Śmierć przyśpiesza, pociągi się spóźniają Do kina chadzamy jak klienci – po filmy gatunkowe. Thriller ma wywołać dreszczyk, horror przestraszyć, komedia rozbawić. Najmniejszą widownię gromadzą filmy, które mają wymusić refleksję. Oto cztery obrazy, które weszły właśnie do obiegu wideo i do kanałów streamingowych. „Plan 75”, czyli niepotrzebni mogą odejść reż. Chie Hayakawa Dystopia made in Japan. Przyszłość ponura i bynajmniej nie odległa. Symulacja biegnie tak, że rząd oferuje seniorom „Plan 75”. Osoby, którym stuknęło 75 lat, otrzymują szansę przysłużenia się własnemu krajowi i uprzyjemnienia sobie reszty życia. Owa reszta nie będzie długa, ponieważ program zakłada dobrowolne odejście z tego świata w zamian za hojną rekompensatę finansową w postaci 100 tys. jenów. Można ją obrócić na podróż marzeń, na jakieś ekstatyczne szaleństwo, spadek dla wnuków albo inną formę spełnienia pragnień. Gdyby pieniądze nie przemawiały dostatecznie, rząd apeluje do uczuć patriotycznych. Kiedy starcy „zrobią miejsce” młodszym, zdejmą im z barków obciążenia ekonomiczne, opróżnią miejsca pracy, a i starzejąca się populacja kraju zostanie odmłodzona. Koszt eutanazji i kremacji rząd bierze na siebie, choć już nie dodaje, że prochy zamierza wsypać do miejskich ścieków. Uruchamia też po cichu oddolną presję: znajomi, sąsiedzi, a nawet rodzina dają 75-latkom do zrozumienia, że ci żyją kosztem innych. Że stali się materiałem odpadowym i powinni wyciągnąć wnioski. Całkiem inaczej wygląda sytuacja od strony potencjalnych klientów programu, zwłaszcza takich, którzy czują się rześko. Ta końcówka życia jest jedyną, a więc bezcenną wartością, jaka im pozostała. Zacisną zęby i będą jej bronić do ostatka. A jeszcze inaczej czyta tę symulację widz, szczególnie starszy. Zaczyna się zastanawiać, czy rząd nie ma już w zanadrzu „Planu 65”, a może „Planu 60”? I poniżej? „Pierwszy dzień mojego życia”, czyli nakręcone w trybie przypuszczającym reż. Paolo Genovese Film Paola Genovesego to kolejny jego obraz z serii „co by było, gdyby…”. Genovese zaczynał w kinie od komedii obyczajowych i ubolewał, że poza Włochami nikt się na nich nie śmieje. Tak mocno osadzone były w lokalnym kontekście. Przełożył więc wajchę radykalnie. Zaczął konstruować fabuły uniwersalne, takie, które byłyby czytelne i chwytliwe pod każdą szerokością geograficzną. I to mu się udało nad podziw. Weźmy film „(Nie)długo i szczęśliwie” (2021), którego był współscenarzystą. Traktuje on o czterech parach małżeńskich. Dowiadują się, że ich ślub jest z mocy prawa nieważny, ponieważ został udzielony przez oszusta podszywającego się pod księdza. Niby to nic nie znaczy, ale skoro pojawia się w życiu taka nowa furtka, to trzeba się zastanowić, czy z niej nie skorzystać. Wcześniej w „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie” (2016) zaproponował sytuację, w której towarzystwo gruntownie zakumplowane od lat spotyka się na zwyczajowej kolacji. By nadchodzące połączenia telefoniczne i SMS-y nie zakłócały pogwarki, umawiają się, że przestawią aparaty na tryb głośnomówiący, a SMS-y będą pokazywać wszystkim. Ostatecznie znają się jak stare konie i nie mają nic do ukrycia. Ale szybko zaczyna się okazywać, że nie, i to bardzo nie! Ta smartfonowa ekshibicja musiała dotknąć odsłoniętego nerwu naszej cywilizacji, ponieważ film szybko doczekał się wielu wersji narodowych, także polskiej – „(Nie)znajomi” (2019). W „Pierwszym dniu mojego życia” poznajemy kilkoro potencjalnych samobójców. Kiedy już zdecydowali o tym ostatecznym kroku, na drodze każdego z nich pojawia się tajemniczy Mężczyzna (Toni Servillo, „New York Times” umieścił go na liście najlepszych aktorów stulecia). Proponuje im rodzaj paktu: niech przesuną ten swój ostateczny krok jeszcze o tydzień, a w tym czasie będą mogli zaobserwować reakcję ich najbliższych, gdyby doszło do samobójstwa. Jeżeli po tygodniu uznają, że jest ono jednak najlepszym wyjściem, odbiorą sobie życie. I teraz nasi niedoszli idą za swoim przewodnikiem: ani martwi, ani żywi. Bez jedzenia i picia, bez innych objawów cielesności i niewidziani przez innych. Pozostają zawieszeni w czasie i zyskują inną perspektywę spojrzenia na własną sytuację. Ale nawet z takim bonusem od losu nie jest łatwo zmienić przekonanie kogoś, kto czuł, że osiągnął kres. On bowiem wdrożył się w tzw. myślenie tunelowe: dostrzega tylko jedno wyjście. Reżyser i aktorzy trzymają emocje na wodzy, by oszczędzić widzowi „rozdzierających” scen depresji,









