(K)raj mercedesów ma się lepiej

(K)raj mercedesów ma się lepiej

Zawiodą się ci, którzy oczekują, że funkcję komunikacji publicznej spełniają w Albanii konie i osły. Na drogach królują luksusowe auta
Korespondencja z Albanii

Andrzej Stasiuk w słusznie nagradzanej książce pt. „Jadąc do Babadag” nazwał Albanię „podświadomością kontynentu, którą powinni poznać wszyscy, którzy wymieniają nazwę Europa”.
Pozostając w klimatach podróży do miejsc nie do końca rozpoznanych („Droga na Krym” – „P” nr 27/2007), postanowiłem sprawdzić na własne oczy, co autor miał na myśli.
Być może moja wrażliwość działała na złej częstotliwości, ale trudno mi się z poglądem Stasiuka zgodzić. Zobaczyłem kraj w szerokim znaczeniu tego słowa europejski. Zawiodą się ci, którzy oczekują, że funkcję komunikacji publicznej spełniają tam konie i osły. Zwierząt na drogach faktycznie trochę widać, jednak są używane w celach wyłącznie prywatnych. O wiele więcej niż zwierząt na ulicach widać mercedesów. Ludzie wychodzą z założenia, że po co kupować samochód, jeśli można merca.
W Albanii istnieje największe „stężenie” mercedesów per capita w Europie. Jeszcze parę lat temu zasadą było, że jedynie posiadacz auta tej marki może osiągnąć najwyższy stopień człowieczeństwa. Jednak teraz pojawiło się trochę volkswagenów, audi czy – o zgrozo! – marek francuskich.
No tak, ale nie po to się kupiło superfurę, żeby jeździła brudna. Dlatego dosłownie co kilkadziesiąt metrów znajdują się myjnie samochodowe, z francuska nazywane lavazh.

Ogródek z bunkrem
Jednak dużo czasu jeszcze upłynie, zanim myjnie będą miały szanse zająć miejsce wszechobecnych bunkrów jako nieoficjalnego symbolu kraju, który jego mieszkańcy nazywają Shqipëria. O tym, że Enwer Hodża nie był szaleńcem, świadczy zręczne postawienie po II wojnie światowej na przyjaźń z ZSRR, aby uniknąć spłaty długów wobec Jugosławii, a potem w latach 60. postawienie na przyjaźń z Chinami, aby uwolnić się od zobowiązań wobec ZSRR. Cwany gapa był z tego Enwera! Jego podziw dla Państwa Środka był szczery, wzorował się na Mao i rewolucji kulturalnej. Podróże zagraniczne były zakazane, nikt nie miał prawa do posiadania prywatnego samochodu, przybyszom na granicy golono zarost, a dżinsy zabierano do depozytu. Po zerwaniu sojuszu z Chinami nastąpiła międzynarodowa izolacja i próby prowadzenia polityki samowystarczalności. Jak dziś w Korei Północnej.
Uczeń prześcignął chińskiego mistrza w roku 1967, gdy Hodża z dumą ogłosił Albanię pierwszym na świecie państwem ateistycznym. W tym samym roku podjął decyzję o budowie 700 tys. bunkrów ochronnych, mających stanowić zabezpieczenie przed agresją imperialistyczną.
Bunkry budowano głównie na granicach i wzdłuż wybrzeża, ale można też natknąć się na nie w przydomowych ogródkach, na środku pola ze zbożem czy potknąć o nie na miejskim trawniku. Realizacja gigantycznego przedsięwzięcia pochłonęła ok. 3 mld dol., doprowadzając Albanię do gospodarczej ruiny.

Górskie drogi

Bunkry kosztowały tyle, że niewiele pieniędzy zostało na jakiekolwiek inne cele, w tym infrastrukturę drogową, co miejscami daje się we znaki. Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że ok. 70% powierzchni kraju zajmują tereny górskie, dlatego drogi często są bardzo kręte i trudne do pokonania. Niemniej jednak czasem warto najeść się trochę strachu, bo widoki zapierają dech w piersiach.
Jednak i tak pod względem dróg w ciągu ostatnich paru lat widać w Albanii ogromny postęp. Logiczne wydaje się poprowadzenie części ruchu samochodowego tunelami jak w Alpach. To jednak z powodu braku środków raczej pieśń przyszłości.
Po głośnym krachu systemu piramid finansowych, w roku 1997, wielu Albańczyków straciło zainwestowane pieniądze, a demokracja pomyliła im się z anarchią. Państwo przestało funkcjonować na kilka chwil, w tym czasie z arsenałów wojskowych znikła część broni i materiałów wybuchowych. Dlatego nie zdziwię się, jeśli ludzie zaczną własnym sumptem drążyć tunele dla swych mercedesów. Bo Albańczyk potrafi. W końcu mówimy o narodzie wyjątkowo przedsiębiorczym, który sprzedaje miniatury bunkrów jako… popielniczki.

Gjirokastra – 100 lat Enwer!

Bałkany ze względu na etniczne przemieszanie bywają nazywane węzłem gordyjskim. To tam, konkretnie w Sarajewie, wybuchła I wojna światowa, tam miał miejsce najkrwawszy konflikt schyłku ubiegłego stulecia.
Na Bałkanach nic nie jest proste, dlatego, chociaż Shqipëria, zupełnie jak Polska, jest krajem jednolitym etnicznie, nie jest wolna od konfliktu między północą a południem. Kryzys piramid finansowych rozgrzał te spory na nowo.
Ze zdziwieniem zobaczyłem w leżącym na południu mieście Gjirokastra liczne graffiti upamiętniające setną rocznicę urodzin najsłynniejszego pochodzącego stamtąd obywatela, Enwera Hodży.
Wydawało się, że jego „wyczyny” są oceniane jednoznacznie, a jednak lokalny patriotyzm wziął górę. W rodzinnym domu Hodży znajduje się dziś ciekawe Muzeum Etnograficzne. Na tej samej ulicy co dom Hodży jest szkoła, do której uczęszczał najsłynniejszy albański pisarz, Ismail Kadare. Jego książkę „Krew za krew” polecam jako chyba najpełniej oddającą cały czas funkcjonujący w Albanii mechanizm wendety.
Jednak to nie wizyta na historycznej ulicy była głównym celem naszego przyjazdu do Miasta Tysiąca Schodów, jak czasem nazywana jest Gjirokastra.
Celem był doroczny bałkański festiwal tańca i muzyki ludowej; w tym roku skromniejszy niż zwykle, ponieważ rząd poskąpił dotacji, jako że aktualnie premierem Albanii jest związany z północą Sali Berisha.
Nigdy nie byłem specjalnie fanem folku, ale odrobina rakii (wódki wyrabianej z winogron) sprawiła, że w mgnieniu oka pojąłem fenomen bałkańskiej muzyki ludowej.

Kuchnia: burki i miętowe jaja

Na Bałkanach, gdzie poszczególne tereny często przechodziły z rąk do rąk, trudno ustalić, któremu z narodów należy przypisać autorstwo konkretnej potrawy czy napoju. Serbowie mówią: fuck the coca, fuck the pizza, all we need is slivovica, ale ostatnio słyszałem, że wynalazcami śliwowicy są… Słowacy. Całe Bałkany mają smak rakii, jednak najgłośniej chwalą się nią Chorwaci. Do musaki (zapiekanki z różnych warzyw, uzupełnionej mielonym mięsem) przyznają się Bułgarzy, Grecy, a nawet Turcy, których długoletnie wpływy na Bałkanach pozostawiły ślad w postaci kebabów. Albańska odmiana kebaba nazywa się qofte.
Jednak generalnie cokolwiek się wybierze z kuchni bałkańskich: palce lizać. Także w Albanii. Na śniadanie zamawiamy byrki (burki), czyli rodzaj francuskiego, kruchego ciasta z farszem mięsnym, serowym lub warzywnym i popijamy kosem, czyli kwaśnym jogurtem. Na obiad można zamówić qifqi (dosłownie miętowe jaja), fergesę (rodzaj gęstej i tłustej zupy, z mięsem i sosem serowym), a na wybrzeżu – owoce morza. Popijamy piwem Tirana. Nie jest może rewelacyjne, ale za to albańskie. Wszystko w przystępnych cenach: przyzwoity obiad można zjeść za około 500-600 leków (1 euro to 120 leków), a za tysiąc leków można sobie sprawić prawdziwą ucztę.

W Sarandzie na werandzie

Połowę pobytu w Albanii spędziłem na samym południu, w Sarandzie, mieście na wybrzeżu Morza Jońskiego. Dosłownie na wyciągnięcie ręki albo w zasięgu szybkiego kraula znajduje się grecka wyspa Korfu. Może dlatego Saranda bardzo kojarzy się z Grecją, panuje tam ten sam uroczy południowy luz.
Południe Albanii stanowi swoistą „Grecję w trakcie budowy”. W mgnieniu oka rosną hotele, w większości finansowane przez Albańczyków pracujących za granicą. Część tych przybytków zostawiona w pół drogi, pewnie fundatorom skończyła się chwilowo kasa i musieli wybrać się na saksy w celu podreperowania budżetu.
Przypominając sobie te rozkoszne wieczory spędzone w Sarandzie na werandzie, można zrozumieć, dlaczego właśnie tu albańscy nowożeńcy najczęściej decydują się spędzić miesiąc miodowy. Całość ukoronowana jest przez schody wiodące do morza, prawie jak w Odessie. Nieopodal Sarandy znajduje się plaża w Ksamilii – prawie tak rajska jak plaża z głośnego filmu z Leonardem Di Caprio w roli głównej.
Nie będę zdradzał, ile płaciliśmy za nocleg, bo zaraz cała Polska przeniesie się na południe Albanii. W kraju tym bywa przeciętnie 285 dni słonecznych w roku, krótkie spodenki można nosić jeszcze w październiku, a temperatura wody latem wynosi ponad 25 stopni.
Nie istnieją niestety statystyki, które określałyby procent ludzi zadowolonych z życia. Jednak na pierwszy rzut oka widać, że szczęśliwych jest w Albanii znacznie więcej niż u nas, mimo niższego poziomu życia. Dobry humor nie jest jedynie efektem słonecznej pogody. Albańczycy nie załamują się, nie złorzeczą, lecz zakasują rękawy i biorą się do roboty, mniej lub bardziej legalnej. Chcą coś zmienić bez oglądania się na innych.
W skali mikro widać to na przykładzie rozwoju infrastruktury hotelowej i turystycznej. W większej skali ich zaradność widać było, gdy tworzyli państwo podziemne w Kosowie. Albańczycy dość mieli serbskiej dyskryminacji, dlatego zorganizowali własne szkoły, uniwersytety, parlament, biblioteki, żłobki, banki itd. W efekcie przyznanie niepodległości dla Kosowa może być postrzegane jako legalizacja stanu faktycznego.

Kosowo

Pisząc o sytuacji na Bałkanach, nie sposób pominąć tematu niepodległości Kosowa, tym bardziej w świetle niedawnej decyzji o przyznaniu pokojowej Nagrody Nobla Marttiemu Ahtisaariemu, który był negocjatorem podczas konfliktu kosowskiego.
W wielu miejscach Albanii powiewają flagi Unii Europejskiej i USA, a tamtejsza poczta wydaje znaczki z George’em W. Bushem. To oznaka wdzięczności za pomyślne rozwiązanie sytuacji w Kosowie.
Do tej pory nie miałem w pełni wyrobionego zdania na temat sytuacji w Kosowie. Z jednej strony, naruszono terytorialną integralność Serbii, ale z drugiej: było to chyba „najmniejsze zło” i legalizacja istniejącej sytuacji. Jednak zawsze podejrzane wydawało mi się kreowanie Serbów na Chrystusa Narodów, bałkańskich w tym przypadku. Mitologia narodowa jest ważna i potrzebna, ale nie może przesłaniać faktów. W roku 1389, podczas legendarnej bitwy na Kosowym Polu, zajmującej poczesne miejsce w serbskiej historii, przeciwko Turkom walczyli nie tylko sami Serbowie, ale też m.in. Albańczycy. Zaczęli oni przechodzić na islam dopiero w XVII w. Poza tym Shqipëria jest dziś krajem bardzo laickim, nie może być inaczej w przypadku pierwszego na świecie państwa oficjalnie ateistycznego. Dlatego przedstawianie Albańczyków jako muzułmańskich fanatyków wówczas było i dziś jest grubą przesadą.
W Kosowie, gdy należało do Jugosławii, faktycznie islam miał pewne wpływy, jednak faktem jest, że podczas wojny UCK (Wyzwoleńcza Armia Kosowa) nie przyjęła pomocy radykalnych ugrupowań muzułmańskich. Pewnie dlatego, że UCK kierowana była przez byłych komunistów, a nie muzułmanów, jeśli komuś to robi różnicę.
Długofalowym remedium na rozwiązanie bałkańskiego węzła gordyjskiego wydaje się integracja europejska, a w dalszej konsekwencji zniesienie granic na kształt układu z Schengen.

Durrës – buty w lodówce

Kilka dni spędziliśmy w Durrës, portowym mieście, które przesadnie nie zachwyciło, chociaż zobaczyłem tam parę ciekawych rzeczy. Jeden z bywalców baru, w którym się zatrzymaliśmy, wyjął z lodówki… buty, które zaraz założył. Nowatorski sposób na schłodzenie; ciekawe, czy garnitury, w których siedzieli panowie, również zostały potraktowane wcześniej w ten sposób…
W Durrës znajduje się największy na Bałkanach antyczny amfiteatr, który jest ogrodzony tak, że wszystko widać także z zewnątrz. Ciekawe więc, ile osób kupuje bilety?
Zaledwie 20 km od Durrës znajduje się Tirana. Centralny plac stolicy, noszący imię albańskiego bohatera narodowego, Skanderbega, nie robi początkowo zbyt dobrego wrażenia.
Przy bliższym poznaniu Tirana bardzo zyskuje, polecam udać się w stronę uniwersytetu. Po drodze mijamy dawne Mauzoleum Enwera Hodży, w charakterystycznym kształcie piramidy. Trzeba jednak bardzo uważać po drodze, żeby nie wpaść do kanalizacji.
Tirana bardzo się rozbudowuje, miejscami tak bardzo, że trudno określić granice miasta. Istniał też poważny problem z planem zagospodarowania przestrzennego. Każdy budował, jak chciał i gdzie chciał. Dlatego szacunek i popularność zyskał burmistrz Tirany – Edi Rama, który częściowo uporządkował te kwestie. Może na nas to nie robi wrażenia, ale trudno wyegzekwować przestrzeganie prawa w zakresie budownictwa mieszkaniowego w kraju, gdzie prawie nikt przez lata nie zwykł płacić za prąd!

Przyszłość

Mam nadzieję, że nie zareklamowałem Albanii zbyt mocno, gdyż nie chciałbym przyczynić się do tego, że zaraz wszyscy tam pojadą i ze Shqipërii zrobi się Chorwacja dla mniej zamożnych. Mimo ogromnych postępów nadal jest to kraj dla turystów przygotowanych na lekki survival, niewymagających luksusów. Podobno zdarzają się jeszcze przerwy w dostawie prądu.
Cały czas można się zetknąć z bałkańskim bałaganem, typowym dla południa Europy. Ale ma to swój wyjątkowy klimat, wystarczy przebić się przez fasadę rozgardiaszu, by zobaczyć bardzo ciekawy kraj. Jeszcze nieskomercjalizowany, inny niż wszystkie. Niewątpliwie pogodni, pomocni, optymistycznie nastawieni ludzie, o których mogę pisać tylko w superlatywach, są jego największym kapitałem.
Optymalnie by było, gdyby rozwój kraju nie polegał na całkowitym powieleniu wzorców z zachodniej Europy, gdyby Albańczykom udało się stworzyć coś naprawdę swojskiego. Poprawa sytuacji ekonomicznej społeczeństw bałkańskich, w tym albańskiego, będzie na pewno lekarstwem na zabliźnienie ran po konfliktach etnicznych, których przecież w tej części świata ostatnio nie brakowało.
Jestem ciekaw, czy wzrost zamożności Albańczyków zmieni ich nie do poznania. Czy nadal będą bezinteresownie nalewać domowej roboty rakii turystom, których widzą prawdopodobnie po raz pierwszy i ostatni? Jestem dziwnie spokojny, że to akurat pozostanie bez zmian.

PS Wielkie podziękowania dla honorowego konsula Republiki Albanii w Polsce, Pana Jarosława Rosochackiego, bez którego pomocy wyprawa nie byłaby możliwa.

____________________________

ALBANIA

Powierzchnia: 28.748 km2
Ludność: 3.600.000
Jednostka monetarna: lek
Stolica: Tirana (602.000 mieszkańców)
Dochód narodowy na mieszkańca: 6137 dol. rocznie

_____________________________

Język

W hierarchii europejskich języków niezrozumiałych język albański plasuje się tuż za węgierskim. Albański ma trochę naleciałości słowiańskich, ale szczególnie trudno przyzwyczaić się do bałkańskiego kiwania i kręcenia głową na odwrót. Dla utrudnienia jo znaczy nie, a tak to po. Faleminderit to dziękuję, tungjatjeta znaczy witam, a mirupafszim – do widzenia. Prawda, że banalne? Na szczęście birra to piwo.
Niestety nie dowiedziałem się, co znaczy widniejący przy wielu stacjach benzynowych napis kastrati. Jednak zachowałem niezbędną ostrożność i na wszelki wypadek nie korzystałem z ich usług.

 

Wydanie: 2008, 46/2008

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy