Większość ekspansywnych roślin przybyła do nas na skutek świadomej decyzji ludzi, którzy chcieli upiększyć otoczenie
Jesień jest piękna; truizm powtarzany od setek lat. Można nie lubić gorącego lata, niektórzy z utęsknieniem czekają na koniec zimy, ale rzadko spotykamy się z krytyką jesieni, zwłaszcza tej złotej, słonecznej, o koronach drzew inkrustowanych owocami, z czekoladą kasztanów wyzierającą ze spękań kolczastych owoców kasztanowców. Pozytywnie nastrajają grzybobrania, rumieniące się jabłka, nostalgiczne, kolorowe krajobrazy.
Przejechałem ostatnio kilka tysięcy kilometrów, przemierzając kraj w różnych kierunkach. Za oknami samochodu ciągle przewijał się film o odchodzącym lecie i prawie niezauważenie wjechałem w jesień, która jednak w tym roku ma dla mnie barwy wrogie, chociaż piękne.
Zaczęło się od razu na początku moich podróży, w mojej wiosce pod Wrocławiem, w Wiszni Małej, gdzie na porzuconych polach rosną setki tysięcy okazów nawłoci późnej, rośliny, która dorasta do 2 m wysokości. Na jednym osobniku, w tysiącach malutkich kwiatostanów – tzw. koszyczków, znajdują się drobne, żółte kwiaty. Wiatr roznosi wytworzone z nich hordy nasion, za pomocą których nawłoć szybko i skutecznie zdobywa nowe terytoria. I wszystko byłoby tak, jak w przyrodzie być powinno, gdyby nie to, że nawłoć późna pochodzi z Ameryki Północnej, a dla licznych naszych rodzimych roślin stanowi śmiertelne zagrożenie, będąc od nich znacznie silniejsza konkurencyjnie. W okolicach Wrocławia setki hektarów nieużytków jest opanowanych przez zwarte łany nawłoci.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 42/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym
Fragmenty książki Wiesława Fałtynowicza O czym szumią wężymordy, Paśny Buriat, Kielce 2023
Fot. Shutterstock
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy