Demokracja, deregulacja, demagogia…

Demokracja, deregulacja, demagogia…

W ostatnich tygodniach modne stało się nowe słowo: deregulacja. Co się kryje pod tym tajemniczym wyrazem? Co to za fenomen, do którego, jak zapewniał nas publicznie premier, Jarosław Gowin ma „pozytywną szajbę”? Tak pozytywną i tak wielką, że nie sposób było nie zrobić go ministrem sprawiedliwości? Co z kolei oznacza szajba min. Gowina, dowiemy się, gdy zakończy tę deregulację. Ale co to takiego owa deregulacja? Otóż słowo to w wyszukanym języku Platformy znaczy to samo, co w prymitywnym języku PiS znaczyło „otwieranie zawodów”. Choć na dobrą sprawę może oznaczać też to, co wielki strateg bezpieczeństwa IV RP, wizjoner spiskowych teorii i bezwzględny tropiciel agentów służb rozmaitych, prof. Zybertowicz, nazywał rozedrganiem. Jak się coś rozedrga, to przy okazji się zdereguluje albo odwrotnie. Jak się zdereguluje, to się rozedrga. Nie o słowa tu jednak chodzi, nie o nazwy, ale o ich desygnaty. Jak nam wyjaśnił min. Gowin, w Polsce jest prawie 400 zawodów, do wykonywania których konieczne jest posiadanie uprawnień czy licencji. Na Słowacji, która zdaje się jawić ministrowi jako ideał w tym zakresie, takich zawodów jest z 80, więc min. Gowin, który zawsze dążył do jakiegoś ideału, teraz dąży (niestety wraz z nami, o zdanie nas nie pytając) do ideału słowackiego. Nie bardzo wiem, dlaczego lepiej jest mieć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 11/2012, 2012

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki