K… za 500 zł

K… za 500 zł

Czy karanie osób przeklinających w miejscach publicznych to walka z wiatrakami? Nie kreujemy się na obrońców języka. Ale ktoś w tym kraju ustanowił przepis, a my jesteśmy po to, by go egzekwować – oburza się Wacław Brudek, komendant elbląskiej policji. Od kilkunastu dni komendant Brudek i elbląska policja pozostają w centrum zainteresowania całej Polski. A wszystko zaczęło się od tego, że miejscowi funkcjonariusze postanowili karać mandatami osoby przeklinające w miejscach publicznych. Pomysł akcji zrodził się w gabinecie prezydenta miasta, Henryka Słoniny. Trafiła do niego petycja mieszkańców jednego z osiedli, którzy mieli już dość klnących pod ich oknem małolatów. Na cotygodniowej odprawie prezydent rzucił komendantowi: – Czas z tym skończyć. Trzeba pouczyć dzieci i przemówić do rozsądku ich rodziców. Za cholerę nie karzemy „Kto w miejscu publicznym umieszcza nieprzyzwoite ogłoszenie, napis lub rysunek albo używa słów nieprzyzwoitych, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1,5 tys. zł albo karze nagany”. Art. 141 kodeksu wykroczeń nie pozostawia wątpliwości. Do tej pory na jego podstawie elbląscy policjanci wypisali kilkadziesiąt mandatów i pouczeń. – To nie jest walka z wiatrakami – zapewnia stanowczo komendant Brudek. – Żadnej policji na świecie nie udało się zlikwidować wszelkiego zła. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy dać sobie spokój. Mieszkańcy Elbląga podzielili się w ocenie nowej inicjatywy. Cezurą podziału jest wiek. Starsi chwalą. Młodzieży akcja niezbyt przypadła do gustu. Art. 141 kodeksu wykroczeń nie precyzuje, czym są słowa nieprzyzwoite. Wszystko jest kwestią oceny stróża prawa. – Karzemy za słowa, które w powszechnym rozumieniu są uznawane za obraźliwe. Trzeba pamiętać o regionalnych zróżnicowaniach. Niezbyt wulgarne skądinąd „buc” czy „ciul” na Śląsku jest poważną obelgą – wyjaśnia Wacław Brudek. Elbląscy policjanci nie żartują. 50-złotowym mandatem za przekleństwo ukarali nawet dziennikarza, który, badając policyjną czujność, głośno przy nich zaklął. Nie wszyscy przyłapani na publicznym przekleństwie godzą się z nałożonym wymiarem kary. Wówczas sprawa trafia do sądu grodzkiego. – Sąd nie jest związany policyjnym taryfikatorem. Bierzemy pod uwagę sytuację materialną danej osoby. Grzywna w niektórych przypadkach może zostać zamieniona na pracę społecznie użyteczną – tłumaczy Marek Nawrocki, przewodniczący X wydziału grodzkiego w Elblągu. W ślad za Elblągiem poszły inne miasta. We Włocławku i Toruniu wojnę bluzgającym na ulicach wydała straż miejska. Mandatami za przeklinanie w miejscach publicznych ukarano już kilkadziesiąt osób. Janusz Lazar, komendant włocławskiej straży miejskiej, nie ma złudzeń: – Ja nie jestem laluś, ale czasem na ulicy uszy puchną. Do tej pory tolerowaliśmy przekleństwa i teraz mamy tego efekt. Czas z tym skończyć. Jeśli ktoś łaciną chce sobie porzucać, niech robi to we własnym domu – podkreśla Lazar. Nie chce ujawnić, za jakie słowa włocławscy strażnicy wlepiają mandat. – Nie powiem, bo zostałbym ukarany – uśmiecha się. – To słowa powszechnie uznane za nieprzyzwoite. Za kurczaki czy cholery nie karzemy – dodaje. W Warszawie straż miejska z art. 141 ukarała w tym roku 54 osoby. 31 spraw skierowała do sądu. Najmniejszy wymiar kary wyniósł 20 zł, największy – 500. Adam Godlewski ze stołecznej straży miejskiej przyznaje, że przepis funkcjonuje od dawna i od czasu do czasu strażnicy robią z niego użytek. Za sprawą Elbląga wszystko nabrało większego rozmachu. – „Zajebiście” puszczamy płazem – mówi Godlewski. – Staramy się przede wszystkim zwracać uwagę i pouczać. Karzemy w sytuacjach ekstremalnych, kiedy ktoś klnie, aż uszy więdną, albo k…wą zastępuję przecinek w zdaniu – tłumaczy. Liczy na zdrowy rozsądek strażników. Bo do absurdu tylko krok. Przyznaje, że „sam święty nie jest” i czasem przeklina. Ale sprytnie. – Używam przekleństw obcojęzycznych. I wszystkim radzę tak robić. Mniej razi, a i mandatu unikniemy – zaznacza Godlewski. Ryk spod budki z piwem Jak się skończy ta zakrojona na szeroką skalę kampania karania przeklinających? Sam pomysł wywołał sporo komentarzy w wielu środowiskach. – To nie jest wymysł 2004 r. Już w XV w. karano za wyzwiska pod adresem drugiej osoby – mówi prof. Walery Pisarek, językoznawca. Jak ocenia elbląski pomysł? – Przepisy zakazujące

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 39/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Tomasz Sygut