Korupcja w magistracie

Korupcja w magistracie

Pracownik wrocławskiego urzędu aresztowany pod zarzutem przyjmowania łapówek Kiedy Władysław Frasyniuk, poseł Unii Wolności, mówił, że w Urzędzie Miejskim we Wrocławiu kwitnie korupcja, nikt tego nie traktował poważnie. Władze miasta oburzały się na bezpodstawne pomówienia i żądały konkretów. Jednak po kilku miesiącach aresztowano Dariusza S., byłego zastępcę dyrektora Wydziału Inicjatyw Gospodarczych Urzędu Miejskiego we Wrocławiu. – Stało się to, co już dawno powinno się stać – Frasyniuk krótko skomentował zatrzymanie wrocławskiego urzędnika. Dariuszowi S. prokuratura zarzuca „przyjęcie korzyści majątkowych za wydawanie korzystnych decyzji administracyjnych. Chodzi o kwotę nie mniejszą niż 29 tys. złotych”. Nieoficjalnie mówi się o pieniądzach znacznie większych. Do kompetencji zatrzymanego należało wydawanie koncesji alkoholowych i zezwoleń na powierzchnie reklamowe. Odpowiadał za to przez sześć ostatnich lat. Nie sposób wyobrazić sobie w samorządzie „działki” bardziej narażonej na pokusę korupcji. Różowe balety Niewielu interesantów Wydziału Inicjatyw Gospodarczych decydowało się mówić, nawet po cichu, o kłodach rzucanych im przez miejskich urzędników. Jeden tylko człowiek, właściciel wymalowanego na bijący w oczy róż hotelu Rezydent, nie dość, że trąbił o tym głośno, to jeszcze na swoim budynku wywiesił olbrzymi transparent z informacją, że pracownik wspomnianego wydziału żądał od niego pieniędzy za wydanie koncesji na sprzedaż alkoholu. Ów pracownik, Dariusz S., bronił się przed oskarżeniami, twierdząc, że to zwykła złośliwość człowieka, któremu odmówił przyznania koncesji, gdyż nie spełniał wymaganych prawem warunków. Za sprawą właściciela różowego hotelu osoba Dariusza S. była przez krótki czas ulubionym tematem miejscowych mediów. Później ta drobna afera nieco przyschła, tym bardziej że S. ogłosił swoją rezygnację ze stanowiska zastępcy dyrektora wydziału. Powód? Nieprzyjemna atmosfera wokół jego osoby. Okres wypowiedzenia upływał z końcem czerwca br. Jeśli zatem jakiekolwiek zarzuty pod jego adresem mogły być prawdziwe, to czasu na ich potwierdzenie pozostawało niewiele. Urzędnika trzeba było chwycić jeszcze za biurkiem. Nieprzyjemna atmosfera wokół Dariusza S. nie miała związku wyłącznie z podejrzeniami o łapownictwo. Głośno mówiło się, że chętnie korzystał z darmowej, acz wymuszonej na właścicielach gościnności w drogich, nocnych lokalach rozrywkowych. Ponoć popijał i jadał, lecz lokale opuszczał, nie płacąc ani grosza. Restauratorzy nazywali go postrachem wrocławskiej gastronomii, ale walczyć z nim nie było im jakoś po drodze. Świadkowie nocnych eskapad Dariusza S. opowiadali o balangach suto zakrapianych alkoholem, w towarzystwie pań z agencji towarzyskich. Zabawowy tryb życia wysokiego urzędnika magistratu był przedmiotem dyscyplinujących rozmów z wiceprezydentem Wrocławia, Andrzejem Jarochem. Wiceprezydent po ojcowsku upominał, Dariusz S. obiecywał poprawę. Zapewne musiał się bardziej niż zwykle tłumaczyć przed swoim pracodawcą po pokazaniu przez regionalną telewizję w programie „Prowokator” pani lekkich obyczajów, która twierdziła, że za załatwienie przez Dariusza S. spraw związanych z koncesją alkoholową, kilkakrotnie była dla niego podstawiana. Za usługę towarzyską mieli oczywiście płacić interesanci. Mimo emisji tego programu Dariusz S. nadal piastował dyrektorskie stanowisko, opiniując, komu dać koncesję, a komu odmówić. Targowisko podejrzeń Mniej więcej w połowie maja tego roku sprawa Dariusza S. i jego domniemanych, niejasnych powiązań z wrocławskimi handlowcami oraz podejrzeń o przyjmowanie korzyści majątkowych ponownie dotarła do lokalnych mediów. Nie bez przyczyny. Osoby zainteresowane rychłym wymierzeniem sprawiedliwości Dariuszowi S. nagle zaczęły konkretniej mówić o jego wyczynach. Dziennikarze dostali do rąk różne dokumenty. Jedna ze spraw budzących wiele wątpliwości wiązała się z największym we Wrocławiu placem targowym na nieczynnym Dworcu Świebodzkim. Nieoficjalnie mówiło się, że Dariusz S. jest w bliskich kontaktach z zarządcą tegoż placu, Jerzym G., właścicielem firmy J.A. „Plater”. Jerzy G. utrzymywał jednak, że Dariusza S. widział może ze dwa razy w życiu i były to spotkania wyłącznie służbowe. Na dobrą sprawę nie było podstaw, by sądzić, że obaj panowie w jakiś sposób darzą się wzajemną przychylnością. Do czasu. Okazało się bowiem, że między firmą Jerzego G., dzierżawiącą plac targowy, a funkcjonującą po sąsiedzku firmą Inkopax, od stycznia tego roku istnieje poważny konflikt. Jerzy G. zajmował około 40 tysięcy metrów powierzchni placu, a Inkopax zadaszoną część peronów – najbardziej atrakcyjne miejsce targowe.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 27/2001

Kategorie: Kraj