Jak wyżyć z MSZ

Jak wyżyć z MSZ

MSZ jest takim ministerstwem, że można tu się wkleić i funkcjonować de facto tak długo, jak się chce. Przykładów wiecznych karier jest całkiem sporo. Co ciekawe, dotyczą one tych osób, które w latach 80. otarły się o opozycję demokratyczną, o NZS, ruch Wolność i Pokój, podziemne wydawnictwa, a później, już w III RP, potrafiły spożytkować działalność z młodości. Zupełnie jak ich trochę starsi koledzy z ZSP.

Przypadek?

Gdy zdymisjonowany został Piotr Wawrzyk, na jego miejsce powołano Jarosława Lindenberga, rocznik 1956, czyli emeryta. Pisaliśmy już o nim – w latach 80. działał w opozycji, był internowany, po wyjściu na wolność redagował satyryczne pismo „Jaruzela”, a wspólnie z Jackiem Czaputowiczem wydawał pismo „Czas Przyszły”. Na początku lat 90. został zastępcą dyrektora gabinetu ministra Krzysztofa Skubiszewskiego. I poszło. Był ambasadorem czterokrotnie – na Łotwie, w Bułgarii, Czarnogórze oraz w Bośni i Hercegowinie. Czyli na placówkach niewielkich, wobec których niewielkie są też oczekiwania.

Przebywał zatem więcej za granicą niż w kraju. Ale nie narzekajmy, bo przynajmniej wypracował sobie pozycję specjalisty od Bałkanów.

Z drugiej strony wspomniany Jacek Czaputowicz, przerzucany w MSZ z departamentu na zagraniczny staż itd., wypracował sobie pozycję specjalisty od wszystkiego.

Ciekawsza jest droga innego emeryta, Witolda Spirydowicza. On zaczynał jako działacz NZS na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W roku 1990 na apel Skubiszewskiego – taka jest wersja oficjalna – zgłosił się do MSZ. Najpierw krótko pracował jako naczelnik w wydziale konsularnym, a potem wyjechał do Wiednia na stanowisko I sekretarza (ambasadorem był Władysław Bartoszewski). Z Wiednia przeniesiono go do Bonn, potem, w latach 2000-2004, był konsulem generalnym w Montrealu. Po powrocie z Kanady pełnił różne funkcje w centrali, a w roku 2010 wyjechał na urząd ambasadora do Maroka. Gorąco rekomendował jego kandydaturę minister Radosław Sikorski. Wrócił z Rabatu i zobaczyliśmy go u boku Andrzeja Dudy, który powołał go do Narodowej Rady Rozwoju. Dlatego nie ma co się dziwić, że w roku 2016 wyjechał na kolejną placówkę – do Algierii. Jego kandydaturę minister Witold Waszczykowski przedstawiał posłom tego samego dnia, co kandydaturę Andrzeja Przyłębskiego na ambasadora w Berlinie.

Czegóż Spirydowicz wtedy nie naobiecywał! Zapowiadał „pełne wykorzystanie struktur ambasady” na rzecz rozwoju polsko-algierskiej współpracy gospodarczej. Mieliśmy eksportować produkty rolno-spożywcze. I kupować gaz! Rozwijać handel specjalny (czyli sprzedawać broń) i turystykę!

Tyle naopowiadał, po czym wyjechał, siedem lat nie było o nim ani widu, ani słychu. Nawet w MSZ o nim zapomnieli.

W marcu 2023 r., po siedmiu (!) latach, wrócił do kraju i natychmiast został dyrektorem… Departamentu Polityki Europejskiej.

Jakim cudem takie stanowisko mu powierzono, skoro od roku 2010, z krótką przerwą, przebywał w Maroku i Algierii? Czyżby minister Rau uznał, że jak ktoś był w NZS, to zna się na wszystkim? Niech to pozostanie jego tajemnicą.

 

 

Wydanie: 2023, 47/2023

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy