Nowa ustawa o mediach – czy Miller dogaduje się z prywatnymi nadawcami kosztem TVP? Ta sekwencja układa się w logiczną całość. Leszek Miller podjął w ostatnich dniach kilka zaskakujących decyzji. Z pozoru dotyczą one różnych spraw, ale mogą być zapowiedzią jakiejś szerszej ofensywy. Premier wycofał się z ustawy o mediach, zapowiadając, że prace nad dotychczasową zostaną zaniechane. I że pod koniec sierpnia rząd przedstawi nowy projekt. Wcześniej, podczas spotkania w Kancelarii Premiera z kierownictwem „Rzeczpospolitej”, obiecał, że przychyli się do pomysłu sprzedaży państwowych udziałów w piśmie norweskiej Orkli i spółce dziennikarzy. W tym samym czasie SLD zasygnalizował chęć rozmowy z Platformą Obywatelską na temat podatku liniowego. Do pierwszego spotkania już doszło, na ekranach telewizorów mogliśmy zobaczyć Zytę Gilowską i Donalda Tuska wdzięczących się do Jerzego Jaskierni. Na marginesie tych wydarzeń możemy jeszcze odnotować zmiany w samym rządzie – Michał Tober odszedł ze stanowiska rzecznika i przeniósł się na stanowisko wiceministra kultury. „To człowiek kultury”, określił go Waldemar Dąbrowski, natomiast Leszek Miller powiedział, że Tober poszedł do tego ministerstwa, żeby – jako prawnik – pisać nową ustawę o mediach. Interpretacja tych wszystkich posunięć narzuca się sama – premier przeszedł do kolejnej ofensywy, zamyka gorące tematy, które były polami konfliktu, chce ułożyć się z mediami prywatnymi, no i pozyskać Platformę Obywatelską. Tylko że cena, którą za to wszystko trzeba zapłacić, wygląda na szaleńczo wysoką. Media prywatne chcą jednego: takiego skrępowania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, by nie miała na nie jakiegokolwiek wpływu, oraz takiego skrępowania telewizji publicznej, by stopniowo więdła, oddając prywatnym rynek i reklamy. „Rzeczpospolita” chce się uwłaszczyć. Natomiast Platforma Obywatelska chce załatwić coś, co nie uda się jej prawdopodobnie już nigdy – wprowadzić podatek liniowy. Wówczas Platforma, jako partia reprezentująca interesy najbogatszych, zrealizowałaby swój cel: najbogatsi dostaliby po 20 tys. zł rocznie, na co zrzuciłaby się reszta narodu, płacąc podatki większe o około 200 zł. Czy zatem już jesienią zobaczymy, jak SLD i premier będą realizować powyższy scenariusz? Jakąś wskazówką będą tu losy telewizji publicznej i ustawy o mediach. Bo wprawdzie z Kancelarii Premiera płyną głosy, że nowa ustawa nie zaszkodzi TVP, ale z drugiej strony, Warszawa aż huczy od plotek, że „Miller dogadał się z prywatnymi”. Na czym to dogadanie mogłoby polegać? Samo wycofanie się rządu z ustawy jeszcze o niczym nie świadczy, aczkolwiek jej brak jest dla prywatnych nadawców lepszy niż jej uchwalenie. Projekt starej ustawy realizował postulaty telewizji publicznej. Z europejskiego punktu widzenia nie były one niczym nadzwyczajnym, TVP miała nadzieję, że otrzyma gwarancje rozwoju podobne do tych, jakie mają telewizje publiczne w największych krajach zachodnich, czyli poprawę ściągalności abonamentu, zgodę na otwarcie kanałów tematycznych, zgodę na przejęcie archiwów Radiokomitetu oraz utrzymanie limitów reklamowych na obecnym poziomie. Zatrzymanie ustawy zatrzymuje TVP – bo będzie miała mniej pieniędzy z abonamentu, no i nie może otwierać kanałów tematycznych. Ale zatrzymanie dotychczasowej ustawy to tylko półśrodek. Bo do nowej, którą ma pisać Michał Tober, nadawcy prywatni już zaczynają zgłaszać własne postulaty. One wszystkie sprowadzają się do jednego – zabrać telewizji publicznej reklamy. A – przypomnijmy – jest to rynek o wartości ponad 2 mld zł rocznie, z czego połowa trafia do telewizji publicznej. Jest więc pomysł, by TVP nie miała prawa emitować reklam w święta, albo w prime time, czyli w porze największej oglądalności. Mecenas Birka, szef Rady Nadzorczej Polsatu, już powtórzył stary postulat Zygmunta Solorza, żeby Program 2 TVP nie mógł nadawać reklam. Dlatego że media prywatne są słabe, przytłacza je potęga TVP i potrzebują wsparcia. Taki zapis oznaczałby w praktyce, że telewizja publiczna zrezygnowałaby z około 400 mln zł rocznie, bo tyle zarabia na reklamach w Dwójce. A jest to około 20-25% jej budżetu. Brak tych pieniędzy to dla TVP zapaść finansowa – brak środków na produkcję programów, stopniowy uwiąd i odpływ publiczności oraz konieczność zwolnień. Te 400 mln zł, siłą rzeczy, trafiłoby do mediów prywatnych, do Polsatu i TVN. I na pewno
Tagi:
Marek Zalewski









