Lustratorzy

Lustratorzy

Kto ma teczki, ten ma władzę! Kim są ludzie, którzy decydują o losach ministrów, naukowców i… biskupów Powiedzmy sobie prawdę w oczy – lustracyjne szaleństwo skończy się dopiero wtedy, gdy przestaniemy na nie zwracać uwagę. Bo zawsze, gdy kogoś można zniszczyć okrzykiem „arcykapuś”, znajdzie się ktoś inny, kto tak zakrzyknie. To opowieść dla naiwnych, że gdy wszystkie kwity trafią na stół, wówczas oddzielimy ziarno od plew. Spójrzmy, jak to oddzielanie wygląda: właśnie sąd wydał wyrok, że Małgorzata Niezabitowska nie była tajnym współpracownikiem SB, a już podniosły się głosy, że sąd się pomylił i chroni agentów. Mimo że Sąd Najwyższy uwolnił Mariana Jurczyka od zarzutu współpracy z SB, wciąż są politycy i publicyści, którzy nazywają go agentem. O Lechu Wałęsie nie ma co wspominać, bo ciągle procesuje się z oszczercami. Inny przykład – wicepremier Zyta Gilowska. Sąd Lustracyjny wydał wyrok na jej korzyść, a mimo to wciąż pojawiają się głosy, że była agentką SB. Tak pisze m.in. Waldemar Łysiak w „Gazecie Polskiej”. Chociaż, trzeba dodać, jest ona i tak w komfortowej sytuacji, bo za jej niewinność poręczył Jarosław Kaczyński, więc PiS jej nie atakuje. Pamiętajmy też – nigdy nie będziemy znali wszystkich dokumentów. O tym dowiedzieliśmy się już podczas nocy teczek, w czerwcu 1992 r.: że na liście Macierewicza nie było agentów SB – ówczesnych współpracowników UOP. Skądinąd wiemy, że szef MSW zmieniał kształt tej listy, jedne nazwiska skreślał, drugie wpisywał, niemal do ostatnich chwil. A co się stało z agentami SB – współpracownikami obecnych służb? Nikt ich nie ujawnia. Ich teczki są w instytucjach, dla których pracują, ewentualnie w Zbiorze Zastrzeżonym IPN. Dla lustratorów ten zbiór jest źródłem nieustannej podniety. Podobnie jak akta Wojskowych Służb Informacyjnych. PiS rzuciło się na WSI jak hiena na padlinę, wierząc, że znajdzie w archiwach tych służb największe tajemnice. Sądząc z wypowiedzi likwidatorów WSI, tych tajemnic nie odkryto zbyt wiele, ale kilka czy też kilkanaście nazwisk zostanie rzuconych gawiedzi. To zresztą nie koniec, oto bowiem w niedawnym wywiadzie dla „Wprost” szef komisji likwidacyjnej WSI, Sławomir Cenckiewicz, i jego zastępca Piotr Woyciechowski tłumaczyli, że „najcenniejsza agentura była wyprowadzana poza WSI”. Czyli że najlepsi agenci w ogóle nie są nigdzie zarejestrowani! W państwowej służbie! Więc jak ich znaleźć? O, najprawdopodobniej trzeba dać tu wiarę jeśli nie Jarosławowi Kaczyńskiemu, to przynajmniej Antoniemu Macierewiczowi. Oni wskażą. Zwolennicy lustracji mogą więc pięknie pisać – „zdrajcy ubrani w szatki Katonów nie są godni panteonu. Tu chodzi o prawdę, podstawowy wymóg zdrowego życia publicznego w cywilizacji zachodniej” – tylko że słowa te nie wytrzymują zderzenia z rzeczywistością. Bo w polskiej lustracji nie chodzi o żadną cywilizację zachodnią. Kazus abp. Wielgusa To, że lustracja służy do załatwiania bieżących politycznych potrzeb, pokazuje sprawa abp. Stanisława Wielgusa. Historia arcybiskupa i „odkrywania” jego teczki obrosła już legendą, trwa akcja oczyszczania autorytetu papieża, hierarchowie chcą wyjść ze wszystkiego z twarzą, mamy więc tu medialny chaos. Ale spróbujmy trochę ten temat uporządkować. Po pierwsze, wiemy, że teczka Wielgusa była w IPN od dawna. To potwierdził szef IPN – Janusz Kurtyka. Wiemy też, że „Gazeta Polska”, która jako pierwsza publicznie oskarżyła arcybiskupa, sama na tę teczkę nie wpadła, tylko ktoś ją do redakcji przyniósł. To potwierdził jej redaktor naczelny, Tomasz Sakiewicz, gdy mówił, że nie może ujawnić dokumentów, na podstawie których oskarżył Wielgusa, bo zdradziłby źródło informacji. Gdyby znał sygnatury teczki, niczego takiego nie musiałby mówić. Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” potwierdził natomiast w radiowej rozmowie współdziałanie z braćmi Kaczyńskimi, bo poinformował, że w sobotę prezydent Lech Kaczyński zadzwonił do niego, mówiąc, że ingresu nie będzie. Analizując sprawę Wielgusa, warto też zwrócić uwagę na zawartość ujawnionych materiałów. Wynika z nich, że arcybiskup markował współpracę, prowadził z SB grę. Kolejne notatki na jego temat były przepisywane z poprzednich. Przełom nastąpił dopiero, gdy zmienił się oficer prowadzący. On, siłą rzeczy, musiał dokonać bilansu otwarcia. I to on stwierdził, że Wielgus nie jest użytecznym agentem. Ale jeszcze ciekawsze jest to, czego w ujawnionych dokumentach nie ma. Po pierwsze, nie ma teczki z czasów jego współpracy z Departamentem IV. Istnieją tutaj dwie możliwości – albo teczka została zniszczona, albo przekazana

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2007, 2007

Kategorie: Kraj