Włóczęga smakuje wtedy, gdy ma się dokąd wrócić Lechosław Herz – aktor, pisarz, przyrodnik, krajoznawca „Odkrywania urody otaczającego nas krajobrazu nie można się nauczyć na lekcji. Bliższego kontaktu z pejzażem trudno szukać w zbiorowości. To sprawa wręcz intymna, często wymagająca samotności. Nie można zobaczyć otaczającego nas świata bez miłości do niego, a tej, jak wszyscy wiemy, nie można ani zadekretować, ani nakazać”. To fragment z pańskiej „Wardęgi. Opowieści z pobocza drogi”. Jak pan do tej miłości dojrzewał? – Pomagali mi w tym najbliżsi z rodziny, spędzane z nimi wakacje u stóp Tatr w Zakopanem. Moi cudowni nauczyciele z Rybnika, gdzie zdawałem maturę. Miałem tam wspaniałych nauczycieli. Wodzili nas po manowcach przyrody, a jeden z nich, nie był to biolog, lecz łacinnik, w co bardziej widokowych miejscach zatrzymywał nas i zarządzał: „Uwaga, uwaga, zamykamy oczy, a teraz je powolutku otwieramy: Boże, jak tu pięknie!”. Jakie to proste, nieprawdaż? Zamknąć oczy, nie widzieć, nagle dostrzec, docenić… To ciekawe, bo czy jest się wierzącym, czy ateistą, to – patrząc na przyrodę – trudno nie być religijnym, a przynajmniej trudno nie odwoływać się do języka religijnego. Te wszystkie zachwyty, „cudoownie!”, „Boże, jak pięknie”, te sformułowania w rodzaju „ósmy cud świata” – to wszystko przecież religijnością jest podszyte. Tak w każdym razie było jeszcze do niedawna, ale świat się zmienia… W mojej klasie maturalnej było 50 chłopa i żaden z nas nie używał słów powszechnie uważanych za wulgarne, a ostatnie słowa pilotów podczas katastrofy smoleńskiej jak brzmiały? „O kurwa…”. Wie pan, to jest dla mnie obcy świat. Powie pan: „A co to ma wspólnego z naturą?”, a ja zaręczam, że ma. Zachwaszczanie języka jest bowiem pierwszym stopniem zachwaszczania świata, jest przyzwoleniem na niedbałość, na lekceważenie. (…) Skąd w człowieku potrzeba włóczęgi? – Nie wiem. A dlaczego jedni panowie lubią blondynki, a inni brunetki? Widocznie tak musi być. Skąd? Może z potrzeby duszy. (…) Bardzo dawno temu przeczytałem książkę „Koniec księgi szóstej” austriackiego pisarza Ernsta Schnabla. To napisana dobrą prozą opowieść o Odyseuszu z szóstej księgi „Odysei”. Jest w tej powieści znakomita scena, w której Odys powiadamia piękną Nauzykaję, na której wyspie przebywa już od dłuższego czasu, że wkrótce ją opuści. „Ale dlaczego Odysie, czyż ja jestem brzydką kobietą? Zobacz, jak ja wyglądam, a te hurysy, a ten klimat, a to wino, które ci podaję… No powiedz mi, gdzie – gdzie ty będziesz jechał? I po co?”. A Odyseusz mówi do niej: „Bo widzisz, kochanie… Ja jeszcze nigdy nie widziałem horyzontu, który by mnie nie wołał”. Ja też jeszcze takiego nie widziałem. Ale myślę sobie, że tak naprawdę to Odyseusz ruszył z tej wyspy, bo najzwyczajniej w świecie tęsknił za żoną. Bo włóczęga smakuje wtedy, gdy ma się dokąd wrócić. A Penelopa tam na niego czekała i on o tym dobrze wiedział. Przedłużał tę włóczęgę specjalnie, bo powrót po długiej tułaczce smakuje o wiele lepiej niż po jednodniowym biwaku. Odyseusz zdawał sobie sprawę, że powinien wrócić, wiedział, że musi wrócić do korzeni. A pańskie korzenie gdzie się znajdują? – Nie za bardzo wiem, skąd ja tak naprawdę jestem. Moja rodzina jest z Sanoka, urodziłem się w Krakowie. Dzieciństwo spędziłem na Śląsku i w Nowym Sączu, młodzieńcze lata w Rybniku, studencką młodość oddałem miastu Łódź, a w Zakopanem spędzałem większość wakacji. Najdłużej mieszkam na Żoliborzu i zakorzeniłem się na dobre w Warszawie. (…) Tak naprawdę uważam się za Galicjusza, a bez Krakowa nie wyobrażam sobie życia. Bez podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej zresztą również nie. Potrafi pan zliczyć te wszystkie kilometry, które pan w życiu przeszedł? – Nie, ale próbuję jakoś to katalogować. Kiedyś przełażałem po kilkaset kilometrów w ciągu roku, na starość zacząłem wspomagać się samochodem. Proszę chwilę poczekać, pokażę panu mapę Europy z zaznaczonymi mazakiem trasami, które z żoną przejechaliśmy, śpiąc na kempingach, pod namiotem. Cała Europa, wzdłuż i wszerz, ale bez Skandynawii. – Bo w Skandynawii pod namiotem jest zimno, a poza tym ona była i jest cholernie droga. Podróżowaliśmy po naszych znakach kulturowych. Bo przyroda jest ważna, ale trzeba w końcu zobaczyć, jak wygląda Rzym, Florencja, Paryż, Alhambra. Wszystko z namiotem, część maluchem, czasem nawet w odległe zakątki Europy, np. na Sycylię. Czy to normalne? Normalni ludzie jeżdżą do Egiptu lub na Karaiby, a do tego lecą tam









