Liberalizm zamiast naftaliny

Liberalizm zamiast naftaliny

Lewica będzie mogła zdobyć władzę, jedynie gdy zdoła pozyskać wyborców z umiarkowanego centrum Dzisiaj ugrupowania obecne na lewej stronie naszej sceny politycznej są bardzo słabe. Brakuje im zdecydowania, pomysłów i inicjatywy. Brakuje nowych twarzy i pewności siebie. Brakuje argumentów. Nie potrafią umocnić swojej pozycji nawet w warunkach, jakie tworzy nieustanny festiwal kompromitacji rządzącej prawicy. Wyczerpała się dotychczasowa formuła ich działania. Tradycyjny elektorat sentymentalny stopniowo się kurczy, socjalno-roszczeniowy zaś został zagospodarowany przez populistów. Jutro lewica będzie mogła zdobyć władzę jedynie w przypadku, gdy zdoła pozyskać wyborców z umiarkowanego centrum. Tymczasem robi, co może, żeby ich odstraszyć, prezentując poglądy pachnące naftaliną z PRL-u. Przykłady spotykam na każdym kroku. Sięgam po „Forum Klubowe” (4-5/2006) i trafiam na artykuły Artura Hebdy i Tomasza Nesterowicza, prominentnych polityków SLD. Obaj autorzy z niechęcią odnoszą się do liberalizmu. Hebda natrząsa się z „konających” socjaldemokracji zachodnich, a Nesterowicz pisze: „Miejsc pracy nie stworzą przedsiębiorcy, bo nie mają w tym żadnego interesu ekonomicznego. Miejsca pracy może stworzyć tylko państwo”. Dalej podejrzewa polskich przedsiębiorców o nastawienie na strasznie wysokie zyski i chęć bogacenia się kosztem pracowników, gdyż nie rozumie, dlaczego im się nie opłaca wytwarzać towarów, które są z zyskiem produkowane w krajach, gdzie zarobki pracowników są parokrotnie wyższe, a ceny zbliżone do naszych. Zdumiewające, że politykom jeszcze dzisiaj trzeba tłumaczyć takie proste sprawy. Przedsiębiorcy przecież tworzą miejsca pracy i co więcej, robią to na swój koszt oraz ryzyko. Muszą mieć tylko do tego odpowiednie warunki. Po prostu w naturze mają zakodowaną skłonność do rozwijania swoich firm, pomnażania dorobku i umacniania pozycji rynkowej. Państwo zaś tworzy miejsca pracy za pieniądze podatników, bardzo nieefektywnie i często bezsensownie. Polscy producenci, nie mając światowej renomy, dobrej pozycji na globalnych rynkach, dobrej technologii i świetnej organizacji pracy oraz dostępu do tanich źródeł zaopatrzenia materiałowego i kapitału, nie są w stanie produkować wielkich ilości produktów, niskim kosztem i z dużą wydajnością, a potem sprzedawać ich po dobrych cenach. Tylko w niektórych rodzajach produkcji dysproporcję potencjału można wyrównać taniością siły roboczej (która właśnie szybko drożeje) i pomysłowością. Tekst Nesterowicza zawiera wielkie nagromadzenie demagogii i nieporozumień. Nie mogę go traktować jako wyskoku odosobnionego fanatyka, gdyż czytając niedawno uchwaloną konstytucję SLD, trafiłem na ten sam język i prawie te same postulaty. Pisałem już o niej („Konstytucja zobowiązuje” – „Dziś” 8/2006) i nie chcę się powtarzać. Ale jedna poruszona tam sprawa wymaga szerszego omówienia. W konstytucji ustalono, że lewica ma zawsze stawać po stronie ludzi pracy, przeciwko posiadaczom kapitału. Napisałem wtedy, że to jest zbyt prosty schemat, który dzisiaj już się nie sprawdza. Jednak Andrzej Celiński ogłosił w „Przeglądzie”, że opowiedzenie się po właściwej stronie w „konflikcie pomiędzy kapitałem i pracą” stanowi wyróżnik lewicowości. Myślę, że to nie jest dobry wyróżnik. Nie wiadomo, gdzie jest ta właściwa strona! W obecnych, europejskich realiach posługiwanie się pojęciem konfliktu do zdefiniowania stosunków pomiędzy kapitałem a pracą jest nieporozumieniem. Patrząc na problem w układzie prywatnej firmy, z reguły mamy do czynienia ze splotem częściowo sprzecznych, cząstkowych interesów pracodawcy i pracobiorców, które godzone są pod presją wspólnego interesu nadrzędnego, jakim jest przetrwanie i rozwój całego organizmu. Gdy prywatna firma rozwija się i bogaci, to z reguły dzieli się z pracownikami swoim dostatkiem. Gdy pod naporem konkurencji wpada w kłopoty lub decyduje się unowocześniać technologię, to zwalnia część pracowników, ale zwykle robi to po to, żeby przetrwać i zachować miejsca pracy dla reszty. Jest to bardziej układ solidarnej kooperacji niż permanentnego konfliktu. Oczywiście inaczej sytuacja wygląda w przypadku działania wielkich funduszy kapitałowych, które dążą do maksymalizacji zysku i dla których pracownicy firm, w które inwestują, są anonimowymi jednostkami kosztowymi. Jednak nawet w tym przypadku tożsamość stron konfliktu nie jest jednoznaczna. Właścicielami kapitału, jednostek uczestnictwa, akcji czy kont emerytalnych, składających się na różne wielkie fundusze, są drobni ciułacze, z reguły występujący równocześnie w roli pracowników. Fundusze, dążąc do zapewnienia ciułaczom maksymalnego wzrostu wartości ich oszczędności, dają im w kość jako pracownikom. Prawdziwy, ostry konflikt pojawia się dopiero w kontekście postępów procesu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2007, 2007

Kategorie: Opinie