Podobno robię filmy, które dają nadzieję

Podobno robię filmy, które dają nadzieję

Warszawa 20.03.2018 r. Kinga Debska - rezyserka. fot.Krzysztof Zuczkowski

Każdy człowiek ma jakąś historię wartą opowiedzenia Kinga Dębska – reżyserka, scenarzystka, pisarka Twoje filmy dostarczają widzom wielu emocji. Masz niezwykłą umiejętność pokazywania tego, co najtrudniejsze, bo rodzinna bliskość bywa dla nas uciążliwa i całe życie uczymy się, jak się od niej dystansować, aby – co paradoksalne – nie zerwać więzów. Na seans „Moich córek krów” poszłam z mamą. Nie byłam w tym odosobniona. Scenariusz do tego filmu był dla ciebie bardzo osobistym tekstem. W jakich okolicznościach powstawał? – Wyreżyserowałam „Hel”, mój debiut, opowieść o psychiatrze, który uzależnia się od heroiny, a potem przez pięć lat pracowałam jako reżyserka seriali. Wtedy zaczęli chorować moi rodzice. Radziłam sobie z trudnymi emocjami, pisząc teksty do szuflady. Chodziłam na terapię, podczas której pani psychoonkolog zasugerowała, aby nie tylko rozmawiać. Jej zdaniem przede wszystkim miałam pisać. Spisywałam więc swoje przemyślenia, ale nikomu nie chciałam tego pokazywać. Inaczej myślał mój mąż, który nalegał, abym te teksty dała komuś do przeczytania. Pierwszą osobą, która przeczytała scenariusz, był mój kolega, operator Łukasz Gutt. Przeczytał i się zachwycił. To była opowieść, która wyszła z potrzeby poradzenia sobie z moimi przeżyciami i emocjami towarzyszącymi śmierci najbliższych mi osób. Starałam się nieco zdystansować od tej historii i opowiedzieć ją tak, jakby nie dotyczyła wyłącznie mnie. Jednocześnie chciałam zachować emocjonalną bliskość z tą opowieścią. Uważam, że to wspaniałe, gdy autor pozostaje w relacji z filmem na tyle blisko, na ile się da. Dzięki odpowiedniej proporcji intymności i dystansu ludzie traktowali tę historię także jak swoją, dlatego trafiła ona do ich serc. Nabieranie dystansu jest naturalnym etapem pracy twórczej, ale jak do tego się dostosować, kiedy historia ma tak olbrzymi ładunek emocjonalny? – Zaprosiłam do współpracy script doctora, Macieja Sobieszczańskiego, który był fantastycznym sparing partnerem. Powtarzał często, że moje bohaterki, Marta i Kasia, są dwiema stronami tej samej monety, a nie wyłącznie odseparowanymi postaciami. To bardzo pomogło. Przestałam oceniać siostry, tylko spolaryzowałam je: jedna była rozważna, druga romantyczna. Scenariusz jest żywą materią. Jest jak organizm. Miałam okazję przekonać się, jak tekst dostaje nowe życie w aktorach, potem jeszcze wielokrotnie zmienia się podczas montażu, ale ważne jest, żeby nie zgubiła się jego istota. Z twojego doświadczenia scenopisarskiego będą mogli skorzystać uczestnicy festiwalu Script Fiesta. Jesteś też nauczycielką akademicką. Studenci, których scenariusze czytasz, uważają, że twoje kino wymyka się definicjom. Z jednej strony, tworzysz komediodramaty, z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru, z drugiej – nie brakuje opinii, że nie dajesz się kategoryzować. Mnie samej trudno zdefiniować jednoznacznie, jakie gatunki filmowe są ci bliskie. – Bardzo się cieszę, że nie możesz mnie zaszufladkować. Nie chciałabym robić tylko jednego rodzaju kina. Po stworzeniu paru filmów o rodzinie już nie mam w ogóle ochoty na tego rodzaju tematy. Człowiek jest istotą zmienną, a kobieta to już w ogóle ładunek uzbrojony w różne emocje. Życie jest pełne zwrotów akcji i zwykle chcemy czegoś nowego. Teraz właśnie realizuję projekt, który zaspokaja moje wszystkie reżyserskie „głody”. Lubię mierzyć się z tym, czego nie znam, lubię wyzwania, sceny, których, wydawałoby się, nie potrafiłabym zrealizować. A jednak się udaje. Jako reżyser przeżywam na planie rzeczy, o które bym się wcześniej nie podejrzewała. Taki hardcore z różnych stron. Akcja mojego nowego projektu dzieje się w 1951 r. To ciemna, ale bardzo ciekawa epoka. Teraz, kiedy kończę zdjęcia, mam wrażenie, że już niczego filmowo się nie boję. Kto jest autorem scenariusza? – Anna i Maciej Świerkoccy z Łodzi. On jest nagradzanym tłumaczem „Ulissesa”. Napisali kiedyś scenariusz do filmu „Tam i z powrotem” Wojciecha Wójcika i są autorami serialu „Sfora”. Scenariusz był interesujący. Przyznam, że to tekst, którego sama bym nie napisała. To opowieść w stylu kryminału noir, ale z wątkami feministycznymi. Nie boisz się reżyserować czyichś historii. „Plan B” był oparty na scenariuszu Karoliny Szablewskiej, a „Święto ognia” powstało na bazie książki. – Lubię pracować na swoim tekście, ale lubię też reżyserować na podstawie czyjegoś scenariusza. Druga sytuacja jest większym wyzwaniem. Trzeba się postarać zrozumieć, co autor chciał powiedzieć, jakie były jego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2024, 2024

Kategorie: Kultura, Wywiady