Troje młodych ludzi uratowało tonące dziecko Było upalne, piątkowe popołudnie, pierwszy dzień wakacji. W niewielkiej wsi Brzeźno, sporo osób przyszło nad Nidę w poszukiwaniu ochłody. 10-letnia Marta i jej koleżanka bawiły się w wodzie. Nagle postanowiły sprawdzić, jak głęboka jest rzeka. Trzymając się za ręce, szły coraz dalej od brzegu, woda sięgała im do łydek. Jeszcze jeden krok i niespodziewanie Marta zniknęła pod wodą. Przerażona koleżanka szybko wybiegła na brzeg. Wygrał z rzeką 23-letni Mariusz Stachowicz wracał właśnie ze spaceru z żoną i trzyletnią córeczką Milenką, gdy usłyszał krzyki i wołanie o pomoc dobiegające od strony mostu kolejowego. Popędził w tamtym kierunku. Zobaczył nurkujących w wodzie dwóch swoich braci i koleżanki. Od razu się domyślił, że kogoś szukają. Zdjął tylko buty i wbiegł do rzeki. Nie czuł nawet, że ostre kamienie kaleczą mu nogi. Wszyscy myśleli, że silny nurt porwał dziewczynkę pod most. Zanurkowali jeszcze raz, przeszukali dno – bez rezultatu. Zrezygnowani i zmęczeni wyszli na brzeg. Mariusz jednak nie dał za wygraną. Spytał ludzi, gdzie dokładnie zniknęło dziecko. Włożył maskę do nurkowania i wskoczył we wskazane miejsce. Woda była mętna, niewiele w niej widział, nie udało mu się dopłynąć do dna. Wynurzył się, zaczerpnął powietrza i spróbował jeszcze raz. Najpierw zobaczył nóżkę, potem całe ciało dziewczynki z rozłożonymi rączkami, które unosiło się kilkadziesiąt centymetrów nad dnem. Złapał dziecko za rękę i resztkami sił wyciągnął z wody. Gdy tylko wynurzył się z Martą, natychmiast podbiegła do niego 18-letnia Magda Augustyn i wyciągnęła dziewczynkę na brzeg. Na małej wysepce razem z 17-letnią Anią Słomą zaczęły masować dziecko. Starsi całkowicie stracili głowę, stali wokół przerażeni, sparaliżowani strachem, stać ich było jedynie na lament i zawodzenie. – Pomóżcie jej, ratujcie dziecko! – prosili. Do koleżanek dołączył zaraz Mariusz. Dziewczęta wykonywały masaż serca, chłopak odchylił głowę Marty do tyłu, zatkał jej nos i robił sztuczne oddychanie. Na brzegu zjawił się ojciec dziewczynki, odepchnął Mariusza i sam próbował ratować córkę, ale bez skutku. Mariusz wznowił reanimację. Upłynęło dobre kilka minut, zanim dziewczynka odzyskała oddech, charczała, jej półprzymknięte oczy zaszły mgłą. Nie można było nawiązać z nią żadnego kontaktu, ale serce zaczęło już mocniej bić, puls stał się wyczuwalny… Gdy tylko Mariusz skoczył do wody, by ratować Martę, jego żona wezwała przez telefon komórkowy straż i pogotowie. Zanim z odległego o 18 km Jędrzejowa przyjechali strażacy, dziecko już oddychało. Okryli je kocem termicznym i czekali na pogotowie. Dziewczynka w ciężkim stanie trafiła na Oddział Intensywnej Opieki Pediatrycznej Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Kielcach. Nie reagowała na bodźce bólowe, miała szerokie, nieprzytomne źrenice. Przez trzy dni leżała podłączona do respiratora. Niech nie będą anonimowymi bohaterami Zapewne wieść o wyczynie młodych ludzi daleko by się nie rozniosła, gdyby rozgłosu całej sprawie nie nadał komendant Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Jędrzejowie, Stanisław Wijas. – Nie chciałem, by pozostali anonimowymi bohaterami – argumentuje swoją decyzję i przytacza historię, która rozegrała się w jego rodzinie. W rzece topiły się jego siostra i matka. Na ratunek pośpieszył im chłopak, który akurat łowił ryby. Do dzisiaj jest on bezimiennym bohaterem rodziny. Wiedzą tylko tyle, że pochodził z Krakowa. Tydzień po uratowaniu Marty z Mariuszem, Magdą i Anią spotkał się wojewoda kielecki, Włodzimierz Wójcik. Wręczył im listy gratulacyjne; Mariusz dostał zegarek, dziewczęta discmany. Z dnia na dzień stali się bohaterami. Mariusz, szczupły blondyn o chłopięcej twarzy, ma na utrzymaniu żonę i córeczkę, od dwóch miesięcy nie może znaleźć zatrudnienia. Ostatnio pracował na budowie. Zapewnia, że nie boi się żadnej roboty. Szybko się uczy, z wykształcenia jest technikiem rolnikiem. Wojewoda obiecał, że spróbuje mu pomóc. W głębokiej wodzie nauczył się pływać, gdy miał 10 lat. Potem zaczęło się nurkowanie. O czym myślał, gdy wskakiwał do rzeki, by ratować dziewczynkę? – O niczym – przyznaje ze szczerością. – Zachowywałem się jak automat. Dopiero gdy nieprzytomna Marta leżała na wysepce, przyszła chwila zastanowienia, jak ją ratować. Przypomniały mi się sceny z serialu „Słoneczny patrol”, który bardzo lubię
Tagi:
Andrzej Arczewski









