Kapłanów ci u nas dostatek…

Kapłanów ci u nas dostatek…

Finezja korupcji religijnej polega na tym, że politycy i urzędnicy sprzeniewierzają się praworządności i ze względu na wyznawaną wiarę mogą liczyć na poklask Wydawać by się mogło, że wolność szczególnie sprzyja ekspansywności i żywotności indywidualistów, gorszycieli i prześmiewców. Tymczasem prawie 50 lat od publikacji w 1959 r. słynnego eseju Leszka Kołakowskiego „Kapłan i błazen” obserwujemy rzecz zdumiewającą – życie publiczne w Polsce zdominowali strażnicy wartości. Mimo to władza kapłanów nie przekłada się na wzrost moralności i rozziew między deklaracjami o przywiązaniu do wartości a praktyką społeczną i polityczną w tym względzie jest ogromny. Kołakowski charakteryzował różne formy kultury umysłowej, które determinują odmienne postawy. Kapłan, pisał, „gwałci umysł obrożą katechizmu” i jest „strażnikiem absolutu”. Jako zwolennika tradycji cechuje go konserwatyzm, którego celem jest „wzrost entropii”. Ideałem dla niego jest społeczny bezruch i historyczna śmierć narodu, który powinien stać przy grobach i pomnikach i co najwyżej – dodajmy z dzisiejszej perspektywy – bogacić się. Kapłan boi się żywego organizmu, zdolnego do dokonywania samodzielnych wyborów, zmian i rozwoju. Błazen pojawia się tam, gdzie kapłan wywiesza tabliczkę z napisem „koniec myślenia”. „Gwałci umysł igłą szyderstwa”, „mówi impertynencje” i „wystawia na pośmiewisko oczywistości”. Nie ogląda się za siebie, tylko patrzy w przyszłość. Stoi po stronie życia, dlatego jego obecność oznacza wzrost napięcia. Jako gorszyciel bywa jednak zaczynem twórczego fermentu i budzicielem społecznej wyobraźni. Błazen chce się odróżniać od tła, kiedy kapłan tropi i zwalcza odmienność, nęka podejrzliwością i tresuje swoich wyznawców. W ten sposób charakteryzował filozof ówczesnych partyjnych dogmatyków i rewizjonistów oraz ukazywał teologiczne źródła marksistowsko-leninowskiej dialektyki. Idea komunizmu jest już martwa (bo wydała owoce w zgniłym kapitalizmie, przyczyniając się do przemiany proletariusza w konsumenta), mimo to kapłan ma się u nas nadzwyczaj dobrze. W zmienionych, pluralistycznych warunkach nastąpiło jego cudowne rozmnożenie. Nie ma bowiem liczącej się partii politycznej, która nie wypisałaby na swoich sztandarach dogmatu o zbawiennym wpływie wartości chrześcijańskich, a te ugrupowania, które się z nim nie afiszują, i tak realizują go w praktyce. Co więcej, słowo stało się ciałem i dziś „kapłan” to nie tylko metafora określająca konkretną postawę, ale również znany z imienia, nazwiska i miejsca w hierarchii przedstawiciel kościelnej instytucji, którego obecność w życiu publicznym rzuca się w oczy. Błazen jest w gorszej sytuacji. Jako indywidualista nie tworzy partii i grup nacisku, nie odprawia mszy i nie wspierają go instytucje. Kapłan pracuje w sferze wyższych usług, oferując swoim wyznawcom gotowe odpowiedzi i oceny, kiedy błazen nie zwalnia od życia i samodzielności. Ale ogromna przewaga kapłana nad błaznem wynika przede wszystkim z monopolu na wartości i moralność, jaki ten pierwszy sobie przyznał i na co przystała opinia publiczna, utwierdzana w tym bezkrytycznym przekonaniu przez media i państwo. Dlatego dziś w sytuacji kapłana i błazna zmieniła się jedna, ale zasadnicza rzecz – ocena obu postaw. Dawniej to błazen mógł liczyć na sympatię i akceptację, był nadzieją na zmiany i poszerzał wąski margines niezależności. Teraz, napiętnowany przez kapłana jako „nihilista”, „komuch”, „złodziej”, „zwolennik zabijania”, a nawet – horribile dictu! – „inkwizytor”, został zepchnięty na margines życia społecznego. Nikt nie chce słuchać jego kłopotliwych pytań, a tym bardziej gorszących odpowiedzi. Na przykład: jak to się dzieje, że zdecydowana większość wyborców głosuje na partie kierujące się wzniosłym nauczaniem społecznym Kościoła, a wychodzi z tego rząd politycznych chuliganów, przestępców i populistów, czego doświadczyliśmy po wyborach w 2005 r.? Czym wytłumaczyć wzrost przestępczości wśród młodzieży mimo wprowadzenia religii do szkół? Dlaczego w laickiej i rozwiązłej Francji rodzi się więcej dzieci niż w katolickiej Polsce, stojącej Bogiem i rodziną? Odpowiedź na te pytania i wątpliwości jest znana, tyle że w naszej wyjątkowo religijnej ojczyźnie, zawieszonej między niebem i ziemią, niczym słynna „wyspa napowietrzna” Laputa, nikt nie jest nią zainteresowany. Jej mieszkańcy bowiem, jak zauważył Guliwer, „mają uszy dostosowane do muzyki sfer” i prawda mogłaby wprowadzić dysonans w tę urojoną harmonię. A mówi ona, że wartości same w sobie nic nie znaczą, ważne, jaki robi się z nich użytek. Tak samo jest z wiarą. Już w XVIII w. Mandeville stwierdził, że religia nie ma większego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2008, 2008

Kategorie: Opinie