Zafrapowało nas, skąd u Zbigniewa Lewickiego, politologa i amerykanisty, człowieka już przecież niemłodego, tak entuzjastyczne podejście do pisowskich nominacji w dyplomacji. Czyli do rzadko praktykowanego w świecie, poza USA, wysyłania na placówki ludzi, którzy z dyplomacją nie mieli nic wspólnego. W wyjaśnieniu tego dość egzotycznego podejścia pomógł sam Lewicki. I za tę szczerość należy mu się ta notka. Lewicki napisał, że na początku lat 90. objął (bez przygotowania) bardzo ważny Departament Ameryki Północnej i Południowej w MSZ. I od razu prowadził rokowania z Amerykanami. Lewicki z widoczną satysfakcją osobistą przypomina, że Amerykanom jakoś nie przeszkadzał jego brak doświadczenia. No pewnie! W to akurat wierzymy, każdy by chciał prowadzić interesy, mając po drugiej stronie kompletnie zielonego partnera. Powszechnie wiadomo, że choć Amerykanom zdarza się wysyłać na ambasadorów kosmitów, to pracownicy centrali i ambasad są kuci na cztery nogi, jeśli nie więcej. Pozostaje wierzyć, że i do Zbigniewa Lewickiego ta prawda kiedyś trafi. Share this: Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email Click to print (Opens in new window) Print