Kaszubem zostać od święta

Kaszubem zostać od święta

„Solidarność” nic dla nich nie zrobiła oprócz zalegalizowania tabaki. Na własnej ziemi są parobkami Pochmurny wrześniowy poranek. Przed niewielkim budynkiem szkoły podstawowej w Borzestowie zbity w ciasną gromadkę tłum rodziców. Na transparentach kaszubskie hasła przeplatają się z polskimi: „Chcemy gimnazjum kaszubskiego w Borzestowie”, „Dôjta nëma gimnazjum w Bórzëstowie”, „Stocznię za »Solidarność« zlikwidowano, czy za Rodno Mowo szkołę w Borzestowie czeka to samo?”. Grubo ciosane, zacięte twarze. Przybyli w znoszonych ubraniach, ubłoconych butach, z rozrzuconych po wybudowaniach gburstw, z pustk, jak się mówi na Kaszubach. Wyczekują już tak od kilku godzin, surowi, napięci, nieufni. Nawet ze sobą nie rozmawiają, niczego nie komentują, nie wznoszą gniewnych okrzyków ani zagrzewających do protestu haseł. Po prostu milczą, a to ich milczenie aż dzwoni w uszach. Chociaż zaprosili prawie wszystkie władze, nie zjawił się nikt. Właściwie stracili już nadzieję, tylko co teraz począć z tym buntem? Co zrobić z dziećmi, których nie wysłali dziś do szkoły w Miechucinie? Nie umieją pięknie mówić, błyskotliwie wykładać swoich racji, onieśmiela ich splendor władzy. A mimo to przez ostatnie dwa lata dotarli prawie wszędzie – monitowali w Warszawie, u Donalda Tuska, u senatora Kleiny i w gdańskim kuratorium. Bez skutku, bo nikt nie jest w stanie podważyć decyzji gminnych włodarzy. Nawet Wanda Kiedrowska ze Zrzeszenia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2001, 44/2001

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman