Nawet wirtuozi często nie grają o sobie. W ich palcach mieszka Bach, Chopin Krzysztof Herdzin – pianista, kompozytor, aranżer, dyrygent, producent, multiinstrumentalista We wrześniu ukazała się twoja płyta „Look Inward”. Album zaskakujący, bardzo osobisty. Opisując go, wspominasz o poszukiwaniu harmonii, wyciszeniu, przestrzeni, muzykoterapii, rozmowie z samym sobą i próbie zharmonizowania energii własnej z energią świata. Słychać na nim echa podróży do Bhutanu, czuje się twój związek z buddyzmem. – W Bhutanie spędziłem trzy tygodnie, na wysokościach od 2000 do 4500 m n.p.m. Byłem w siedmiu klasztorach buddyjskich, do kilku z nich turyści na co dzień nie mają dostępu. Moim osobistym przewodnikiem był mówiący po angielsku mnich – najpierw czekał na mnie na lotnisku, potem podróżowaliśmy razem dzień w dzień, gdy odwiedzałem kolejne klasztory. To był wspaniały czas, choć jednocześnie trudny fizycznie i wyczerpujący, bardzo dużo chodzenia, w deszczu, na wysokościach. „Look Inward”, czyli spojrzenie w głąb siebie, ma także wiele innych inspiracji. – Są wśród nich na pewno czysto muzyczne: minimalizm, muzyka klasyczna, sakralna, relaksacyjna, z drugiej strony jazz. Dużo było także chorału gregoriańskiego i tradycyjnej jednogłosowości. Nagrywając ten materiał, skupiałem się m.in. na tym, by na zasadzie powtarzalności prostych akordów stworzyć rodzaj transu, kontemplacji. Powtarzane figury, oparte na bardzo prostych strukturach rytmicznych i harmonicznych, są jak mantra, wywołują u podatnych słuchaczy właśnie rodzaj transu. Wśród inspiracji jest też muzyka elektroniczna. – Uwielbiam dawną muzykę elektroniczną! Jako inspiracja była obecna w moim życiu dużo wcześniej niż jazz. Mówiąc o muzyce elektronicznej, mam na myśli Vangelisa, Tangerine Dream, Jeana-Michela Jarre’a, rzeczy bardzo przestrzenne, często romantyczne, mocno oddziałujące na wyobraźnię, trochę filmowe, nieco bajkowe. Specjalnie prosiłem realizatora Rafała Smolenia, by przy nagrywaniu „Look Inward” uruchomił dla mnie bardzo długi pogłos – by wpłynęło to inspirująco na moją grę. Gdy siedzimy przy fortepianie w typowej sali koncertowej, pogłos jest krótki, inaczej niż kiedy gramy w wielkim kościele, gdzie pogłos wytwarza się naturalnie i trwa pięć, siedem sekund. Wtedy się nie śpieszymy, czekamy na wybrzmienie dźwięku, zupełnie inaczej budujemy frazy. I potwierdziło się, że pomogło mi to zbudować muzykę momentami zbliżoną do tego, co grał Vangelis. Choć gram na instrumencie akustycznym, liczba kolorów, które wytwarzały się na wybrzmieniu fortepianu na długim pogłosie, sprawiła, że ta muzyka chwilami brzmi, jakbym korzystał z instrumentów elektronicznych. „Look Inward” nagrałeś w ciągu zaledwie paru godzin, nocą, niemal w ciemności – sam w pomieszczeniu, celowo odizolowany. To twoja pierwsza płyta z muzyką improwizowaną na fortepian solo. Atmosfera podczas nagrywania musiała być zupełnie inna niż wtedy, gdy występujesz jako jeden z muzyków w zespole. Było to stresujące? – Trochę. Jeśli jestem sam na scenie, za nikogo się nie schowam. Grając sam, muszę przez godzinę, od początku do końca, intensywnie skupiać uwagę słuchacza i samemu być niezwykle skupionym na graniu. To trochę tak, jakbym prowadził bolid Formuły 1, nawet na sekundę nie mogąc stracić koncentracji, ponieważ jeden niepoprawny ruch mógłby doprowadzić do wypadku. Gdy gra się w takich warunkach, chwila dekoncentracji, zagubienia skutkuje tym, że muzyka staje się nieciekawa, powierzchowna, ludzie przestają słuchać w skupieniu. Sądzę, że niewielu pianistów jazzowych, nagrywając płyty solowe, wpisało się nimi w historię muzyki. Wśród tych, którym się udało, mających genialną wewnętrzną koncentrację i pomysł, byli moi idole: Keith Jarrett i Brad Mehldau. Pianiści unikają nagrywania improwizowanych płyt solowych? – Tak. Myślę, że wynika to z lęku, może również z pokory, także z braku ciekawej koncepcji. I z tego, że im ktoś starszy, tym bardziej uświadamia sobie własne braki, niedoskonałości. Odpowiedzialność polega na tym, by nie brać się do czegoś, czego nie umiemy zrobić dobrze. Ja też nie myślałem wcześniej o nagraniu płyty solowej, czując, że jeszcze wiele mi do tego brakuje, mimo że jestem wykształconym pianistą klasycznym, mam zatem dobry warsztat, panuję nad dźwiękiem. Granie solo na fortepianie, gdy mówimy o improwizacji, to najtrudniejsza forma muzykowania. Myślałem więc, że wciąż za mało umiem, że za wcześnie na to.