Ile zarabia Murzyn w III lidze?

Ile zarabia Murzyn w III lidze?

Piłkarze z Afryki przyjeżdżają do nas po sławę na miarę Olisadebe, a znajdują pracę na bazarach

– Ile zarabia Murzyn w trzeciej lidze?
– Ty nie mów do mnie Murzyn, jak ty tak mówisz, to znaczy, że ja dla ciebie jestem gorszy człowiek.
– Ależ skąd. To będę mówił po imieniu, Peter, dobrze? – czarny jak sadza chłopak z wygoloną głową jest piłkarzem drugiego zespołu Legii Warszawa.
– Ty, biały i inaczej nie mówię. Jak chcesz obrazić, to wołaj Murzyn, ale my jesteśmy black people, rozumieć?
Peter ma 22 lata i przyjechał z Nigerii, by w Polsce kopać piłkę. W Warszawie jest ich ok. 30. Kilku z nich ma podpisane kontrakty z klubami z niższych klas rozgrywkowych. Działacze wynajmują im mieszkania, wypłacają premie za mecze. Peter za występy w rezerwach mistrzów Polski otrzymuje kilkaset złotych miesięcznie. O resztę troszczy się sam. Jak? Udaje bądź rzeczywiście nie rozumie pytania. Jego kolegów można spotkać na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie handlują spodniami na straganie.
W Polsce najbardziej zdziwił go śnieg i fakt, że tak trudno jest zagrać w pierwszoligowym zespole. Nigeria stoi wyżej w rankingu FIFA, podobnie jak w Brazylii dzieciaki boso kopią piłkę na podwórkach. – To kopalnia talentów – twierdzi prezes Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej, Zdzisław Łazarczyk. – Mam jednak poważne wątpliwości, czy ci zawodnicy, których można oglądać na boiskach Hutnika, Okęcia, rezerw Polonii albo innych trzecioligowych klubów wydatnie podnoszą poziom rozgrywek. Na pewno wprowadzają koloryt, ale czy coś poza tym? Później są problemy wizowe, kłopoty z kartami zawodniczymi. Zdarza się, że trudno jest określić wiek gracza i po jakimś czasie okazuje się, że do klubu trafił piłkarski emeryt. Być może, jest wśród nich autentyczna perełka, z której wyrośnie wielki zawodnik, jednak tu już trzeba zdać się na nos działaczy.
Peter jest napastnikiem i wierzy we własne umiejętności. Przeszedł typową tułaczkę czarnoskórego piłkarskiego gastarbeitera w Polsce. Wypożyczany do lokalnych drużyn strzelał bramki w Kołobrzegu, Skierniewicach i Pruszkowie, ale chyba za mało, bo sam z powątpiewaniem mówi o szansach występu w barwach Legii. – Bardzo trudno dostać szansę – kręci głową – nie jestem gorszy, ale największy kłopot, by zaakceptowali cię koledzy. – I dodaje: – Nie to, że jestem czarny, grali i Zeigbo, i Yahaya (afrykańscy piłkarze Legii – dop. red.), ale żeby ktoś postawił na ciebie, na czarnego konia; tak się u was mówi?
Większość z nich to 20-latkowie z Kamerunu i Nigerii. Nie są to piłkarze wypatrzeni przez przedstawicieli czołowych polskich klubów. Oprócz tych, którzy przyjechali dzięki działającemu w Afryce trenerowi Kowalikowi i menedżerom – panu Kołakowskiemu i nieżyjącemu panu Starzyńskiemu – reszta trafiła nad Wisłę poprzez kontakty z kolegami. Przyjechali tu prawie w ciemno, teraz szukają pracodawcy.

Rzuć im banana

Na piaszczystym boisku Agrykoli, u podnóża Zamku Ujazdowskiego, spotykają się kilka razy w tygodniu, by rozegrać sparing. Przyjeżdżamy tu trzykrotnie: umówiliśmy się z Simonem, jednak dla niego polskie liczebniki są wciąż zagadką, godziny 16 i 17 oznaczają 18. – Trudno nauczyć się waszego języka – mówi i jednocześnie żongluje piłką jak cyrkowiec. – Mieszkam w anglojęzycznej części Kamerunu. Tylko kilku kolegów potrafi powiedzieć parę słów po polsku.
Czarnoskórzy piłkarze schodzą się grupkami, po dwóch, trzech. Wędrują alejkami Łazienek ze sportowymi torbami przewieszonymi przez ramię. W bramę boiska wjeżdża samochód, z przesterowanych głośników dudni muzyka. Ziemia aż pulsuje od ciężkich rytmów gangsta – „wojującej” odmiany rapu, która wywodzi się z czarnych, niebezpiecznych dzielnic amerykańskich miast. Z limuzyny, jak na filmie, wysiada barczysty mężczyzna o posturze koszykarza NBA, na koszulce reklamującej jeden z uniwersytetów w Stanach lśni złoty łańcuch; wizerunek szefa dopełniają czapka bejsbolówka i ciemne okulary. To menedżer, tak mamy się do niego zwracać. Nie chce powiedzieć, na jakich zasadach działa jego firma.
Piłkarze gromadzą się na boisku, w takt muzyki witają się z sobą, „przybijają piątkę” i cwaniacko pstrykają palcami.
Ich grze przygląda się kilku chłopców, którzy przyszli z ojcami pograć w piłkę. Pan z brzuszkiem wystającym spod rozpiętej koszuli zwraca się do 10-letniego chłopca, który przykucnął na skórzanej futbolówce:
– Popatrz, Piotruś, na te małpy, jak skaczą. Weź 2 zł, to pójdziesz do sklepu i kupisz banany, będziemy im rzucać przez ogrodzenie – cedzi leniwie słowa.
– Tatko, patrz, tamten ma koszulkę z Zeigbo – chłopiec jest wyraźnie kibicem Legii.
– Tak synku, bardzo ich lubię, a szczególnie wtedy, gdy pracują dla białego człowieka. Bo Murzyn ma predyspozycje do sportu, koszykówki, piłki nożnej dlatego, że później zszedł z drzewa – piłka kopnięta na aut wpadła pod nogi mężczyzny, ale nie zamierza jej podać na boisko.
– Tatko, ale oni grają z pierwszej piłki w „warszawiaka” – dziecko nie daje za wygraną.
– No i tak powinno być. My patrzymy, a oni się dla nas się wygłupiają jak w cyrku, rozumiesz?

Futbol i czary

Simon jest nietypowym piłkarzem. Po ukończeniu szkoły średniej dwa lata studiował w Kamerunie. Trafił do więzienia za przekonania polityczne, dzięki azylowi politycznemu znalazł się w naszym kraju. Gościnnie wykłada w Wyższej Szkole Psychologii Społecznej, jest poetą i dziennikarzem, a poza tym całkiem nieźle gra w piłkę.
– W każdym kraju trafiają się tacy ludzie, w Afryce też. Warszawa to specyficzne miasto, dobrze mówię, mieszkańcy są ciekawi, ale smutni. Myślę, że na to wpłynęły dwa czynniki: historia i klimat. Jak czytam waszą historię, to widzę, że mieliście problemy, Niemcy was kolonizowali, Rosja – Simon zdejmuje słomkowy kapelusz, pod którym lśni gładko wygolona czarna głowa. – Ludzie są wszędzie tacy sami, a różni ich tylko kultura.
Wraz z kolegą wynajmuje mieszkanie, w jego mikroskopijnym pokoiku oglądamy film, który nakręcił ze studentami psychologii. Planuje stworzyć dokumentalny obraz poświęcony Warszawie, miastu widzianemu oczyma przybysza z Afryki: chciałby uchwycić mentalność Polaków i różnice, jakie widzi w kontaktach międzyludzkich u Europejczyków. Z dumą pokazuje wycinki prasowe ze swoimi artykułami.
– Nazwa Kamerun wzięła się od portugalskiego słowa oznaczającego „rzekę krewetek”. Po II wojnie kraj podzielony był na część francuską i angielską, teraz mamy dwa języki, ale nie mamy prawdziwej demokracji.
Simon jest także poetą: – Piszę o metafizycznej stronie życia, a inspiracją dla mnie są sen i doświadczenie.

Rozmowa wraca do futbolu i niedawnych mistrzostw świata. Umawiamy się w jednym z popularnych klubów studenckich, w którym zbierają się czarnoskórzy emigranci.
– W moim kraju trudno znaleźć kogoś, kto myśli jak ja. Jednak kiedy gram w piłkę, jestem jak natchniony. Futbol jest dla mnie modlitwą.
– Ty pytasz, dlaczego na trybunach jest czarownik, kiedy gra Kamerun, gdy my jesteśmy katolikami albo muzułmanami. To dwie różne sprawy – religia i czary. Ty się śmiejesz, a ja wiem, że są biała i czarna magia, można na kogoś rzucić dobry i zły urok, ale nie mogę powiedzieć wszystkiego, bo to tajemnica. Zdradzę tylko, że wielka moc jest w ziołach, w waszych też, taka, że jakby pozbierać je w lesie, to mogłyby komuś przywrócić zdrowie.
– A na dziewczynę też można rzucić urok?
– Można, ale to świństwo, bo ona nie jest wtedy sobą, dziewczyna musi mieć charakter. Nieważne, czy blondynka, czy ma ciemne włosy, no i musi lubić literaturę – kończy poważnie.
Nie wiem, czy wszystkie dziewczyny czarnoskórych piłkarzy w Polsce lubią literaturę.

Pierwsza liga… dyskotek

Gosia, Magda i Aleksandra swoich mężów poznały w dyskotece Underground.
– Są przystojni, umięśnieni i na to dziewczyny lecą, a poza tym ten element egzotyki – Gosia kołysze na rękach śniade niemowlę. – Są panny, stałe bywalczynie dyskotek, które lecą tylko na nich, takie młode siksy, ale to nie jest pierwsza liga – pogardliwie wydyma usta.
– No co ci mam powiedzieć, słodcy są, a poza tym jak każdy facet lubią dobrze zjeść, mój mąż zajada się polskim bigosem, ale jest przerażony, gdy słyszy „nóżki w galarecie”.
Do rozmowy włącza się Magda, której mąż uczy się w Liceum Sportowym im. Kazimierza Górskiego w Łodzi. – Początkowo rodzice nie chcieli o nim słyszeć, wydawało im się, że chce mnie tylko wykorzystać i porzucić. Zaprosił mnie do Nigerii, tam wzięliśmy ślub. Tu w Polsce parę razy na ulicy słyszałam nieprzyjemne uwagi, ale sporo zmieniło się po tym, jak w reprezentacji zaczął grać Olisadebe. Ludzie się przyzwyczajają.
– Ale wiele się musi jeszcze zmienić – zauważa Aleksandra. Jej mąż jest studentem i w piłkę gra amatorsko. – Zdarza się, że ktoś splunie za mną, albo dowiem się o sobie, że jestem k…
W niedzielne popołudnie w parku Skaryszewskim na warszawskiej Pradze naprędce sklecony zespół czarnych spotkał się towarzysko z drużyną z klasy C. Obok swój mecz rozgrywają kibice Legii, nastoletni chłopcy, fanatycy drużyny, którzy sami siebie z dumą nazywają chuliganami. Jeden z wyrostków pokrzykuje: – Czarny czy biały, dopóki gra dla nas, jest w porządku.

 

 

Wydanie: 2002, 29/2002

Kategorie: Reportaż

Komentarze

  1. asdfg1234dfes
    asdfg1234dfes 22 maja, 2016, 16:52

    Co to za grafomanskie gowno. Boze… Kretyn sili sie na autentycznosc i humor, a wyszla kupa. Autor tekstu niech troche doszlifuje swoj warsztat.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy