daje się przenieść na inne kultury. Na festiwalu w Toronto podszedł do mnie chłopak z Indii i powiedział, że aranżowane małżeństwa i lincz, jaki się odbył na Jagnie, są w jego kraju na porządku dziennym. Rozmawiałam też z Libańczykiem, który powiedział wprost: „Tak, to się dzieje u nas”. To nie tylko opowieść o Polsce. Wszędzie istnieją małe, zamknięte społeczności. Z drugiej strony Kamila Urzędowska, która gra Jagnę, pamięta podobne sytuacje z lat dwutysięcznych z rodzinnego miasteczka. Dla mnie to także opowieść o slut-shamingu, czyli zawstydzaniu, piętnowaniu kobiet i wzbudzaniu w nich winy m.in. za to, jak wyglądają. Jagna jest oskarżana o rozwiązłość i brutalnie upokarzana. – To jest totalny slut-shaming, który pojawia się dziś notorycznie. Poza tym to, co spotyka Jagnę, przypomina trolling, mobbing i wszystko, co może się wydarzyć teraz, chociażby w internecie. Dlatego ten wątek wyciągnęłam na pierwszy plan. Reymont postawił na bohatera zbiorowego. Skupił się na czworokącie: Jagna-Antek-Hanka-Boryna, ale jednocześnie wprowadził wiele tematów pobocznych, których nie podjęłam. Stresowałaś się, że będą wam zarzucać oddalenie się od oryginału? – Pamiętajmy o tym, że „Chłopi” mają ponad 700 stron, a nasz scenariusz 111. To był wybór, więc musiałam sobie powiedzieć: „OK, będą się czepiać, będą mnie osądzać”. Zawsze komuś czegoś zabraknie. Musiałam z tym się liczyć i podejść do tego wyzwania odważnie. Jeśli pytasz, czy się nie przejmowałam, że historia okaże się zbyt hermetyczna dla zachodniej publiki, to muszę powiedzieć, że bardziej bałam się reakcji na naszym podwórku. Już na etapie pierwszego zwiastuna polał się na nas hejt. Nie wiem, czy to cecha narodowa, ale ludzie muszą krytykować, żeby pokazać, że mają zdanie na jakiś temat. „Nie widziałem, ale się wypowiem”. Na bezprecedensową skalę miało to miejsce przy okazji „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. – No właśnie. „Muszę się wypowiedzieć, bo wiem lepiej”. Na nasz temat pojawiły się oszczerstwa, że nie malowaliśmy filmu ręcznie, ale użyliśmy filtra z Photoshopa. Albo stwierdzenia, że nie będzie to film tak dobry jak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 42/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady