Komu rudery, komu salony

Komu rudery, komu salony

Gdańska władza lubi wydawać pieniądze na bale i podróże. O mieszkańcach zapomina

– Na początku grudnia zatrząsł się dom, a potem runął strop do piwnicy. Wiedziałem, że to nie przelewki – mówi Zbigniew Muntowski z ulicy Sandomierskiej w Gdańsku. – Mieszkaliśmy na parterze. Wykwaterowywano nas późnym wieczorem, w pośpiechu. – Nagle urzędnikom i wiceprezydent Ewie Sienkiewicz zaczęło się spieszyć wtrąca sąsiad. – Ściągnięto straż miejską i ciężarówki. A przez te wszystkie lata władza nie miała dla nas czasu. Sami robiliśmy remonty, bo administracja palcem nie kiwnęła. Na domach od kilku lat wiszą tablice: „Uwaga! Budynek przeznaczony do rozbiórki. Grozi zawaleniem”.

– Dom przy Sandomierskiej 28 był przeznaczony do rozbiórki w 1997 roku – mówi mieszkanka, Teresa Skierska. – Gdańskie władze wiedziały, że w każdej chwili może być nieszczęście, ale gdy nam leciało na głowę, oni świętowali milenium. Organizowali przyjęcia, podejmowali głowy państwa, nakazali odmalowanie frontonów kamienic na Długiej. A podwórka śmierdziały, nawet na starówce.

– Dwa lata temu na II piętrze pękła ściana. Rysa była na kilka palców. Administracja wstawiła dyktę i dwie poprzeczne deski. W ekspertyzie budowlanej napisano mi, że muszę wynieść z małego pokoju tapczan syna, bo może się zarwać podłoga – mówi Irena Wolińska. Ta nasza Sandomierska to widmo. Wpędza do grobu tych, którzy nie mieli gdzie się wyprowadzić. Każda wichura, każdy śnieg i zawieja to dom „chodzi”, a chłód przenika do kości. Nie wiadomo, co na siebie włożyć.

Władza nie ma czasu

Na Sandomierskiej robotnicze, ceglane domy pamiętają początek stulecia. To Orunia – nie jedyna zaniedbana dzielnica Gdańska. Stąd zaledwie żabi skok do śródmieścia, do Urzędu Miasta i gabinetu prezydenta Pawła Adamowicza. Przez Orunię wiedzie droga wyjazdowa z Gdańska do Bydgoszczy i Łodzi. Ciasno, korki nie tylko w godzinach szczytu, dziury w asfalcie… Jedynym widocznym efektem działania władz w ostatnich dwóch latach jest zmiana nazwy ulicy z Jedności Robotniczej na Trakt św. Wojciecha.

– Mieszkam tu 20 lat – mówi Irena Wolińska. Pracuję, płacę czynsz. Teraz chyba pójdę pod gabinety tych dyrektorów w urzędzie i będę koczować. Ani dyrektor Zieliński, ani wiceprezydent Sienkiewicz nikt nie dotrzymuje słowa. Tylko patrzą, gdzie by tu jeszcze kogoś oszukać, omamić. Tak jak nas z Sandomierskiej 29. Mieliśmy dostać mieszkanie na ulicy Brzegi na Oruni. Sami je sobie znaleźliśmy, i co?! Wykręty, że dano bardziej potrzebującym.

Dobrosława Gajewska, sąsiadka pani Wolińskiej: – Piętnaście lat tam mieszkam. Czekam na zlitowanie co najmniej dziesięć. I nic… – nie umie ukryć łez, wykręca nerwowo palce. To są śmierdzące rudery. Miasto oferuje nam mieszkania w przyszłości w budownictwie TBS – mówi Lidia Lentner, która mieszka na Sandomierskiej od dziecka – ale z czego mam wpłacić 4 tys. zł kaucji, jak zarabiam niecałe 700 zł miesięcznie. Urzędnicy są bezduszni. Dostanie się do dyrektora Jarosława Zielińskiego (Wydział Mieszkalnictwa) graniczy z cudem – mówi Irena Wolińska. To samo z prezydentem Adamowiczem. Ciągle nie ma czasu, ciągle zajęty, na spotkaniach.

Kasa miejska zapłaci

Gdańskiem rządzi prezydent (11 tys. zł brutto) i sześciu wiceprezydentów (po 8 tys. zł brutto). Prezydent Adamowicz (SKL-AWS) był w poprzedniej kadencji przewodniczącym Rady Miasta. Ludzie z ulicy z niechęcią mówią o aktualnych władzach Gdańska. Wiceprezydent Ewa Sienkiewicz szczególnie naraziła się mieszkańcom, gdy eksmitowała w grudniu z poddasza czteroosobową rodzinę z sześciodniowym dzieckiem. Wiceprezydent Gruda od architektury w mieście lubi powtarzać, że ”niewiele może”. Prezydent Paweł Adamowicz organizuje spotkania z mieszkańcami w dzielnicach gospodarskie wizyty, z których niewiele wynika, bo najczęściej kończą się pyskówką. Przyjeżdża w obstawie urzędników opowiada Anna Kropińska z Oliwy i mówi z namaszczeniem o sukcesach i ogromnych trudnościach, które są spadkiem po komunizmie. Jest prezydentem z politycznego rozdania, to jasne mówią radni nawet z AWS. Nie lubi specjalnie słuchać rad.

– Co zrobił prezydent Adamowicz? – pyta nie tylko opozycja w Radzie Miasta. – I wymienia: ożenił się z całym ceremoniałem. Gdańskie gazety rozpisywały się o zaręczynach, a ślub fotografowano niczym uroczystość na królewskim dworze. Prezydent Gdańska lubi zapraszać np. na koncerty, ale tylko wybranych „melomanów” przedstawicieli władzy i biznesu. Ma gest. Może wykupić ponad 500 miejsc na sali Opery Bałtyckiej i podjąć bankietem. Prezydent lubi też przebierać się w oryginalne stroje, występować w telewizji i podróżować. To gdańska mania. Delegacyjną liderką w zagranicznych wojażach jest Elżbieta Grabarek-Bartoszewicz, przewodnicząca Rady Miasta z AWS, ongiś skromna działaczka nauczycielskiej „Solidarności”, dzisiaj pani na gdańskich włościach. Była w Bremie na charytatywnej imprezie „biało-czerwona noc”, potem w Wiedniu, Southport, Nowogródku i St. Petersburgu, w Oldenzaale, Berlinie. Z wielkim oddaniem podróżuje wiceprzewodniczący RM, Maciej Lisiecki. Był w Kaliningradzie, Rydze, Porti, Tartu, Sztokholmie, na Białorusi. Jeżdżą członkowie Zarządu Miasta, urzędnicy i różni eksperci. Z roku na rok w budżecie miasta rosną koszty delegacyjne, podobnie jak te dotyczące utrzymania Urzędu. Na rok 2000 zarezerwowano pieniądze na zakup kolejnych czterech samochodów, dwa kupiono już w ubiegłym roku.

Gdańska władza marzy o nowych pomnikach, choć w mieście pomników i tablic jest blisko 500. Ostatnio głośną dyskusję wywołała inicjatywa prezydenta Adamowicza, podjęta bez żadnej konsultacji z Radą Miasta, by nad miastem wznieść. 20-metrowy krzyż. Ma też zostać odlany „jak żywy” naturalnej wielkości Guenter Grass z fajką i w okularach. Sprzeciw mieszkańców, wyrażany stanowczo w listach i telefonach do różnych redakcji, nie robi na rządzących Gdańskiem specjalnego wrażenia. W budżecie miasta na pomniki zapisano 300 tys. zł.

Rozrzutności AWS-owskiej władzy (radni AWS stanowią 2/3 Rady Miasta) nie studzi ani to, że ciągle trwa proces byłego prezydenta Gdańska za niegospodarność i nadużycia, ani fakt, że deficyt budżetowy Gdańska, który w 1999 roku wynosił 26 mln zł wzrośnie w tym roku do 123 mln zł. W ostatnich dniach grudnia powołano Fundację Centrum „Solidarności” w Gdańsku Fundację tę zakładało dziewięć podmiotów fundatorów. Miasto Gdańsk dało najwięcej i z gestem okrągły milion złotych plus budynki: stołówka, historyczna sala BHP-za kwotę 1,5mln zł. Te 2,5mln na fundację stanowią zaledwie 20% tego, co radni przeznaczyli na remont własnej siedziby. Samorządowi włodarze miasta z demokratycznego wyboru postanowili „zamieszkać” w wymuskanym, odrestaurowanym, stuletnim budynku, niemal tak starym, jak domy przy ulicy Sandomierskiej

Skandal z „Żakiem”

W Gdańsku ponad 650 budynków jest w katastrofalnym stanie, 276 nie opłaca się remontować. Blisko 1200 rodzin żyje w domach, którym grozi zawalenie. W komórkach i barakach mieszka 146 osób zarejestrowanych w urzędzie. Są jednak przypadki, że urzędnicy nie chcą przyjmować papierów od ludzi bez mieszkań. A lokali zastępczych nie ma. Jarosław Zieliński z Urzędu Miasta przyznaje, ze na mieszkania czeka w kolejce 4,5 tys. ludzi. Przedstawiciel władz miejskich chętnie mówi o priorytetach, m.in o budownictwie społecznym TBS, z którego w ciągu trzech lat, wg jego obliczeń, powinno być w Gdańsku 800 mieszkań. Optymizm dyrektora niewiele obchodzi żyjących w nieludzkich warunkach. W tegorocznym budżecie na remont wszystkich budynków komunalnych przeznaczono zaledwie 12 mln zł, to niewiele więcej niż zostanie wydane na remont jednego budynku – siedziby Rady Miasta w ”Żaku”.

Nowa siedziba chłonie pieniądze jak gąbka. Ładny budynek w samym centrum przygotowuje się na prawdziwą rezydencję ze złoceniami fresków, renowacją stiuków. Kwota 10.700 tys. zł wcale nie wydaje się ostateczną, bowiem ciągle słychać głosy niezadowolenia poszczególnych radnych co do proponowanych wnętrz, więc kto wie, czy znowu nie nastąpi jakaś modernizacja. Miasto postanowiło ponadto upiększyć swoje stare lokum. Modernizacja ma pochłonąć znowu ciężkie pieniądze.

Gdańszczanie nie nadążają z protestami. Rada Miasta, zdominowana przez AWS, przypomina maszynkę do głosowania. A tzw. opozycja, czyli radni SLD – zasiedziali (nie pierwszą kadencję), zagubieni protestują cienkimi głosikami. Rezultat jest jeden Gdańsk utrwala pozycję mentalnego grajdołu i żadne genius loci mu nie pomoże.

W ostatnim czasie władze Gdańska zajmują się głównie ruchami pozornymi, wymyślają stypendia kulturalne, nagrody dla zdolnych i tytuły mecenasa kultury dla firm. Rozrasta się kadra urzędników już 800 urzędników zatrudnia magistrat obsługujący zaledwie 450-tysięczne miasto. Jakość obsługi petenta w mieście jest ciągle taka sama najlepiej, żeby natręt nie przeszkadzał ”zapracowanym” urzędnikom.

Wydanie: 08/2000, 2000

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy