Kolekcjonerzy na haju

Kolekcjonerzy na haju

Walkę z dopalaczami utrudnia obecny stan przepisów prawnych Na jednoznaczne stwierdzenie, co było bezpośrednią przyczyną zgonu 21-letniego mężczyzny, jeszcze za wcześnie. 16 czerwca w szpitalu w Nowym Targu zmarł po kilkugodzinnej reanimacji. Wiadomo, że chciał popełnić samobójstwo. Wiadomo, że zażył 10 tabletek dopalacza Amphibia. Prokuratura wszczęła śledztwo i zarządziła przeprowadzenie sekcji zwłok oraz badań toksykologicznych. Bez dowodów nie może nikomu postawić żadnych zarzutów, choć zachodzi podejrzenie pomocy w targnięciu się na własne życie. Regionalne media napisały, że była to pierwsza śmiertelna ofiara dopalaczy w Polsce. Jednak kilka dni wcześniej do łódzkiego szpitala trafił młody mężczyzna w stanie narkotycznego pobudzenia. Z relacji jego kolegów wynikało, że jest pod wpływem dopalaczy. Na ratunek było za późno. Młode serce nie wytrzymało skoków ciśnienia i wysokiej gorączki. Miał 20 lat. On również został uznany za pierwszą ofiarę dopalaczy. Bardzo prawdopodobne, że „pierwszych ofiar” było więcej. Nie ma winnych W piątek, 25 czerwca, w całej Polsce funkcjonariusze Izby Skarbowej wkroczyli do 156 sklepów, a mają zamiar wejść do ponad 500, m.in. żeby sprawdzić zgodność faktur z wystawionym towarem. „W poprzednich kontrolach wspólnie z policją wykryliśmy poza nieprawidłowościami skarbowymi również kilka zakazanych substancji i powiadomiliśmy prokuraturę. Nie możemy przymykać oka na zjawisko dopalaczy. Ma to też pośrednio wymiar edukacyjny, chcemy, żeby rodzice zwrócili uwagę, co robią dzieci w dniu rozpoczęcia lub zakończenia szkoły”, mówi Magdalena Kobos, rzecznik Ministerstwa Finansów. Pomimo uciążliwych kontroli sklepy z dopalaczami nie znikają. W 2008 r. było ich ok. 50, pod koniec września 2009 już 115, a w 2010 r. ponad 500. W Łodzi stanął niedawno pierwszy automat. Sensu działań Ministerstwa Finansów podważyć nie można, ale skuteczność, jak dotąd, wyraźnie przegrywa z rzeczywistością. Wojna z dopalaczami trwa co najmniej od dwóch lat. Szczególnie szeroki front przybrała od chwili pojawienia się w segmencie detalicznej sprzedaży sklepów z substancjami chemicznymi, jak się głosiło, imitującymi w ten czy inny sposób znane powszechnie narkotyki. Z dnia na dzień środki o silnym działaniu psychomotorycznym i psychosomatycznym stały się dostępne dla młodych ludzi. I to bez pośrednictwa drogich i niepewnych dilerów. Nic, tylko brać, zwłaszcza że za wprowadzeniem ich na otwarty rynek stały pozory bezpiecznych i pewnych używek. Tak przynajmniej zapewniał importer. Sprawy nie przegapiły media, rząd i władze lokalne. Wszczęto alarm, którego skutek niestety był odwrotny do zamierzonego. Niepostrzeżenie i, co gorsza, nieodwołalnie ostrzeżenia o szkodliwości i niebezpieczeństwie dla życia nieznanych substancji zadziałały jak chytrze skrojona kampania reklamowa. O dopalaczach wiedzieli już wszyscy. Co, gdzie i jak. W lutym 2009 r. w wyniku mobilizacji środowisk antydopalaczowych zaproponowano nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii w ten sposób, że do ustawy, która zakazywała już obrotu na polskim rynku niektórymi substancjami, wprowadzono kolejne, wykryte w sprzedawanych legalnie produktach. Rzecznik importera dopalaczy wykpił sprawę, tłumacząc, że wskazane w projekcie substancje można znaleźć w produktach dostępnych w supermarketach, w paście do zębów czy toniku kosmetycznym, w skład którego wchodzi zakazywany kwiat lotosu. Błędy projektodawcom wytknął również ówczesny sekretarz Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, Mikołaj Dowgielewicz. Bez trudu udowodnił niezgodność propozycji Komisji Zdrowia z prawem europejskim, bądź co bądź aktami wyższego rzędu. Część substancji, które zamierzano umieścić na liście produktów zakazanych, nie znajdowała się w wykazach proskrypcyjnych zatwierdzonych przez KE. Dotyczyło to niektórych produktów pochodzenia roślinnego. Jednak przede wszystkim zwrócił uwagę, że rozwiązania prawne UE „nie stanowią przeszkody dla utrzymania lub wprowadzenia przez państwo członkowskie na swoim terytorium wszelkich krajowych środków kontroli, jakie uzna za stosowne, po zidentyfikowaniu przez nie nowej substancji psychoaktywnej”. Substancje zidentyfikowano, ale z podjęciem działań kontrolnych poszło znacznie gorzej. Właściwie nie poszło w ogóle. Złudzenia czy halucynacje Zastanawia fakt, jak to się dzieje, że na ogólnodostępnym rynku z powodzeniem funkcjonują substancje, wobec których zachodzi podejrzenie, a nawet poparte badaniami i doświadczeniem przekonanie, że są szkodliwe i mogą działać ze skutkiem śmiertelnym. Dopalacze w świetle prawa sprzedawane są jako produkty kolekcjonerskie, zaopatrzone przezornie adnotacją: „Nie do spożycia przez ludzi”. Podstawą prawną, na którą powołują się importerzy i dystrybutorzy dopalaczy, są opublikowane w internecie dokumenty z kontroli przeprowadzonych w dwóch punktach sprzedaży w Warszawie przez Wojewódzki Inspektorat Inspekcji Farmaceutycznej oraz ocena

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 26/2010

Kategorie: Kraj