Jest nas czech!

Opowiadał mi mój znajomy mieszkający na stałe w Wiedniu, że późnym stanem wojennym, na dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia jechał do Warszawy, żeby święta spędzić z rodziną, i gdzieś w okolicach Opola został zatrzymany przez milicyjny radiowóz za „niemanie świateł” albo inne cóś. Milicjanci, słownie: trzech, byli uwaleni jak stodoły, a dowódca patrolu, żeby godnie wypaść przed cudzoziemcem, przytrzymywał się ręką koguta. I odbył się między nimi następujący dialog: – Obywatel yeest z jakiego krau? – Z Austrii. – Rozumeeem, że naszojęzyczny? – Tak. – To dobrze, łatwiej będzie wy… wy… wytłumaczyć, przeeeepraszam, ale to trudne słowo, wytłumaczyć, że za przekroczenie, którego pan dokonał na terytorium naszego kraju, należy nam się… czy… czydzieści dolarów zachodnioniemieckich! Ferstejn?! – Tak, rozumiem, ale dlaczego trzydzieści, a nie dziesięć?! – Cha, cha, cha – zaśmiał się milicjant chytrze. – No niech pan zgadnie. – Nie wiem. – Bo jest nas czech! Potem różnie się toczyły losy patroli drogowych i mandatów, raz było, że płacimy tylko kredytowe, potem i tak, i tak, innym razem po uważaniu, czyli maluch za przekroczenie szybkości o 40 km na godzinę 50 zł, a facet w bmw za to samo 500 zł, i słusznie, bo nie wiem, na czym to polega, ale prawie każdy, kto

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2002, 38/2002

Kategorie: Felietony