Ja nie istnieję – rozmowa z Marcinem Świetlickim

Ja nie istnieję – rozmowa z Marcinem  Świetlickim

Ci, którzy na mnie szczekają, niech lepiej sami coś wartościowego stworzą Z Marcinem  Świetlickim rozmawia Jacek Nizinkiewicz Czy Marcin Świetlicki jest już człowiekiem spełnionym i szczęśliwym? – Spokojniejszym. Jest mi spokojniej, niż było przed laty. To można nazwać szczęściem. Dosyć szybko stał się pan klasykiem polskiej poezji. Pana wiersze czyta młodzież w podręcznikach szkolnych, a studenci piszą prace magisterskie na temat pańskiej twórczości. – Wiele prac magisterskich o mnie powstało, a nawet pisze się praca doktorska. To miłe, ale nie współpracuję przy ich powstawaniu ani tego nie czytam. Staram się nie czytać o sobie, więc wyraźnie jeszcze nie poczułem, że jestem klasykiem polskiej poezji. Moje dziecko chyba nie uczyło się o mnie, mam nadzieję, że jego polonista za mną nie przepada. Pańskie dziecko chyba również nie przepada za twórczością ojca, skoro występuje w wierszach jako np. „zasrany kaftanik”? – Na miejscu syna nie przepadałbym za twórczością ojca, ale teraz już o nim nie piszę. Pisałem o nim jako o niemowlaku. Wtedy posiadanie takiego „cóś” małego w domu było bardzo przejmujące. Parę wierszy o synu napisałem i nie sądzę, żeby to były jego ulubione. Teraz już o nim nie piszę. Jest spokój. Podsumował pan swoją twórczość poetycką wielkim zbiorem „Wiersze”, czyli utworami prawie wszystkimi. To zamknięcie pewnego etapu pracy i życia? – Tak, coś się zamknęło, ale nie wiem, czy coś nowego się otworzyło. Po wydaniu tej cegły, jaką są „Wiersze”, trudno napisać coś nowego. Nie jest tak, że jestem twórczo bezpłodny, ale raczej oszczędny w tym, co robię. Piszę bardzo mało wierszy. Jeszcze mniej piosenek. Teraz słabo mi się myśli piosenkowo. Chodzę po mieście, myślę o napisaniu piosenki i nic. Ale zespół Świetliki istnieje. Potrzebujemy świeżej krwi, dlatego gramy teraz na skrzypkach z panią, która nie zna się na muzyce rockowej, ale ma solidne wykształcenie klasyczne. Brzmimy razem wybornie. Zapraszam na jesienną trasę koncertową. Ale nie wiem, czy będzie nowa płyta Świetlików. Spędziłem z tym zespołem prawie 20 lat, więcej niż z jakąkolwiek kobietą, jakieś takie zmęczenie następuje. Może poeta jest już syty i obrósł w piórka? – Nieeeee. Czekam na moment głodu i potrzeby. Ten moment przyjdzie i znowu zacznę pisać. Teraz piszę dużo prozy. Na wakacjach nie chciało mi się pływać ani opalać, więc w kilkanaście dni napisałem 60 stron opowiadania. Zadowolony jestem. Będą kolejne części pańskiego kryminału? Mamy czekać na „Dziewięć” lub „Czternaście”? – Bohater, który występował w tryptyku „Dwanaście”, „Trzynaście” i „Jedenaście”, co prawda występuje w nowym opowiadaniu, ale opowiadanie posłuży jako dodatek do tamtych trzech książek, które powinny się ukazać zebrane jako jedno grube tomiszcze jeszcze tej jesieni lub zimą. To będzie intymny pamiętniczek mistrza – taki bonusik ode mnie dla czytelników. Zastosowałem pewną sztuczkę w opowiadaniu, która powinna zaskoczyć czytelników. Na pewno zaskoczy też to, że mistrz na tych 60 stronach nie wypije ani grama alkoholu. Miłosz i Szymborska z naszego koncertu nie wyszli. Księża uciekali Kolejne podsumowanie, tym razem prozatorskie? – Tak, bo pewien etap trzeba zamknąć. Ale prawdą jest też, że wydaję wiersze i prozę jako dzieła zebrane, bo nie ma ich już w księgarniach. Mam to szczęście, że moje książki szybko znikają z księgarń. Niektórzy czytelnicy męczyli mnie, żebym kserował im swoje książki, bo są im do czegoś potrzebne. Postanowiłem je wszystkie skserować na skalę ogólnokrajową. Świetliki – zespół, który przestraszył Czesława Miłosza i Wisławę Szymborską – nie straszy na Open’erach, OFF-ach i innych letnich festiwalach? – Mimo wielu propozycji w wakacje nie koncertujemy. Lato jest po to, żeby odpoczywać, a nie pracować. Świetliki nie są letnim zespołem ani grupą festiwalową. Na festiwale i trasy sponsorowane przez browary nas nie zapraszają – i dobrze, bo ja piwa nie pijam. Zresztą nie lubię festiwali. A letnich szczególnie. Zespół istnieje, mimo że wielkich pieniędzy nigdy nie zrobiliśmy, to raczej inni zarabiali na nas. Gramy 19 lat i ciągle przybywa nam nowych słuchaczy. O dziwo staliśmy się zespołem kultowym i pokoleniowym. A co do Czesława Miłosza, to nieprawda, że uciekł z koncertu Świetlików. Jest zapis telewizyjny naszego koncertu, gdzie widać, jak Świetliki grają głośno, a Miłosz siedzi i nobliwie kiwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 35/2011

Kategorie: Kultura