Jak robić filmy jutra – rozmowa ze Sławomirem Idziakiem

Jak robić filmy jutra – rozmowa ze Sławomirem Idziakiem

Znalezienie dobrego partnera do realizacji filmu jest dużo trudniejsze niż znalezienie dobrej kandydatki na żonę Sławomir Idziak – operator, reżyser i scenarzysta, animator edukacji filmowej. Jest autorem zdjęć do ponad 50 filmów fabularnych, za które otrzymał liczne wyróżnienia. Współpracował z Krzysztofem Kieślowskim, Krzysztofem Zanussim i Andrzejem Wajdą. W latach 90. zaczął także realizować filmy w USA. W 2002 r. był nominowany do Oscara za zdjęcia do filmu „Helikopter w ogniu” Ridleya Scotta. Współpracował też jako autor zdjęć przy filmie „Harry Potter i Zakon Feniksa” (2007). Jaka jest dziś sytuacja polskiej sztuki filmowej? – Nie negując potrzeby tworzenia kina narodowego, sądzę, że za mało się myśli w Polsce o kinie europejskim. A skłania nas do tego konieczność artystyczna i ekonomiczna. Młodzi ludzie rzeczywiście się tym interesują i czują, że trzeba poszukiwać tego, co nas artystycznie łączy, a nie dzieli. Nie można przecież abstrahować od faktu, że miliony Polaków wyjeżdżają w świat, że zakładają międzynarodowe rodziny, w których porozumiewają się w językach innych niż ojczysty. Taka tematyka ma w polskim kinie minimalne odbicie, nie poszukuje się w filmach naszej nowej europejskiej tożsamości. Co do konieczności ekonomicznej, moglibyśmy robić więcej filmów, gdyby łączyć pieniądze w ramach koprodukcji i tworzyć rozmaite inicjatywy ponad granicami. Mówiąc o tym, wracam myślami do młodości. Pochodzę z Katowic, miasta niegdyś odciętego nie tylko od europejskich nurtów kulturalnych, ale nawet od polskiego centrum kulturalnego, jakim była Warszawa. Przerabiałem kiedyś tę lekcję i czuję się w obowiązku opowiedzieć młodzieży artystycznej o swoich doświadczeniach. Zdaję sobie jednak sprawę, że europejskość nie jest panaceum na wszystkie choroby polskiego kina, jest tylko jednym z ważnych, ale zaniedbywanych aspektów możliwego rozwoju. Jak oceniłby pan rolę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej? Niektórzy twierdzą, że daje on pieniądze na filmy głównie członkom własnej rady. – W każdym kraju są rozmaite pretensje do instytucji, która dysponuje środkami publicznymi, takie głosy słychać np. w Niemczech, podobnie jest w Anglii. Staram się myśleć pozytywnie. Nie emocjonuję się tymi głosami. Dla mnie jest istotne, czy znajdę środki na działalność edukacyjną. W tym rozumieniu istnienie Instytutu jest ważne dla krwiobiegu naszej kinematografii. Zapewne można by coś w jego pracy zmienić, coś robić lepiej, ale sama krytyka bez wizji niewiele daje. Zresztą nie wszystko zależy od pieniędzy. Czy polskie kino ma ustaloną pozycję w świecie? Niektórzy mówią, że nawet w Hollywood istnieje polskie lobby. – W Hollywood nie ma żadnego polskiego lobby. Polski film na pewno się rozwija i jest wiele ciekawych zjawisk, jednak w stosunku do polskiego kina w latach 70. różnica jest wyraźna. Filmy Kieślowskiego, Wajdy, Zanussiego, Skolimowskiego i wielu innych pojawiały się regularnie na najważniejszych, pierwszoligowych festiwalach. Byłem 11 razy na festiwalu w Wenecji, bywałem na festiwalach w Cannes i w Berlinie, więc jeśli teraz najczęściej odnotowujemy w tych miejscach naszą nieobecność, to znaczy, że polski film utracił kiedyś zdobytą pozycję. Z drugiej strony świat od tamtego czasu bardzo się zmienił i my już jesteśmy inni. Nadal jednak kino światowe jest obecne na pierwszoligowych festiwalach europejskich, o nim się pisze i mówi, a nie o nas. Kiedyś Krzysztofa Kieślowskiego, z którym współpracowałem, wymieniano w jednym szeregu z największymi twórcami światowymi, dziś takiego nazwiska w polskim kinie nie ma. Powtórki z powtórek W jakich gatunkach filmowych jesteśmy najlepsi? Popularne komedie czy ambitne kino społeczne, bo chyba nie superprodukcje? – Dylemat naszego filmu polega na tym, że to dawniejsze kino polskie było, niezależnie od międzynarodowych sukcesów, bardziej elitarne, odwrócone jakby tyłem do masowej publiczności. Tworzono u nas wybitne artystyczne kino gatunkowe. Dzisiaj mniej jest zjawisk eksperymentatorsko-artystycznych, a twórcy filmów gatunkowych częściej inspirują się produkcjami nadchodzącymi ze świata. Wynika to z rachunku ekonomicznego, bo teraz film musi na siebie zarabiać. Takie warunki stawiają producenci i to generalnie wpływa na jakość. Rzadziej na naszych ekranach pojawia się coś oryginalnego i wybitnego, częściej trafiamy na marne powtórki z powtórek. Jednak oceniając poziom większości tych produkcji, pamiętajmy, że ekonomia ma ogromny wpływ na jakość. Nie możemy się równać z kinematografiami, gdzie na produkcję jednego filmu przeznacza się setki milionów dolarów, bo u nas pieniędzy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2013, 2013

Kategorie: Kultura