W polskim filmie rodzinka to stado hien. Każda hiena ma apetyt na chałupę i żadna nie odpuści Gromada Orłów, nagród Polskiej Akademii Filmowej, sfrunęła niedawno na „Cichą noc” Piotra Domalewskiego. Film pokazuje w detalu degenerację polskiej rodziny, tak hołubionej przez obecną władzę. Reżyser punktuje rodzinę efektownie, dobitnie i przekonująco. Ale też całe nasze kino pokazuje ten rozkład od lat. Może faktycznie coś jest na rzeczy? Rodzina pozostaje u nas patriarchalna, z tym że ojciec, kamień węgielny i ostoja, raz po raz wypada z roli. Na przykład zarabiał na chleb dla rodziny jako górnik („Co słonko widziało”, 2006, reż. Michał Rosa) i to było w porządku. Jak go zredukowali z kopalni i teraz całymi dniami przesiaduje na ławeczce przed sklepem z piwem w łapie, to też jest w porządku. Ale jak mu nowy pracodawca każe na trzeźwo rozdawać reklamy na miejskim deptaku w przebraniu koguta, to już nie jest w porządku. I taki pracodawca dostaje po mordzie. Bo jednak górnik (choć były) i ojciec rodziny swój honor ma. Ojcowie zresztą z zasady nie lubią, gdy rodzina porusza temat ich pracy i tego, ile łożą na utrzymanie najbliższych. W zeszłorocznym „Najlepszym” (reż. Łukasz Palkowski) o karierze naszego mistrza świata w podwójnym triatlonie ojciec zarabia tyle, że rodzina ledwo wiąże koniec z końcem. Ale jak mu o tym przypomnieć – rutynowo leje w pysk. I rozmowa z synem zmienia się w licytację, który więcej w życiu nie osiągnął. A kiedy syn w trakcie licytacji na rodzinne klęski rzuca familijnymi zdjęciami o ścianę, ojciec wyrzuca jego rower przez okno. Ściana okazuje się zresztą w sprawach domowych ogromnie użyteczna. Na pierwszej komunii zjawia się pewien kuzyn z ręką na temblaku („Wieża. Jasny dzień”, 2017, reż. Jagoda Szelc). Co się stało? Ano wkurzył się na szefa i próbował rozładować frustrację, waląc pięścią w ścianę. Rezultat do przewidzenia: sobie zrobił kuku, urlopu nie dostał. Ale i tak jest do przodu, bo walnął i od razu poczuł się lepiej. Teraz odstresowany może zasiąść z rodziną za pierwszokomunijnym stołem. A rozmowy międzypokoleniowe mają u nas stałą dynamikę. Zasada jest taka, że na pierwszą próbę nawiązania rozmowy, na prośbę czy polecenie dziecko nie reaguje wcale. Ożywia się dopiero wtedy, gdy rodzic wydrze się na nie. Potem już jak zwykle – ojciec do córeczki per „mała królewno”, a „królewna” do babci per „stara krowo”. Ale dziecka się nie karci, by chowało się bezstresowo. Seks z doskoku Pożyciem seksualnym małżeńskim, przedmałżeńskim i pozamałżeńskim kieruje rutyna albo ponury fatalizm. Gdy naszego rodaka dorwie nieprzeparta chuć, nie ma przebacz. Polak dopuszcza się wówczas czynów skrajnie nieracjonalnych i odrażających. Ot, nieźle ustawiony facet zakochał się nieprzytomnie w koleżance z pracy („Miłość”, 2012, reż. Sławomir Fabicki) i zamiast uprawiać dyskretny romansik na boku, zmusza upatrzoną wybrankę w wysokiej ciąży do natychmiastowego pośpiesznego współżycia. I tłumaczy ten gwałt miłością, która nie uznaje – jak chce polska tradycja romantyczna – żadnych granic ni limitów. Poza tym rodzimy seks bywa kapryśny i dorywczy. Oto mąż zarabia na chleb i komunijną sukienkę dla swojej małej „księżniczki” gdzieś w Norwegii („Dzikie róże”, 2017, reż. Anna Jadowska). Ale jak wpadnie do domu na krótki urlop, to żona dalej wierci się w pustej pościeli. Bo małżonek dawno nie grał z kumplami na PlayStation, musi to nadrobić i dopiero nad ranem wpada na krótką czynność fizjologiczną. I jak tu się dziwić, że żona uzupełnia braki ukradkowym pożyciem z przypadkowym nastolatkiem, czego skutkiem jest ciąża? Młodsi też muszą w tym temacie się nagimnastykować. Czasem lubią. Gimnazjalistka, córka oszałamiająco popularnej gwiazdy telenowel („Big Love”, 2012, reż. Barbara Białowąs), mogłaby zaprosić absztyfikanta, który przyjechał pod jej szkołę samochodem dostawczym, do własnych apartamentów. Stoją puste, bo mama wiecznie na planie serialu. Ale ona woli praktykować cały katalog miłosnych pozycji (Wisłocka mogłaby się dokształcić!) na pace dostawczaka. Odpust i bal debiutantek Polska rodzina wygląda na sterowaną od zewnątrz odwiecznym ceremoniałem, który wypełnia, ale który dawno przestała rozumieć. Ceremoniał najczęściej bywa kościelny i oznacza mnóstwo strojów, śpiewów i ruchu na świeżym powietrzu. Dla dziewczynek najjaśniejszy punkt dzieciństwa to pierwsza komunia. Ta uroczystość,










