Kotlet schabowy kontra kotlet sojowy

Kotlet schabowy kontra kotlet sojowy

90% Polaków je mięso kilka razy w tygodniu. Ale wegetarianizm i weganizm są w modzie, zwłaszcza wśród młodych

Dekadę temu wegetarianie stanowili w naszym kraju zaledwie 1% społeczeństwa. Dziś na całym świecie jedna dziesiąta populacji jest na diecie wegetariańskiej. Polacy również coraz częściej rezygnują z jedzenia mięsa, co jest głównie zasługą młodszych pokoleń. 7% Polaków w wieku 18-29 lat to wegetarianie, a 1% weganie. Jednak 90% Polaków deklaruje, że konsumuje mięso przynajmniej kilka razy w tygodniu, a popularność zyskuje w ostatnich latach dieta karniwora (ang. carnivore diet – dieta mięsożercy), która składa się przede wszystkim z mięsa. Sprawdźmy więc, jakimi argumentami wegetarianie i mięsożercy uzasadniają swój wybór.


Weganizm to filozofia życia

Według wiedzy medycznej wegetarianizm i weganizm są pełnowartościowymi dietami

Katarzyna Hromek (30 l.) – pedagożka, animatorka społeczno-kulturowa, edukatorka seksualna i ekologiczna, aktywistka działająca na rzecz dzikiej przyrody, weganka

Jaką rolę odgrywa w twoim życiu sposób odżywiania się?
– Weganizm to dla mnie nie tylko dieta, ale przede wszystkim filozofia życia, która opiera się na idei minimalizowania cierpienia, zastanawiania się nad swoimi przywilejami i rezygnowania z niektórych wygód na rzecz oddania przestrzeni grupom systemowo wykorzystywanym, w tym przypadku zwierzętom.

Jak zaczęła się twoja przygoda z weganizmem?
– Jestem córką wegetarianina. Z dzieciństwa pamiętam, że mama denerwowała się na tatę, jak opowiadał przy obiedzie, że kotlet, który mam na talerzu, jeszcze niedawno był kurczaczkiem i biegał po ogródku. Jako dziecko lubiłam jeść mięso. Z drugiej strony tata wpoił mi ogromną wrażliwość na przyrodę, a od babci przejęłam miłość do zwierząt. Dziś mam 30 lat, a przestałam jeść mięso, gdy byłam 19-latką. Moją pierwszą motywacją była kwestia etyczna – poczucie dużej empatii do zwierząt i przekonanie, że nie chcę, żeby były zabijane.

Kiedy pojawił się weganizm?
– Weganizm, na który przeszłam cztery lata temu, traktuję jako dbałość o środowisko. Ze wszystkich terenów na naszej planecie, które przeznaczamy na produkcję żywności, aż 77% wiąże się z produkcją mięsa. Hodowanie zwierząt zabiera nie tylko miejsce, które zajmują one same, ale również przestrzeń pod uprawy roślin na paszę dla zwierząt, a zanieczyszczenia związane z odchodami zwierząt zatruwają środowisko naturalne. Ogromnym problemem jest też zużycie wody. Przemysłowa hodowla zwierząt zużywa ponad 4 tys. km sześc. wody rocznie, co stanowi 41% wody wykorzystywanej przez rolnictwo, i emituje przynajmniej 16,5% wszystkich gazów cieplarnianych. Produkcja wołowiny, w porównaniu z białkiem roślinnym, pochłania aż 36 razy więcej terenów rolnych i emituje sześć razy więcej gazów cieplarnianych.

Kierowałaś się jakimiś innymi argumentami poza tymi środowiskowymi?
– Zaczęłam rozumieć, że cierpienie, którego doświadczają krowy mleczne, jest równie wielkie jak cierpienie krów, które są zabijane na mięso, a jednocześnie trwa dłużej. Dojmujące było dla mnie uczucie, że jakieś zwierzę żyje w ogromnych cierpieniach tylko po to, żebym mogła sobie dolać mleka do kawy. A ja długo nie mogłam się pozbyć tego nawyku.

Teraz dolewasz migdałowego? Jego produkcja ma bardzo destrukcyjny wpływ na środowisko.
– Raczej owsianego, jest bardziej lokalne. Wychodzę z założenia, że moje życie jest ważne i – chcąc nie chcąc – muszę korzystać z zasobów Ziemi, które są ograniczone. Ale jest według mnie ogromna różnica między piciem mleka owsianego a jedzeniem zwierząt, które najpierw muszą zjeść bardzo dużo owsa. Dieta wegańska skraca drogę produkcji, co pozwala ograniczyć ślad węglowy.

Ja wychowywałam się na wsi, gdzie mieliśmy małe, przydomowe gospodarstwo. Moi dziadkowie kochali swoje zwierzęta. Całe dzieciństwo piłam jeszcze ciepłe mleko prosto od krów.
– Czuję bardzo dużą różnicę między taką formą współbycia ze zwierzętami a wykorzystywaniem ich na fermach przemysłowych. Myślę, że takie współistnienie jest w porządku, bo ludzie mają do tych zwierząt duży szacunek. Jeśli one umrą czy zostaną zabite, to korzysta się z każdej, najmniejszej części tego zwierzęcia, nic nie jest traktowane jako odpad. Powiem więcej, kiedy wyobrażam sobie wegański świat, w którym ludzie nie żyją z udomowionymi zwierzętami, to trochę mi przykro, bo bardzo lubię obraz krów na pastwisku czy kóz biegających po łąkach. Ale myślę też o kwestii przestrzennej. Nie jesteśmy w stanie wykarmić wszystkich ludzi ekologiczną żywnością odzwierzęcą. Jest po prostu za mało miejsca na świecie, żeby to było możliwe. Mój weganizm polega również na tym, że po prostu nie chcę karmić się cierpieniem. Czuję, że jestem tym, co jem. Dlatego rezygnuję z wszelkich produktów pochodzenia zwierzęcego.

Nawet jeśli taka krowa była szczęśliwa?
– Nie wiemy, co tak naprawdę czują te zwierzęta, czego w pełni potrzebują, i nie mamy możliwości zapytać je o zgodę. Poza tym uważam, że zwierzęta nie są po to, żeby służyć ludziom, tylko mają swoje życie. Na przykład mleko jest dla małych cielaków.

W naturze funkcjonuje zasada: większy musi zjeść mniejszego. A my też jesteśmy przecież zwierzętami.
– W rozmowie z osobą, która urodziła się w plemieniu żyjącym w naturze lub wybrała takie życie i nie ma dostępu do supermarketu, więc faktycznie konieczne jest, żeby zabijała zwierzęta, aby przetrwać – pewnie bym się co do tego zgodziła. Ale społecznie jesteśmy w takim miejscu, że nasze zdobywanie pożywienia polega na tym, że idziemy do sklepu. Mamy wybór, co będziemy spożywać. A według wiedzy medycznej wegetarianizm i weganizm są pełnowartościowymi dietami.

Na diecie wegańskiej trzeba suplementować witaminę B12, więc nie można powiedzieć, że jest do końca pełnowartościowa.
– Rzeczywiście, dieta wegańska wymaga takiej suplementacji, a dobrze, gdyby i wegetarianie to robili. Należy również podkreślić, że są takie przypadłości czy choroby, w których dieta bezmięsna w ogóle nie jest możliwa. Wcale nie chcę mówić, że wszyscy teraz powinni przestać jeść mięso, mleko i jajka. Natomiast jestem zwolenniczką zmniejszania ilości spożywanego mięsa. Korporacje powinny także brać odpowiedzialność za to, w jaki sposób je produkują. My dziś jako społeczeństwo dopłacamy do tego, że dieta mięsna jest tańsza niż roślinna, bo płacimy wiele jej ukrytych kosztów (związanych z zużyciem wody pitnej, transportem, emisjami gazów cieplarnianych, niszczeniem bioróżnorodności). A przemysłowe fermy nie ponoszą praktycznie żadnych konsekwencji. Gdyby mięso było produkowane w bardziej odpowiedzialny sposób, na mniejszą skalę, byłoby droższe, moglibyśmy mówić o sprawiedliwości.

Zapewne w twoim otoczeniu niejedzenie mięsa jest normą.
– Tak. Osoby związane z aktywizmem zazwyczaj zaczynają swoją przygodę od wegetarianizmu czy weganizmu, bo są wrażliwe i skupiają się na tym, żeby ich życie jak najmniej przyczyniało się do cierpienia. Z drugiej strony weganizm jest teraz modny i dużo osób przechodzi na tę dietę ze względu na trendy. Jest mnóstwo fancy wegańskich knajp, sporo celebrytów o tym mówi.

Jak oceniasz tę modę? Nie obawiasz się, że – jak każda – kiedyś minie?
– Bardzo pozytywnie. Generalnie jestem antykapitalistką, ale i tak ruchy dużych firm typu McDonald’s, które zapewne w dużej mierze się greenwashingują – np. decyzję o rezygnacji z jajek „trójek”, czyli tych z najgorszych ferm przemysłowych, gdzie jeden kurczak ma taką przestrzeń jak kartka A4, a zwierzęta karmione są hormonami i mają zwyrodnienia stawów – oceniam jako duży i ważny krok, który wspiera jasną, roślinną stronę mocy. Choć moja pierwsza myśl jest bardziej pytaniem, dlaczego nie stało się to dawno temu.

Jakim innym argumentem próbowałabyś przekonać mięsożercę, żeby przeszedł na dietę bezmięsną?
– Podkreślam, że nie mam na celu nikogo do niczego przekonywać. Po prostu dzielę się swoim doświadczeniem. A ja odżywiam się bardzo różnorodnie, kolorowo, pysznym jedzeniem, które ogromnie rozbudza kreatywność. Weganie wymyślają naprawdę wyjątkowe rzeczy, np. ubijają aquafabę, czyli wodę z gotowania cieciorki, i robią z tego bezę. Z roślinnych produktów można naprawdę wyczarować niesamowite, nietypowe smaki.

Ubijanie aquafaby wydaje się czasochłonne, a owoce i warzywa są dziś bardzo drogie.
– Tak jak z każdą dietą, może ona być wykwintna i potwornie droga, ale można zrobić tak, że nie będzie ani czasochłonna, ani kosztowna. Wszystko zależy od chęci i możliwości. Moja dieta jest z całą pewnością dużo tańsza niż klasyczna dieta mięsna. Jem dużo strączków, kasz, rodzimych orzechów i nasion. One nie są drogie.

Jakie dania szykujesz?
– Na śniadanie często robię owsiankę, do której dorzucam dużo owoców, orzechów, mak, pestki słonecznika czy dyni. To dużo tańsze niż kupienie jogurtu z roślinnego mleka i dodanie go do gotowego musli. Na obiad jem zazwyczaj kaszę z warzywami i tofu. Tofu jest często nawet tańsze od sera, choć wiele zależy od tego, gdzie się mieszka. Jeżeli nie mamy obok siebie dużego supermarketu, tylko mały sklepik, to bywa dużo droższe. Oczywiście można samemu robić tofu, ale to jest już czasochłonne. Z kolei na kolację przyrządzam różne pasty ze strączków albo „twarożek” z namoczonych przez noc pestek słonecznika. Jeśli już ktoś się tego nauczy, zajmuje to mniej więcej tyle samo czasu, ile przygotowanie niewegańskich posiłków.

Dostępność roślinnych alternatyw cały czas się zwiększa. Wartość tego rynku wynosi dziś 5,7 mld euro, w porównaniu z 4,6 mld euro w 2020 r.
– Jak miałam te 20 lat, cena mleka roślinnego, sześciokrotnie wyższa niż krowiego, była dla mnie nie do przeskoczenia. Teraz produkty roślinne są dużo łatwiej dostępne, a ceny bywają nawet niższe niż produktów odzwierzęcych. To bardzo ułatwia mi życie. Pamiętam też, że jak przechodziłam na weganizm, dużym atutem było dla mnie to, że na rynku nie ma dużo wegańskich słodyczy, dzięki czemu spożywałam mniej cukru. A teraz wegańskich czekolad, ciastek czy batonów jest całe mnóstwo i moje uzależnienie od cukru trwa…


Mięsna dieta bardziej przyjazna dla portfela

Nic nie daje takiej sytości jak białko. A sytość powoduje, że nie wydajemy pieniędzy na różnego rodzaju przekąski

Bartosz Czekała (38 l.) – ekspert ds. pamięci, dietetyk, trener personalny i trycholog, mięsożerca

Czy jedzenie stanowi istotny element twojego życia?
– Fascynuję się zdrowiem i zdrowym trybem życia, choć moja „żywieniowa obsesja” wypada blado, gdy przyrównam się do innych osób zainteresowanych dietą. W życiu codziennym jedzenie nie jest czymś, do czego przywiązuję jakąś szaloną wagę, oczywiście dopóki moje wybory są zdrowe.

Na czym polega twoja dieta?
– Bazuje na jedzeniu zwierząt. 70-90% kalorii, które przyswajam, pochodzi z produktów zwierzęcych i odzwierzęcych. Reszta to jakieś rodzaje węglowodanów: pieczywo, warzywa lub „coś słodkiego”.

Dlaczego zdecydowałeś się na taki sposób odżywiania?
– To było prawie dekadę temu. Kilka lat wcześniej zaczęła się moja fascynacja odżywianiem się. Stosowałem wtedy dietę niskowęglowodanową. Jadłem wówczas mnóstwo czerwonej fasoli, bo gdzieś przeczytałem, że jest bardzo zdrowa. Mój przykładowy obiad to dwa kotlety i dwie puszki fasoli. Zacząłem mieć silne rozstroje żołądka, dlatego z czasem coraz bardziej wsiąknąłem w dietetykę kliniczną, która wynika z badań naukowych, a nie taką, która jest promowana w mainstreamie. Dziś wiem, że fasola zawiera olbrzymie ilości lektyn, które rozszczelniają jelita. Moje kłopoty żołądkowe ustały po eliminacji z diety większości warzyw.

Co wyczytałeś w tych badaniach?
– Wszyscy wiemy, że warzywa i owoce zawierają mnóstwo składników odżywczych. Ale jak zacząłem się wgryzać w badania naukowe na ten temat, okazało się, że są to tzw. wartości papierowe. Owszem, te składniki tam są, ale nasz organizm nie wchłania ich w takiej ilości ze względu na składniki antyodżywcze, które również znajdują się w warzywach i owocach. Ich przykładem są lektyny, które blokują działanie większości witamin i minerałów. A kwas fitynowy, będący składnikiem wszystkich roślin strączkowych, orzechów i ziaren, hamuje działanie żelaza, cynku, wapnia, magnezu czy selenu. Takich składników potrafiących drastycznie zmniejszyć wchłanianie substancji odżywczych są dziesiątki. Gdy zacząłem o tym czytać, mierzyłem się z uczuciem dysonansu poznawczego, wynikającego z rozziewu między tym, że zewsząd słyszymy, iż warzywa są takie cudowne, a tym, co znajduje się w badaniach.

Słyszymy też, że jedzenie dużych ilości mięsa, zwłaszcza czerwonego, jest niezdrowe, bo podnosi cholesterol.
– Byłem dosyć blisko uwierzenia, że cholesterol to przyczyna całego zła. Ale wszechobecna narracja, że wysoki cholesterol jest bezapelacyjnie zły, jest – zgodnie ze współczesną nauką – nieprawidłowa. Według niektórych badań nawet połowa pacjentów hospitalizowanych z powodu chorób serca ma wzorcowe wyniki LDL oraz całkowitego cholesterolu.

Co zazwyczaj składa się na twoje posiłki?
– Jestem osobą dość prymitywną kulinarnie, nie lubię gotować, dlatego staram się przygotowywać swoje posiłki bardzo prosto. Uwielbiam tatara i przyrządzam go parę razy w tygodniu. Spożywam poza tym dużo nabiału, najczęściej fermentowanego: kefir lub zsiadłe mleko. Kilka razy w tygodniu jem ryby czy owoce morza. Rzadziej gotowane mięso typu kurczak czy wołowina. Czasami dodatkiem jest dla mnie trochę chleba, do mięsa dorzucam pomidory i cebulę.

Wołowina i owoce morza. Brzmi jak dieta dla kogoś o zasobnym portfelu.
– Ja raczej powiedziałbym, że będzie to dieta dużo bardziej przyjazna dla portfela. Z prostego powodu: nic nie daje takiej sytości jak białko. A sytość powoduje, że nie wydajemy pieniędzy na różnego rodzaju przekąski. Ja jem dwa czy trzy posiłki dziennie i to mi wystarcza. Można sobie przekalkulować, ile będzie kosztowało kupno kilograma wołowiny, a ile sterty warzyw do zrobienia zdrowej sałatki i ciągłego podjadania tzw. zdrowych przekąsek. Koniec końców człowiek wydaje mniej.

Dieta mięsna zdaje się bardziej monotonna.
– To jej błogosławieństwo, bo jemy tylko wtedy, kiedy jesteśmy głodni. Jeżeli zajrzymy do lodówki, w której mamy ograniczoną liczbę produktów, to często zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę wcale nie potrzebujemy teraz jeść. Mając kolorowe talerze, najzwyczajniej w świecie jemy więcej, bo tą różnorodnością jedzenia nadmiernie pobudzamy nasz układ nagrody, który reaguje zwiększoną produkcją dopaminy, a ta nieustająco każe nam „odkrywać nowości”, czyli jeść więcej i więcej.

Wiele osób przechodzi na bezmięsne odżywianie się ze względu na dobro planety.
– Wszystkim wydaje się, że to jak najbardziej racjonalne, bo wszędzie widzimy statystyki, ile wody potrzeba, aby uzyskać 1 kg mięsa. Tylko jak przyjrzymy się badaniom, to zobaczymy, że większość tej wody (85-90%) to deszczówka, czyli tzw. zielona woda, która i tak by spadła. Podawanie tego rodzaju statystyk bez tej informacji to dla mnie manipulacja. Pamiętajmy też, że krowy to nie tylko mięso. Powstaje z nich kilkadziesiąt różnego rodzaju produktów: żelatyna, mnóstwo leków, choćby heparyna, a także nawozy. Szacuje się, że 50-60% wszystkich nawozów używanych w nowoczesnym rolnictwie to nawozy pochodzące od bydła. Pomagają one zachować relatywnie przyzwoitą jakość wyjaławianych – zresztą przez samo rolnictwo – gleb.

A co z argumentem o dużym śladzie węglowym?
– Krowy są częścią środowiska, naturalnego obiegu dwutlenku węgla. W momencie umierania czy wypróżniania się oddają go do atmosfery, ale on w ramach obiegu – m.in. poprzez opady – wraca do ziemi. Nie jest tak, że zwierzęta w jakikolwiek sposób wprowadzają dodatkowe ilości dwutlenku węgla, natomiast – jak najbardziej – robią to paliwa kopalne.

Czy zjadanie innych istot nie wydaje się niemoralne?
– Nie, to jest obieg życia. Zwierzęta zjadają zwierzęta, a śmierć jest absolutnie nieodłącznym elementem tego cyklu. Innym argumentem jest to, że zwierzęta i tak umierają. Nawet jeżeli będziemy tylko hodować roślinki na jakimś poletku, zwierzęta wciąż będą umierać. Nie te hodowlane, ale różnego rodzaju gryzonie, norki, ptaki, owady. Na 1 ha uprawy ginie średnio 117 zwierząt, nie wliczając w to owadów. A jeśli chodzi o hodowlę, mamy 40 takich przypadków. Czyli tej śmierci jest zdecydowanie mniej, gdy hodujemy zwierzęta. Często osoby, które propagują pomysł, aby w ogóle nie hodować zwierząt, zapominają o tym, że gwarantują nam one bezpieczeństwo łańcucha dostaw żywności. Bo fala upałów czy mrozów jest w stanie znacznie wpłynąć na zbiory, a zwierzęta są odporne na takie zmiany.

Czy środowisko, w którym się obracasz, jest mięsożerne?
– Zdecydowanie. Myślę, że to również moja zasługa, bo zaraziłem większość osób w moim otoczeniu tym rodzajem diety, a przynajmniej zwiększeniem spożywania produktów zwierzęcych i odzwierzęcych na co dzień.

Czy zauważasz jakieś cechy wspólne osób, które jedzą mięso?
– Punktem wspólnym może być racjonalność oraz odrobina pokory.

Pokory?
– Czy inaczej – samoświadomości. Jeżeli ktoś ma pokorę, to wie, że wobec ogromu informacji dotyczących danej dziedziny, w tym dietetyki, ma jedynie mały wycinek tej wiedzy.

Jak próbowałbyś namówić wegetarian do jedzenia mięsa?
– Nie mam w zwyczaju z nikim wojować ani nikogo przekonywać. Ale osobom, które mają z tyłu głowy, że mięso to tłuszcze nasycone i zawał serca, zawsze mówię, żeby potraktować to jako eksperyment. Bo dlaczego mam wierzyć na słowo gadającej głowie, która mówi, że jakaś dieta jest fantastyczna, jeżeli mogę – relatywnie tanio i szybko – sam to zweryfikować? Wystarczy zrobić sobie komplet badań przed rozpoczęciem takiej diety, a po sześciu czy ośmiu tygodniach je powtórzyć i porównać oba badania, a także swoje samopoczucie.

Fot. archiwa prywatne

Wydanie: 18/2023, 2023

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy