Kroplówka dla zbrojeniówki

Kroplówka dla zbrojeniówki

Łucznik dopiero teraz dostał pierwszy kontrakt na dostawę broni. Pracy wystarczy do czerwca. Co dalej? Fabryka Broni Łucznik w Radomiu znowu jest na zakręcie. Zresztą cały nasz przemysł zbrojeniowy od 20 lat nie znajdował się w tak dramatycznej sytuacji. Dopiero 5 maja fabryka podpisała z Ministerstwem Obrony Narodowej umowę na produkcję 2 tys. karabinków beryl. – Przez kilka miesięcy pracowaliśmy na poczet kontraktu – mówi przewodniczący Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego Waldemar Rdzanek. – Dobrze się stało, że wreszcie jesteśmy pewni zapłaty. Ale nie wiadomo, co będzie dalej. Produkcja na magazyn Kontrakt daje Łucznikowi trochę oddechu. Rząd jest jednak bardzo oporny wobec dużych zamówień. Fabryka ma zapewnioną produkcję najwyżej na miesiąc lub dwa. W końcu kwietnia odbyło się w fabryce referendum. 91% załogi opowiedziało się za zorganizowaniem strajku. – Daliśmy wolną rękę dwóm centralom związkowym, „Solidarności” i OPZZ – mówią pracownicy. – Oni wiedzą, w jakim kierunku iść. Zrobimy wszystko, by nas nie skrzywdzono, chociaż tak naprawdę mamy związane ręce. Jeśli wychylimy się ze strajkiem, to on w nas uderzy. Będziemy mieć niepłatne godziny. Od blisko 35 lat w Łuczniku pracuje Grzegorz Gumilski. Ze strachem myśli o tym, że może dojść do zwolnień i wielu ludzi nie doczeka nawet emerytury. Wiceprzewodniczący zakładowej „Solidarności” Jerzy Pasek nie ukrywa, że sytuacja jest trudna. – W lutym przymusowo byliśmy na urlopie dwa tygodnie, w kwietniu oddaliśmy jedną czwartą pensji, bo nie pracowaliśmy jeden tydzień – wylicza. – Już człowiek nie daje rady ze wszystkimi opłatami, kosztami wyżywienia. Mam jeszcze studenta na utrzymaniu, który też kosztuje. Podobne obawy ma Dariusz Sobczak. – Przez cztery miesiące nie mieliśmy żadnych zamówień, produkowaliśmy na magazyn – wyjaśnia. – Podpisany niedawno mały kontrakt jest pewną szansą. Nadal jednak nasza sytuacja jest niepewna. Po przeprowadzeniu referendum rozmawiamy o tym wszystkim z kolegami i jeżeli nie nastąpią radykalne zmiany, może dojść do eskalacji napięcia. – Jako cała zbrojeniówka już pokazaliśmy swoje niezadowolenie w Warszawie i teraz czekamy tylko na posunięcia rządu – mówi członek zarządu Związku Zawodowego Przemysłu Elektromaszynowego Marek Ziółko. – Może dojść do najgorszego. Pracuję 37 lat i już to wcześniej przerabiałem w Łuczniku. Strajki nic dobrego nie wróżą. Niepokorni muszą płacić Waldemar Rdzanek pamięta, jak w 2000 r., za rządów Akcji Wyborczej „Solidarność”, też głośno było o Zakładach Metalowych Łucznik. Zakłady wtedy upadły, pracę straciło ponad 2 tys. osób. Na gruzach tego powstała Fabryka Broni Łucznik, której właścicielem zostały dwie spółki skarbu państwa: Bumar i Cenzin. Na początku była praca, wpływały zlecenia. Później wszystko się załamało, ale po rozmowach z właścicielem pojawiły się zamówienia remontowe z Iraku, produkcja broni do MON, MSWiA. Ruszyła produkcja pistoletu krótkiego P99. – Prosiliśmy o wydłużenie terminu realizacji, bo w ciągu dziewięciu miesięcy nie byliśmy w stanie przeskoczyć takiej ilości, jakiej MSWiA żądało, ale nikt nie chciał nas zrozumieć i musieliśmy prosić o pomoc Niemców – opowiada Waldemar Rdzanek. – Przez to straciliśmy ok. 4-5 mln zł. Wydłużając termin o trzy-cztery miesiące, zrobilibyśmy to sami, na własnych maszynach i pieniądze zostałyby u nas. To by nas ratowało w przyszłości. Ten rok też mieliśmy zacząć przyzwoicie, ale w grudniu dowiedzieliśmy się, że wszystko pada i zamówienia są pod znakiem zapytania. Fabryka Broni Łucznik jest jedynym zakładem, który produkuje broń strzelecką w Polsce. Załogę tworzą bardzo doświadczeni pracownicy, najlepsi fachowcy w swojej dziedzinie, zdolni, wybrani z ponadtrzytysięcznej załogi. – W tej firmie od 85 lat pracują ludzie, którzy mocno wiążą się nie tylko z firmą, lecz także z regionem, z ojczyzną – podkreśla przewodniczący zakładowej „Solidarności” Zbigniew Cebula. W latach 70., dokładnie 5 czerwca 1976 r., załoga sprzeciwiła się podwyżce cen na artykuły i wprowadzeniu dodatków drożyźnianych. – Radom był potem przez całe lata krzywdzony i do tej pory odczuwa tamten wyrok – uważa Zbigniew Cebula. – Inna rzecz, że mieliśmy kłopoty ze zbytem. Na rynek wchodziły komputery i nikt już nie potrzebował naszych maszyn do pisania. Maszyny do szycia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2009, 2009

Kategorie: Kraj