W filmie Stone’a uzmysłowienie sobie przez decydentów, czym grozi zaniechanie ratowania na koszt budżetu chwiejących się banków inwestycyjnych, zajmuje kilkadziesiąt sekund, w rzeczywistości zajęło kilkadziesiąt godzin Już jakiś czas temu na blogu www.wedrujacyswiat.pl zaciekawiony internauta pytał o moją opinię na temat najnowszego filmu Olivera Stone’a „Wall Street. Money Never Sleeps” („Wall Street. Pieniądz nie śpi”). Stone przedstawia tam swoją wizję tego, jak rodził się obecny kryzys gospodarczy na świecie i jak doszło do pamiętnego wykupu wielkich banków inwestycyjnych z Wall Street przez państwo. W nawale zajęć dopiero teraz obejrzałem film i zaiste warto w tej sprawie się wypowiedzieć. Skądinąd nie jest to najlepsze dzieło Stone’a. Zdecydowanie bardziej udane są takie jego filmy jak „Pluton” czy „JFK”. Co ciekawe, po każdym z nich miał coraz więcej wrogów, ale i zwolenników, gdyż wszystkie te filmy polaryzują opinie. Jego twórczość dowodzi, że jest nie tylko wielkim artystą, lecz także odważnym człowiekiem. Artystyczna fikcja czy brutalna rzeczywistość? Internauta docieka, czy „spojrzenie Stone’a ma jakieś oparcie w rzeczywistości”. Jak najbardziej tak. Niektórzy bohaterowie pojawiający się w filmie opierają się na postaciach rzeczywistych. Przypadków podobnych do tego, który jest jego głównym wątkiem, bynajmniej nie brakuje w realnym świecie. Bezwzględna rywalizacja, wrogie przejęcia, niszczenie konkurentów, nieustanne spekulacje na oczekiwaniach manipulowanych rynków, naciąganie naiwnych ciułaczy, wykorzystywanie w tym celu „niezależnych” mediów, a nawet piękne charytatywne bale z pięknymi paniami z jeszcze piękniejszą biżuterią (zwłaszcza klipsy i kolczyki!) kupowaną w pięknych butikach na pięknej 5th Avenue – to wszystko to nie reportaż, lecz filmowa fikcja, tyle że oparta na inteligentnej obserwacji rzeczywistości. Gdy Gordon Gekko, główny bohater, świetnie zagrany przez Michaela Douglasa, reklamuje tłumnie zgromadzonej widowni swoją książkę pod znamiennym tytułem „Greed is good” („Pazerność jest dobra”), w skrócie wyjaśnia istotę neoliberalnego kapitalizmu, który polega na cynicznym wzbogacaniu się nielicznych kosztem licznych. Rzuca parę terminów ukutych odnośnie do instrumentów pochodnych, czyli derywatów, dodając, że może 75 osób na całym świecie ogarnia ich istotę do końca. Pojawia się tam też – przez sekundę, na monitorze komputera jego córki, młodej dziewczyny próbującej odnaleźć się w tym zdemoralizowanym światku – zdanie o istocie tego systemu jako doskonałego sposobu na prywatyzację zysków i uspołecznianie strat (…how to privatize the gains and socialize the loses). Spekulanci wszystkich banków, jednoczcie się! Znakomita jest scena pokazująca spotkanie czołówki nowojorskich bankierów z szefostwem politycznego establishmentu odpowiedzialnym za politykę finansową. Takie spotkanie w rzeczywistości miało miejsce, w sobotę 13 września 2008 r., w nowojorskiej siedzibie Systemu Rezerw Federalnych, FED. Uczestniczył w nim ówczesny sekretarz skarbu Henry Merritt Paulson (wywodzący się z Wall Street, z banku Goldman Sachs, a później, po zakończeniu republikańskich rządów prezydenta George’a W. Busha, zatrudniony na Johns Hopkins University; notabene to kolejny przykład, jak znakomicie działa mechanizm revolving door w ramach amerykańskiego establishmentu biznes-polityka-akademia-biznes) oraz ówczesny szef Federal Reserve Bank of New York, a obecnie sekretarz skarbu, Timothy Franz Geithner. Był tam też szef FED, Ben Shalom Bernanke. Gorączkowe negocjacje trwały wszakże dziesięć dni i naprawdę były bardzo dramatyczne. W filmie uzmysłowienie sobie przez wszystkich decydentów, czym grozi zaniechanie ratowania na koszt budżetu (bail-out) chwiejących się banków inwestycyjnych, zajmuje kilkadziesiąt sekund, podczas gdy w rzeczywistości zajęło kilkadziesiąt godzin podczas weekendu 12-14 września. Ale istotę wyzwania film pokazuje. Albo ratunek na koszt państwa (i kilka bankructw paru nieszczęśników), albo wielki krach tak sektora finansowego, jak i realnego (wiele tysięcy upadłości i kilkanaście milionów bezrobotnych więcej). Prezydenta USA na spotkaniu oczywiście nie było, ale był „na telefonie”. I nie tyle decydował – również dlatego, że sam nie do końca rozumiał, co i dlaczego się dzieje – ile akceptował wymuszane na nim przez toczącą się lawinę decyzje. Teraz więc pod ciężarem piętrzącego się deficytu i trudno spłacalnego długu publicznego ugina się państwo. Straty zostały uspołecznione… Pokój za dwa miliony dolarów No ale „pieniądze nigdy nie śpią”, trzeba więc prywatyzować
Tagi:
Grzegorz Kołodko









