Jacek Kuroń. Człowiek, który miał rację

Jacek Kuroń. Człowiek, który miał rację

Po co nam Jacek Kuroń, ten bezustanny wyrzut sumienia? Ja zapamiętałem Kuronia takiego, jakim był w ostatnich latach życia. Już niczyj, schorowany, mało interesujący się polskim piekiełkiem, snujący rozważania o globalizmie, rozwiązaniach dla świata. XIX-wieczny rewolucjonista przy biurku naprawiający świat! „Globalizm zniszczył kompromis między pracą a kapitałem, kompromis, na którym opierał się ład społeczny, który przyniósł światu eksplozję dobrobytu – mówił swoim charakterystycznym głosem. – Kapitał, w swym niepohamowanym pędzie do zysków, przenosi świat w stan pierwotnej dzikości. Żeby mu się przeciwstawić, nie starczy sił jednego państwa. Globalnemu wyzyskowi przeciwstawić się może jedynie ruch globalny”. Mówił więc o alterglobalistach, o rewolucji edukacyjnej, która czeka świat, o nowej, globalnej demokracji. I że dopiero rozwiązania na skalę świata pomogą rozwiązać nasze lokalne problemy. Wielki kosmos. „Jacek Kuroń odleciał”, komentowali z przekąsem niektórzy jego znajomi. Nie mieli racji. Nie odleciał. On został tam, gdzie był, w skromnym mieszkaniu ojca, w Warszawie przy ul. Mickiewicza. To oni poprzeprowadzali się do pięknych apartamentów. No i ten wyrzut sumienia – polscy dziennikarze zajmują się lustrowaniem, teczkami, hakami, całym tym gnojem, który tak mierził Kuronia. To ich interesuje. Praca, kapitał, globalny wyzysk – to tematy dla nich, dla nas, z innego wieku. Cóż za bzdura! Czytajmy prasę światową, tę poważną, słuchajmy uniwersyteckich debat – tam nie ma nic o teczkach, za to wiele o przyszłości, o układaniu świata dla następnych pokoleń. To jest wyrzut sumienia – to on widzi dalej, wie, co istotne, a co pył. Nie my. Rewolucjonista? Tak też ktoś nazwał Kuronia, że był wiecznym buntownikiem, że ustrój mu się nie podobał. No i że te rewolucyjne ciągoty skłoniły go, w ostatnich latach życia do kontestowania ładu III RP. Owszem, Jacek Kuroń był rewolucjonistą. Ale takim, który nie chce rewolucji. Który chce jej zapobiec, rozbroić mechanizm gwałtu i nienawiści. „Można mieć, tak jak ja, miękkie serce, kochać ludzi i cierpieć z tego powodu, że innym źle się dzieje. Ale na tym problem się nie kończy. Bo przecież jest jeszcze kwestia porządku społecznego – tłumaczył w „Siedmiolatce”. – Kiedy duże grupy społeczne mają poczucie, że zostały wypchnięte poza społeczeństwo, że pozbawiono je szansy udziału w normalnym życiu, że odebrano im możliwość spełnienia swoich aspiracji, to zaczynają się buntować przeciwko takim porządkom i mogą je zniszczyć. Społeczeństwo, które chce żyć w jako takim ładzie, musi w sposób sensowny przeciwdziałać powstawaniu stref niepokoju, mogących prowadzić do wybuchów. To wymaga różnych działań, czasem opóźniania zmian transformacyjnych, żeby ludzie zdążyli się jakoś przystosować, czasem odpowiedniej osłony socjalnej”. I dodawał: „Modernizacja nie ma szans powodzenia, jeśli zostawia połowę społeczeństwa za burtą”. Oto rewolucjonista, który chucha i dmucha, żeby rewolucji nie było. Świadom, że bunt nie tylko może przynieść powódź nieszczęść i krzywd, ale zburzyć ład społeczny, delikatną konstrukcję, dzięki której istnieje państwo, instytucje. I cofnąć nas kilkadziesiąt lat w tył. Hej, właściciele III RP, posuńcie się, bo dosięgnie was gniew ludu – upominał. Oto wyrzut sumienia dzisiejszych lewicowców. Oni wszyscy razem wzięci to nie jest nawet pół Kuronia jeśli chodzi o wrażliwość, odruch pomocy. Oto wyrzut sumienia dzisiejszych polskich radykałów z prawicy. Cisi ludzie w czasach PRL-u teraz zapałali niezłomnością. Chcą burzyć, tylko nie sięgają myślą wprzód – co potem? Kuroń wiedział. „Władza, gdy nie jest kopana, zapomina o ludziach”, mówił mi podczas jednej z rozmów. Więc trzeba ją naciskać, by dla ludzi pracowała. Ale w Polsce wali się we władzę, by ją zwalczyć. Bo jest to wróg. Opis tego wroga z jego książki „Siedmiolatka” żywcem pasuje do dzisiejszych czasów: „Kiedy dziś mówimy o polityce „walka”, kiedy mówimy „tamci”, „oni”, „wy”, to operujemy rekwizytami sporu, w którym jedna strona musi unicestwić drugą. Co to ma znaczyć? Jak jedna połowa – na przykład ta dziś antykomunistyczna, związana z Kościołem, tradycjonalistyczna – ma unicestwić drugą? Albo jak ci lepiej oceniający PRL, bardziej liberalni, często antyklerykalni Polacy mieliby unicestwić swoich politycznych przeciwników? Przecież to niemożliwe. Nikt w Polsce poważnie nie myśli o fizycznej likwidacji połowy społeczeństwa. A jeżeli współpraca jest niemożliwa i likwidacja jednej ze stron także, to znaczy,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 24/2005

Kategorie: Kraj